Wszystko zaczęło się, zanim jeszcze wybuchła II wojna światowa. Niemieckie służby specjalne oprócz Witosa starały się wówczas nawiązać kontakt z ONR, widząc w niej potencjalnego partnera, któremu można by oddać rządy w przyszłej Polsce. Pośrednikiem był Stanisław Brochwicz, polski dziennikarz, korespondent „Polski Zbrojnej” i Polskiego Radia w Rzymie i Wiedniu.
W 1937 roku przebywał on przez kilka miesięcy w Berlinie, gdzie całkowicie nawrócił się na „wiarę” narodowosocjalistyczną. Od tego czasu w swoich tekstach gloryfikował III Rzeszę, co spowodowało zerwanie z nim współpracy przez niemal wszystkie polskie redakcje. Najprawdopodobniej już wówczas Brochwicz został zwerbowany przez niemieckie tajne służby.
Dziennikarz zaczął bywać na spotkaniach „Falangi”, napisał kilka tekstów do partyjnej gazetki. Dotyczyły one Niemiec i były utrzymane w bardzo ciepłym tonie. Coraz śmielej również sondował przywódcę ONR, Bolesława Piaseckiego. „Niech pan się teraz deklaruje” – rzucił podczas jednego ze spotkań. – „Jeśli nawet Śmigły się posunie tak daleko, iż wypowie Niemcom wojnę, to pan będzie tym, który podpisze pokój i uratuje w ten sposób Polakom ich ojczyznę”.
W odpowiedzi Piasecki nakazał swoim ludziom śledzić Brochwicza i wkrótce uzyskał przekonujące dowody, że dziennikarz pracuje dla Niemców. Zdecydował się go wówczas „wystawić” polskiemu wywiadowi. Sprawę tę w swoich wspomnieniach opisał ze szczegółami jeden z najbliższych współpracowników Piaseckiego, Zygmunt Przetakiewicz, lider ONR-owskich bojówkarzy.
Nastąpiło to na początku czerwca 1939 roku w kawiarni „Café Club” na rogu Alei Jerozolimskich i Nowego Świata – pisał. – Brochwicza poinformowaliśmy, że Piasecki jest gotów spotkać się z nim. O wyznaczonej godzinie razem z Piaseckim usiedliśmy przy stoliku i czekaliśmy. Przy sąsiednich stolikach siedzieli członkowie ONR stanowiący naszą ochronę. Brochwicz przyszedł punktualnie i zaczęła się rozmowa.
Posłaniec niemieckich władz – bo chyba tak można nazwać ówczesną rolę Brochwicza – na wstępie zadeklarował, że jest polskim patriotą i jego zdaniem wielkość Polski może zapewnić tylko rewolucja narodowo-radykalna wzorowana na rewolucji hitlerowskiej.
Jeśli nic się nie zmieni, to grozi nam wojna z Niemcami – przekonywał. – Z punktu widzenia interesów narodowych byłaby to tragedia, bowiem oba kraje powinny być sprzymierzone i w przyszłości walczyć z bolszewizmem. Wiem, że chcecie doprowadzić w Polsce do rewolucji narodowo-radykalnej. Jak do tej pory nie udało się wam to. Jesteście za słabi, bez pomocy zewnętrznej to się nie powiedzie. Tylko Niemcy mogą to zrobić. Jeśli zdecyduje się pan na to, osiągnie pan swój cel – będzie pan rządził. Reżim Rydza niedługo upadnie i wtedy wybije pana godzina.
Podczas rozmowy Piasecki słuchał z uwagą, twarz miał jednak nieprzeniknioną. Spotkanie wkrótce dobiegło końca. „Brochwicz” – wspominał Przetakiewicz – „lekko rzucił na blat kilkuzłotową monetę, która zatańczyła i po paru chwilach spoczęła na stole. Wstaliśmy i podeszliśmy do wyjścia. Funkcjonariusze kontrwywiadu czekali na zewnątrz i natychmiast po wyjściu aresztowali Brochwicza. Nasza rola była skończona. Dałem znak i wszyscy uczestnicy akcji szybko opuścili lokal”.
Sam Brochwicz w wydanych rok później wspomnieniach przedstawił inną wersję tej historii. Zgodnie z nią miał zostać aresztowany we własnym domu. Nie miał jednak wątpliwości, że „zawdzięczał” to Piaseckiemu. Brochwicz został poddany śledztwu przez polski kontrwywiad, a następnie skazany na śmierć. Innego członka ONR podejrzewanego o pracę dla Niemiec, Antoniego Cerchę, ludzie Przetakiewicza mieli wyeliminować samodzielnie, bez uciekania się do pomocy władz.
