Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Zygmunt Zeydler-Zborowski
Издательство: PDW
Серия: Kryminał
Жанр произведения: Исторические приключения
Год издания: 0
isbn: 9788375652277
Скачать книгу
Ewelina zmarszczyła brwi i spojrzała siostrzeńcowi prosto w oczy.

      – Przestań grać komedię. Po pierwsze: jesteś bardzo podłym aktorem, a po drugie: mnie na te wszystkie czułe słówka nie nabierzesz.

      – Nie gram żadnej komedii – próbował oponować. – W dalszym ciągu nie wiem, o co chodzi.

      – Jesteś synem mojej jedynej siostry. Dzięki Bogu, że nie dożyła tej hańby. Twój ojciec był przezacnym, powszechnie szanowanym, zasłużonym człowiekiem. A ty? Hańbisz dobre nazwisko. Jesteś zakałą całej naszej rodziny.

      – Co mi cioteczka zarzuca?

      – Co ci zarzucam? I ty masz czelność pytać, co ci zarzucam? Myślisz, że ja nic nie wiem. Otrzymałeś stypendium. Wyjechałeś na studia do Paryża. Mogłeś do czegoś dojść, coś osiągnąć jako uczciwy człowiek. A tymczasem… Zająłeś się grą w karty, handlem narkotykami, sutenerstwem, a na dodatek fałszowałeś czeki. Siedziałeś w kryminale.

      Pogardliwie wydął wargi.

      – Jeżeli cioteczka wierzy w te wszystkie głupie plotki.

      – Nie wyobrażaj sobie, że uda ci się mnie oszukać – podniosła głos. – Ja jestem dobrze poinformowana, bardzo dobrze.

      Uśmiechnął się.

      – O, widzę, że cioteczka ma znakomicie zorganizowany wywiad.

      – Jeżeli chodzi o sprawy rodzinne, zawsze byłam dobrze poinformowana.

      Wyjął papierosy i spytał:

      – Można zapalić?

      – Nie można. Nie znoszę dymu.

      – Zdaje się, że cioteczka kiedyś paliła.

      – To było bardzo dawno. W młodości człowiek nie zawsze jest rozsądny.

      – A czy cioteczka nie jest skłonna wykazać trochę wyrozumiałości, jeśli chodzi o moje młodzieńcze błędy?

      – Mój drogi Edmundzie… Po pierwsze: kiedy wyjeżdżałeś do Paryża, nie byłeś już dzieckiem ani nawet dorastającym chłopczykiem, a po drugie: co innego jest palić papierosy, a co innego handlować narkotykami i podrabiać czeki. Kiedy wyszedłeś z więzienia, Francuzi wydalili cię poza granice swego kraju jako uciążliwego cudzoziemca. Co za wstyd. Co za hańba. Edmund Gelnert uciążliwym cudzoziemcem.

      Ukrył twarz w dłoniach.

      – To prawda. Ma cioteczka najzupełniejszą rację. Narobiłem straszliwych głupstw. Sam nie wiem, jak do tego wszystkiego doszło. Wpadłem w złe towarzystwo, o co w Paryżu nie jest trudno. Jeden, drugi fałszywy krok i tak brnie się dalej. Później trudno się wycofać. Muszę się cioteczce przyznać, że był moment, że mnie terroryzowali, grozili, że mnie zamordują. Bałem się. Musiałem… Chciałbym, żeby cioteczka to zrozumiała. Teraz żałuję, bardzo żałuję. I gdybym mógł wszystko zacząć od nowa… Tak się czasem człowiekowi paskudnie ułoży. Nie może mnie cioteczka tak całkowicie potępiać.

      Pani Ewelina podejrzliwie przyglądała się siostrzeńcowi. Była osobą zbyt inteligentną i zbyt doświadczoną, ażeby uwierzyć w tę skruchę. Z drugiej jednak strony Edmund był ostatnim człowiekiem, który pozostał z licznej kiedyś rodziny i dlatego chciała wierzyć, że jego słowa są szczere, że rzeczywiście żałuje za grzechy. A może naprawdę była to młodzieńcza lekkomyślność? Może się nie zastanowił? W jej rodzinie mężczyźni dojrzewali późno. Bardzo długo byli rozwydrzonymi chłopakami robiącymi najrozmaitsze głupstwa.

      – Posłuchaj mnie, Edmundzie. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że za wszelką cenę chcesz się w moich oczach zrehabilitować, ponieważ chodzi ci o spadek.

      Żachnął się.

      – Co też cioteczka?

