– Może załatwmy, co mamy do załatwienia – przerwał mu Mikael i ruszył do stolika w głębi.
Podszedł do nich Amir. Uśmiechał się dyskretnie. Zamówili dwa guinnessy i przez chwilę siedzieli w milczeniu. Mikael nie wiedział, dlaczego jest zdenerwowany. To nie było do niego podobne. Może to jednak przez tę historię z Sernerem. Uśmiechnął się do Arnego i jego kompanów. Uważnie im się przyglądali.
– Od razu przejdę do rzeczy – oznajmił Linus.
– Świetnie.
– Zna pan Supercrafta?
Mikael niewiele wiedział o grach komputerowych. Ale nawet on słyszał o Supercrafcie.
– Tylko tytuł.
– Tylko?
– Tak.
– W takim razie nie wie pan, że tym, co wyróżnia tę grę, jest specjalna funkcja AI, dzięki której można rozmawiać z towarzyszem broni o strategii, ale przynajmniej na początku nie ma się pewności, czy rozmawia się z człowiekiem, czy z bytem cyfrowym.
– No proszę – mruknął Mikael. Nic nie było dla niego mniej ciekawe niż niuanse jakiejś cholernej gry.
– To prawdziwa rewolucja w branży i prawdę mówiąc, brałem udział w jej tworzeniu – dodał Brandell.
– Gratuluję. Musiał pan na tym nieźle zarobić.
– Właśnie w tym rzecz.
– Co pan ma na myśli?
– Ktoś nam wykradł tę technologię i teraz Truegames zarabia na niej miliardy, a my nie dostajemy złamanego grosza.
Mikael dobrze znał tę śpiewkę. Kiedyś rozmawiał nawet ze staruszką, która utrzymywała, że tak naprawdę to ona jest autorką książek o Harrym Potterze, a J.K. Rowling telepatycznie wykradła jej dzieło.
– Jak to się stało? – zapytał.
– Atak hakerski.
– Skąd to wiecie?
– Tak powiedzieli eksperci z Instytutu Obrony Radiołączności. Jeśli pan chce, mogę podać nazwisko jednego z nich, a poza tym… – Urwał.
– Tak?
– Nie, nic. Włączyła się w to również Säpo. Może się pan skontaktować z Gabriellą Grane. Jest u nich analitykiem. Myślę, że potwierdzi to, o czym mówię. Wspomina również o tym w oficjalnym raporcie, który opublikowała w ubiegłym roku. Mam tu numer sprawy…
– Czyli, innymi słowy, to nic świeżego – przerwał mu Mikael.
– Nie bardzo. Pisały o tym „Ny Teknik” i „Computer Sweden”. Ale ponieważ Frans nie chciał o tym mówić, a nawet kilka razy zaprzeczył, kiedy pytano go, czy doszło do ataku hakerskiego, nigdy nie było o tym głośno.
– Ale w gruncie rzeczy chodzi o stare sprawy.
– Niby tak.
– To dlaczego miałbym pana słuchać?
– Dlatego że Frans wrócił z San Francisco i chyba do niego dotarło, co się stało. Wydaje mi się, że ma w zanadrzu prawdziwą bombę. Całkiem oszalał na punkcie bezpieczeństwa. Korzysta z zaawansowanych programów do szyfrowania rozmów telefonicznych i maili, zainstalował sobie nowy alarm przeciwwłamaniowy z kamerami, czujnikami i nie wiadomo czym jeszcze. Skontaktowałem się z panem, bo uważam, że powinien pan z nim porozmawiać. Może ktoś taki jak pan skłoni go do gadania. Mnie w ogóle nie słucha.
– Więc ściągnął mnie pan tutaj dlatego, że jakiś Frans być może ma w zanadrzu prawdziwą bombę?
– Nie, nie jakiś Frans, panie Blomkvist, tylko sam Frans Balder. Zapomniałem o tym wspomnieć? Byłem jego asystentem.
Mikael poszperał w pamięci. Jedyną osobą o tym nazwisku, jaką sobie przypominał, była aktorka Hanna Balder. Od dawna o niej nie słyszał.
– Kto to jest? – zapytał.
Linus Brandell spojrzał na niego z taką pogardą, że wprawił go w osłupienie.