Mimo że Piasecki zdecydowanie przeciął wówczas wszelkie kontakty z Niemcami, cała sprawa nie toczyła się w próżni. Rozumowanie części działaczy ONR – w tym samego Piaseckiego – rzeczywiście szło wówczas proniemieckimi torami. Im bliżej było do wojny, tym silniejsze w tej organizacji były tendencje do zerwania z tradycyjnym antyniemieckim nastawieniem ugrupowań wywodzących się z endecji.
Jak wspominał Włodzimierz Sznarbachowski, ówczesny przyjaciel szefa „Falangi”, przed wojną w warszawskim lokalu ugrupowania odczytane zostały dwa germanofilskie referaty. Wygłosili je młodzi działacze, Olgierd Szpakowski i Stanisław Cimoszyński. Co ciekawe, obaj zginęli później podczas kampanii 1939 roku. Według Sznarbachowskiego wystąpienia te odbyły się z inspiracji Piaseckiego.
Wobec nadchodzącego szybko starcia dwóch kolosów – mówił Szpakowski – Polska nie może kontynuować dotychczasowej polityki Becka: utrzymywania się w chwiejnej równowadze między Berlinem a Moskwą, ani liczyć na demokracje zachodniej Europy. Polska może więc znaleźć w Hitlerze naturalnego partnera i sojusznika przeciw Rosjanom i Ukraińcom. Niszcząc ZSRS i posiadając w Polsce sprzymierzeńca, Trzecia Rzesza zabezpieczy sobie tyły dla swojego historycznie nieuniknionego Drang nach Westen. Niemcy pragną kolonii. Kolonie te znajdą nie w Afryce, lecz na południu Rosji i na Ukrainie. A i Polska uszczknie coś przy tym podziale.
Cimoszyński dowodził zaś:
Nie ulega wątpliwości, że Hitler wkrótce uderzy. Ale gdzie? Albo na „zgniłe demokracje zachodnie”, które nie mają woli obrony, a tym bardziej ataku i szybko będą pokonane. Albo – jeszcze wcześniej bądź dopiero po zwycięstwie nad Francją – na ZSRS przez Polskę. Polska niedostatecznie uzbrojona – będzie pokonana. Aby uniknąć tego losu, Polska powinna w sojuszu z Hitlerem pójść przeciwko Rosji.
Gdy wybuchła wojna, diagnozy zawarte w tych wystąpieniach szybko się potwierdziły. Napompowany przez obóz rządzący propagandowy balon pękł i po dwóch tygodniach polscy ułani wcale nie poili koni pod Berlinem. Za to niemieckie czołgi stały pod Warszawą. „Zgniłe demokracje zachodnie” oczywiście żadnej pomocy Polsce nie udzieliły. Gorycz porażki wzmocniło to, że odpowiedzialni za klęskę dygnitarze uciekli z kraju, pozostawiając naród na pastwę okupantów.
Wydarzenia te pchnęły część działaczy ONR do szukania ugody z Niemcami w duchu propozycji składanych kilka miesięcy wcześniej przez Brochwicza. Tak właśnie narodziła się Narodowa Organizacja Radykalna. Założył ją, za zgodą i w porozumieniu z Wehrmachtem, jeden z czołowych oenerowców, Andrzej Świetlicki. Powagi całemu przedsięwzięciu dało wsparcie znanego germanofila profesora Zygmunta Cybichowskiego, który przed wojną – jako wybitny teoretyk prawa – poznał dość dobrze Hansa Franka. Cybichowski był radykalnym nacjonalistą, jego syn Jerzy zaś był jednym z bojówkarzy „Falangi”.
Grupa szybko przyciągnęła inne środowiska. Członków narodowosocjalistycznego stowarzyszenia „Pochodnia” Tadeusza Podgórskiego i Erazma Samborskiego czy księdza Stanisława Trzeciaka. Kapłan ten był znanym antysemitą, który przed wojną wychwalał Hitlera za realizowanie „opatrznościowego posłannictwa” polegającego na ocaleniu Niemiec przed żydobolszewizmem. Według krążącej plotki Trzeciak podczas rewolucji bolszewickiej więziony był w Rosji w jednej celi z Heinrichem Himmlerem. Miał on wówczas ocalić Niemcowi życie i teraz postanowił wykorzystać starą znajomość i dług wdzięczności, aby odegrać rolę Quislinga. Cała historia była oczywiście zmyślona.
Natomiast narodowi radykałowie rzeczywiście chcieli powołać do życia polską partię narodowosocjalistyczną wzorowaną na NSDAP. Oprócz byłego mieszkania Tuwima Wehrmacht przekazał NOR jeszcze były lokal Związku Młodej Polski w Alejach Ujazdowskich pod numerem 20. Zapewnił im również nietykalność. Program ugrupowania był prosty. Chodziło o stworzenie polskiej administracji