      – Nie przerywaj mi. Tak, chodzi ci o moje pieniądze. Wiesz doskonale, że jestem bogata. I to prawda. Jestem bogata. Już bardzo dawno temu sporządziłam testament. Większą część mojego majątku zapisałam tobie. Nie zapomniałam oczywiście i o Loli, ale jej udział w spadku po mnie miał być o wiele skromniejszy. Jest młoda, bardzo ładna, dobrze wyjdzie za mąż. Ma powodzenie u mężczyzn. Pomyślałam sobie, że tobie bardziej będą potrzebne pieniądze na założenie jakiegoś interesu, jakiejś hodowli. Zresztą ty jesteś moja krew, moja najbliższa rodzina. Lolę kocham jak córkę, ale to już nie to. Jednakże w tej sytuacji…

      – W tej sytuacji cioteczka postanowiła zmienić testament i wydziedziczyć mnie.

      – Ciekawa jestem, jak ty byś postąpił, będąc na moim miejscu? Czy byłbyś skłonny cały swój majątek zapisać kryminaliście, oszustowi, handlarzowi narkotykami?

      – Ja na cioci miejscu zastanowiłbym się, wziąłbym pod uwagę wiele różnych okoliczności. Nie można obiektywnie oceniać czyichś czynów, nie uwzględniając okoliczności, jakie towarzyszą temu czynowi. Jeżeli cioteczka pozwoli, to któregoś dnia przyjdę i szerzej opowiem o sobie, o moich przeżyciach, o tym, co przeszedłem, co przecierpiałem.

      Pani Ewelina poważnie skinęła głową.

      – Możesz przyjść ewentualnie w przyszłym tygodniu. Zatelefonuj. Niech ci się jednak nie zdaje, że jestem starą sklerotyczką, która uwierzy bezkrytycznie w te wszystkie twoje opowieści.

      – Ogromnie mi przykro, że cioteczka mi nie ufa.

      – A dlaczegóż miałabym ci ufać?

      – Przecież kiedyś cioteczka mnie lubiła. Pamiętam.

      Pani Ewelina zamyśliła się, jakby przypominając sobie tamte lata

      – To było dawno. Byłeś sympatycznym chłopakiem. Trochę urwis, trochę krnąbrny, ale miałeś w sobie dużo uroku. Można cię było lubić. Przyznaję, że cię lubiłam, trochę cię nawet rozpieszczałam.

      – No widzi cioteczka! – wykrzyknął Edmund z nadzieją w głosie. – Może znowu tak się ułoży, że cioteczka zacznie mnie lubić.

      Spojrzała na niego poważnie i pokręciła głową.

      – Bardzo wątpię. Na dobrą sprawę po tym wszystkim nie powinnam cię wpuścić do domu. Dużo się zmieniło, bardzo dużo. Wiem, że obecnie zapanowały na świecie zupełnie inne kryteria etyczno-moralne, ale ja zostałam wychowana w tych dawnych zasadach i nie mam wątpliwości, co powinnam uważać za zło, a co za dobro. Niezależnie jednak od tego możesz mnie jeszcze odwiedzić. Tylko bardzo cię proszę, najprzód zatelefonuj. Nie lubię niespodzianek. A teraz już cię nie zatrzymuję. Zapewne masz coś pilnego do załatwienia w Warszawie. Żegnam.

      Edmund wstał, ukłonił się, pocałował ciotkę w rękę i na palcach wyszedł z pokoju. Ostrożnie zamknął za sobą drzwi, nie czyniąc najmniejszego hałasu.

      – Stara klępa – mruknął pod nosem. – Żeby ją wszyscy diabli.

      W ogrodzie spotkał Lolę zajętą zrywaniem kwiatów. Układała barwny bukiet.

      – Już odchodzisz? – spytała z uśmiechem. – Nie zostaniesz na kolacji?

      – Odchodzę i nie zostanę na kolacji. Ale jeżeli cię to interesuje, to mogę cię pocieszyć.

      Spojrzała zdziwiona.

      – Pocieszyć? Mnie?

      – Tak. Mam wrażenie, że całą forsę ciotki ty zgarniesz.

      Pogardliwie wydęła wargi.

      – Nie zależy mi na pieniądzach.

      – Przestań się zgrywać – skrzywił się z niesmakiem. – Chyba my dwoje nie musimy się czarować.

      – Zmieniłeś się – powiedziała, przyglądając mu się uważnie.

      – Wszyscy się zmieniany. Ty prawdopodobnie