Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Zygmunt Zeydler-Zborowski
Издательство: PDW
Серия: Kryminał
Жанр произведения: Исторические приключения
Год издания: 0
isbn: 9788375652277
Скачать книгу
pokoju.

      – Czy to ty, Loluniu?

      – Tak, to ja. Czy ciocia… Czy jesteś smutna, Ewelino?

      – Smutna? Bo ja wiem? Może trochę. Rozmyślałam nad życiem, nad sprawami tego świata, nad ludzkimi ułomnościami. Widziałaś się z Edmundem?

      – Tak. Rozmawialiśmy chwilę w ogrodzie.

      – Co ci powiedział?

      – Nic specjalnego. Powiedział, że wybiera się do nas w przyszłym tygodniu.

      – Jakie zrobił na tobie wrażenie?

      – Człowieka bardzo zniszczonego.

      – Tak, masz rację – westchnęła pani Ewelina. – Edmund ogromnie się posunął. Pamiętam go jako żywego, pełnego temperamentu chłopca, z bujną, falującą czupryną, z błyszczącymi oczami, Mój Boże, kiedyż to było, ileż to lat? Czyż mogłam przypuszczać, że wykieruje się na opryszka, na oszusta. Co za wstyd, co za hańba. Mój siostrzeniec, syn mojej rodzonej siostry.

      – Może ciocia… Może go zbyt ostro osądzasz? – próbowała oponować Lola.

      Pani Ewelina ze smutnym uśmiechem pokręciła głową.

      – Jesteś bardzo dobra, moje dziecko. Ale ja Edmunda potraktowałam i tak z przesadną pobłażliwością, właściwie nie powinnam go była w ogóle wpuścić do domu, a ja mu pozwoliłam nawet przyjechać do nas w przyszłym tygodniu. Mówił, że chce mi szereg spraw wyjaśnić, opowiedzieć. No cóż… zobaczymy.

      – Nie martw się – poprosiła Lola. – Wysłuchaj go cierpliwie. Może wpadł tam w tym Paryżu w złe towarzystwo, a może był pod wpływem jakiejś kobiety.

      – To go nie usprawiedliwia – powiedziała energicznie pani Ewelina. – Nic go nie usprawiedliwia, ani złe towarzystwo, ani kobiety. Chłopak, który otrzymał takie staranne wychowanie i który wyniósł z domu rodzinnego takie zasady moralne, jest w stanie chyba odróżnić dobro od zła. Od takiego człowieka nie tylko można, ale powinno wymagać się dużo, więcej aniżeli od ludzi, którzy mieli złe dzieciństwo, głupich, prymitywnych rodziców. Nie, nie, dla Edmunda nie ma usprawiedliwienia. Tego rodzaju czynów, tego rodzaju postępowania nie można składać na karb młodzieńczej lekkomyślności. On to musiał nosić w sobie, od dawna. On już się takim urodził, tylko nikt nie przypuszczał, nikt nie podejrzewał.

      – Jesteś bardzo zdenerwowana – uśmiechnęła się uspakajająco Lola. – Czy musimy ciągle rozmawiać o Edmundzie?

      Pani Ewelina energicznie skinęła głową.

      – Masz najzupełniejszą rację. Nie musimy rozmawiać o tym łajdaku i tak za dużo czasu żeśmy mu poświęciły. Niewart tego. Powiedz mi, moje dziecko, jak tam było dzisiaj na uczelni.

      – Profesor bardzo ze mnie zadowolony. Chwalił moje prace.

      – Czy ciągle jeszcze upierasz się przy malarstwie?

      – Chyba tak. Malarstwo najbardziej mnie pociąga.

      – Ale grafika chyba praktyczniejsza, bardziej użytkowa. Nie uważasz?

      – Być może, ale ja wolę malarstwo.

      – Każdy powinien robić to, co najlepiej lubi, i dlatego nie chciałabym ci niczego narzucać – uśmiechnęła się pani Ewelina. – Wydaje mi się tylko, że malarstwem trudniej zarobić.

      – Masz rację – przytaknęła Lola. – Rzadko kto kupuje obrazy. No cóż… może z czasem przerzucę się na tkactwo. To teraz zrobiło się bardzo modne.

      – A jak z tym twoim samochodzikiem?

      – Odebrałam dzisiaj z warsztatu. Pierwsza klasa. Chodzi jak nowy.