– Skąd pan jest, z Marsa? Frans Balder to legenda. Hasło w encyklopedii.
– Naprawdę?
– Rany boskie! No pewnie. Niech pan go sobie wygoogluje, to się pan sam przekona. W wieku dwudziestu siedmiu lat został profesorem informatyki i od dwudziestu lat jest autorytetem w dziedzinie badań nad sztuczną inteligencją. Nie ma chyba nikogo, kto by prowadził tak zaawansowane prace nad rozwojem komputerów kwantowych i sieci neuronowych. Cały czas wpada na pokręcone, niekonwencjonalne pomysły. Ma wyjątkowy, nieszablonowy umysł. Myśli w całkowicie nowy, przełomowy sposób, więc łatwo zgadnąć, że firmy informatyczne biją się o niego od lat. Ale on długo im odmawiał. Chciał pracować sam. No, sam jak sam. Zawsze miał różnych asystentów. Wykańczał ich. On chce widzieć rezultaty, tylko to go interesuje, wciąż powtarza: Nie ma rzeczy niemożliwych. Nasza praca polega na wytyczaniu nowych granic. I takie tam. Ale ludzie go słuchają. Dla niego jest się w stanie zrobić wszystko. Pewnie są i tacy, którzy są gotowi dla niego umrzeć. Dla nas, nerdów, to prawdziwy bóg.
– No proszę.
– Ale niech pan nie myśli, że jestem jego bezkrytycznym wielbicielem. O nie. Dobrze wiem, że to wszystko ma swoją cenę. Z nim osiąga się niebywałe rzeczy. Ale można się też wykończyć. Odebrano mu nawet prawo do opieki nad synem. Musiał coś porządnie schrzanić. Znam wiele takich historii. O asystentach, którzy się załamali i spaprali sobie życie. Balder zawsze był maniakiem, ale nigdy nie zachowywał się tak jak teraz. Nigdy tak histerycznie nie dbał o swoje bezpieczeństwo. Dlatego siedzę tu teraz z panem. Chciałbym, żeby pan z nim porozmawiał. Po prostu wiem, że wpadł na ślad czegoś naprawdę poważnego.
– Po prostu pan to wie.
– Proszę zrozumieć: on nigdy wcześniej nie zachowywał się jak paranoik. Wręcz przeciwnie: bo jeśli wziąć pod uwagę to, czym się zajmuje, powinien być bardziej przeczulony. Ale teraz zamknął się w domu i praktycznie nie wychodzi. Sprawia wrażenie, jakby się bał, choć zazwyczaj trudno go przestraszyć. Zwykle parł przed siebie jak wariat.
– I pracował nad grą komputerową? – zapytał Mikael, nie kryjąc sceptycyzmu.
– Zdawał sobie sprawę, że wszyscy mamy fioła na punkcie gier, i uznał, że powinniśmy pracować nad czymś, co lubimy. Jego program AI nadawał się także dla tej branży. To było idealne pole do eksperymentów i mieliśmy znakomite wyniki. Podbijaliśmy nowe tereny. Tyle tylko, że…
– Proszę przejść do rzeczy.
– Balder przygotował z prawnikami zgłoszenie patentowe obejmujące najbardziej innowacyjne rozwiązania techniczne. Wtedy przyszedł pierwszy szok. Rosyjski inżynier pracujący w Truegames też wysmażył taki dokument, więc Balder nie mógł uzyskać patentu. Nie był to oczywiście przypadek. Choć w zasadzie nie miało to znaczenia. Zważywszy na to, co się potem stało, sam patent to nic. Najciekawsze było to, że jakimś cholernym cudem udało im się dowiedzieć, nad czym pracowaliśmy. Wszyscy byliśmy bezgranicznie lojalni wobec Fransa, więc pozostawała tylko jedna możliwość: atak hakera. Ktoś musiał się do nas włamać, mimo wszystkich zabezpieczeń.
– Czy to wtedy skontaktowaliście się z Säpo i z Instytutem Obrony Radiołączności?
– Nie od razu. Frans nie przepada za ludźmi, którzy chodzą w krawatach i pracują od dziewiątej do piątej. Woli zapaleńców spędzających przy komputerze całe noce. Dlatego sprowadził jakąś podejrzaną hakerkę. Poznał ją kiedyś przypadkiem.