      – To dobrze – ucieszyła się pani Ewelina – bo już się bałam, że to jakieś poważniejsze uszkodzenie.

      – Ależ skąd. Drobna sprawa. Będę musiała zabrać się trochę za mechanikę, żeby z każdym głupstwem nie jechać do warsztatu.

      Pani Ewelina pogładziła dziewczynę po jasnych włosach.

      – Bardzo cenna inicjatywa. Popieram. A czy zamówiłaś tego człowieka, który ma ten przyrząd do wstrzeliwania kołków w ścianę?

      – Zamówiłam. Oczywiście. Obiecał, że przyjdzie w piątek.

      – Bo widzisz… – ciągnęła pani Ewelina – chciałabym Chełmońskiego przenieść do jadalnego pokoju, a tę kopię Renoira wolałabym powiesić w saloniku. Tam, między tymi kandelabrami, będzie chyba lepiej się prezentować.

      ROZDZIAŁ II

      Delikatnie gładził nagie plecy dziewczyny. Niecierpliwym ruchem odtrąciła jego dłoń.

      – Zostaw. Nie znoszę, kiedy mnie dotykasz, myśląc o czym innym.

      Uśmiechnął się i sięgnął po leżące na stoliku papierosy. Miał muskularne, śniade ciało, suchą, pociągłą twarz i duże, brązowe oczy, poznaczone złotawymi cętkami. Nad górną wargą czernił się wąską linią krótko przystrzyżony wąsik. Włosy gęste, kręcone. Cygańska uroda.

      – Cóż to? Nie w humorze, moja śliczna? – powiedział, zaciągając się dymem.

      Wzruszyła ramionami.

      – A dlaczegóż miałabym być w humorze?

      – Myślałem, że ci ze mną dobrze.

      – Byłoby bardzo dobrze, gdybyś wreszcie trochę zmądrzał.

      – Uważasz mnie za głupca?

      – Uważam cię za wariata, za człowieka idiotycznie lekkomyślnego. Czy ty rzeczywiście już zapomniałeś, że niedawno wyszedłeś z pudła?

      – Nie musisz mi przypominać.

      – A czy ty wiesz, co to znaczy recydywa?

      Żachnął się.

      – Daj spokój. Kodeks karny znam równie dobrze jak i ty, a może nawet lepiej. Nie musisz wysilać się na wykłady. A w ogóle, o co ci właściwie chodzi?

      – Wiem, że znowu coś kombinujesz.

      – Kto ci to powiedział?

      – Nie uważaj mnie za idiotkę.

      Zgasił papierosa, podniósł się i wsparty na łokciu przez dłuższą chwilę uważnie przyglądał się dziewczynie. Dziwił się sam sobie, że ciągle jeszcze bardzo mu się podobała, że działała na niego jak żadna inna.

      – Posłuchaj mnie, Lucy. To jest pewniak. Rozumiesz? Pewniak. Żadnego ryzyka. Wszystko opracowane na sto dwa. Nie ma możliwości wpadki. Bo widzisz…

      – Możliwość wpadki zawsze istnieje – przerwała mu energicznie. – Nie okłamuj siebie ani mnie. Nie entuzjazmuj się tak. Pamiętasz Ryśka?

      Pogardliwie machnął ręką.

      – Rysiek to był patałach. Żaden fachowiec. Kto bierze na taką robotę broń. Zawsze mogą człowieka nerwy ponieść i zaczyna się strzelanina, a milicjanci także umieją strzelać. Ja tam nigdy broni ze sobą nie biorę. Nonsens. A zresztą powtarzam ci, że nie ma ryzyka. Ja bym na niepewną robotę nie poszedł. Tylko ten jeden ostatni skok i będziemy mieli dużą forsę. Zaraz potem pryskamy do Stanów. Rysiek czeka na mnie w Detroit. Ma napięty piękny interes, tylko potrzeba gotówki. A my gotówkę będziemy mieli. Może nawet ożenię się z tobą.

      – Chciałbyś się ze mną ożenić? – zainteresowała się. – Naprawdę?

      – A dlaczego nie? Przecież się lubimy. Dobrze nam ze sobą, a będzie lepiej. Przeniesiemy się później do Kalifornii. Kupię ci piękną willę, jacht. Będziemy