Wspomnienie o przeszłości Ziemi. Cixin Liu. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Cixin Liu
Издательство: PDW
Серия: s-f
Жанр произведения: Научная фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788380628427
Скачать книгу
ogon, jakby śnieżny krajobraz był olbrzymim motkiem przędzy, z którego potężna niewidzialna ręka wyciągnęła w górę nić.

      – Niech to szlag! Jeszcze parę sekund, a potwierdziłbym przerwanie odpalania pocisku! – powiedział Raeder, oficer odpowiedzialny za namierzanie celów, rzucając komputerową myszą. Znajdował się kilka tysięcy kilometrów od fortu Greely, w Centrum Obrony przed Atakiem Jądrowym Dowództwa Obrony Północnoamerykańskiej Przestrzeni Powietrznej i Kosmicznej (NORAD), trzysta metrów pod górą Cheyenne koło Colorado Springs.

      – Gdy tylko pojawiło się ostrzeżenie przed atakiem, od razu pomyślałem, że to błąd – rzekł obserwator orbity Jones, kręcąc głową.

      – No to co ten system atakuje? – zapytał generał Fitzroy. Obrona przed atakiem jądrowym była tylko jednym z obowiązków na jego nowym stanowisku i jeszcze nie zapoznał się z tym dokładnie. Patrząc na pokrytą monitorami ścianę, starał się znaleźć intuicyjne przedstawienie graficzne w rodzaju tego, jakie mieli w centrum kontroli lotów NASA – czerwoną linię pełznącą niczym wąż po mapie świata i tworzącą sinusoidę na planarnym przekształceniu tej mapy. Dla nowicjuszy było to niejasne, ale przynajmniej pokazywało, że coś wzbija się w przestrzeń kosmiczną. Jednak tutaj nie było to takie proste. Linie na ekranach tworzyły zawiłą, abstrakcyjną bazgraninę, która była dla niego zupełnie niezrozumiała, nie wspominając już o szybko przewijających się liczbach, które miały sens tylko dla dyżurnych oficerów OAJ. – Panie generale, pamięta pan, jak w zeszłym roku wymieniali powłokę odblaskową na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej? Starą stracili. To było to. Zwija się i odfruwa z wiatrem słonecznym.

      – Ale… to powinno być w bazie danych systemu namierzania celu.

      – I jest. Tutaj.

      Raeder otworzył myszą odpowiednią stronę. Pod mnóstwem skomplikowanych tekstów, danych i wykresów znajdowało się niepozorne zdjęcie, prawdopodobnie zrobione przez teleskop z Ziemi, na którym widać było nieregularną białą plamę na czarnym tle. Świeciła tak silnym odbitym światłem, że trudno było dostrzec jakieś szczegóły.

      – Skoro pan to ma, majorze, dlaczego nie przerwał pan programu wystrzelenia rakiety?

      – System powinien był automatycznie przeszukać bazę danych namierzania celu. Ludzkie reakcje nie są wystarczająco szybkie. Ale dane ze starego systemu nie zostały sformatowane dla nowego, nie były więc włączone do modułu rozpoznawania – odparł Raeder nieco urażonym tonem, jakby chciał powiedzieć: „Dowiodłem, że jestem utalentowany, bo wyszukałem to ręcznie, kiedy nie potrafił tego zrobić superkomputer OAJ, a mimo to muszę odpowiadać na pańskie bezsensowne pytania”.

      – Panie generale, rozkaz rozpoczęcia akcji przyszedł po ustaleniu przez OAJ kursu rakiety przejmującej, ale przed ukończeniem ponownej kalibracji programu – wyjaśnił oficer dyżurny.

      Fitzroy nic na to nie powiedział. Irytował go trajkot w sali. Miał przed sobą pierwszy w historii ludzkości system obrony planetarnej, ale był to tylko istniejący już wcześniej system obrony przed atakiem jądrowym, którego pociski przechwytujące, wymierzone pierwotnie w różne ziemskie kontynenty, zostały teraz zwrócone w przestrzeń kosmiczną.

      – Słuchajcie, powinniśmy zrobić zdjęcie dla upamiętnienia tej chwili! – powiedział Jones. – To będzie pierwsze uderzenie Ziemian we wspólnego wroga.

      – Używanie tutaj aparatów fotograficznych jest zabronione – rzekł chłodno Raeder.

      – Kapitanie, o czym pan mówi? – Fitzroy nagle się rozzłościł. – System nie wykrył żadnego wrogiego celu. To nie jest pierwsze uderzenie.

      – Te pociski przechwytujące uzbrojone są w głowice jądrowe – powiedział ktoś po chwili niezręcznej ciszy.

      – Tak, każdy o ładunku półtorej megatony. I co z tego?

      – Na zewnątrz jest prawie zupełnie ciemno. Jeśli wziąć pod uwagę położenie celu, powinniśmy zobaczyć błysk wybuchu!

      – Może pan to zobaczyć na ekranie monitora.

      – Fajniej byłoby zobaczyć to na zewnątrz – zauważył Raeder.

      Jones wstał nerwowo.

      – Panie generale… mój dyżur się skończył – oznajmił.

      – Mój też – powiedział Raeder. Był to z jego strony tylko uprzejmy gest. Fitzroy był koordynatorem wysokiego szczebla z ramienia Rady Obrony Planety i nie mógł rozkazywać personelowi NORAD i OAJ.

      Fitzroy machnął ręką.

      – Nie jestem waszym dowódcą. Róbcie, co chcecie. Pozwolę jednak sobie przypomnieć panom, że być może będziemy spędzali razem dużo czasu w pracy.

      Raeder i Jones ruszyli biegiem na powierzchnię. Przeszedłszy przez wielotonowe drzwi, które miały chronić przed promieniowaniem radioaktywnym, znaleźli się na szczycie góry Cheyenne. Był zmierzch, a niebo czyste, ale nie ujrzeli błysku wybuchu pocisku jądrowego w przestrzeni kosmicznej.

      – To powinno być tam – rzekł Jones, wskazując miejsce na niebie.

      – Może nie zdążyliśmy – odparł Raeder. Nie spojrzał w górę. Potem dodał z ironicznym uśmieszkiem: – Oni naprawdę wierzą, że sofon rozwinie się w mniejszej liczbie wymiarów?

      – Niemożliwe. Jest inteligentny. Nie da nam takiej szansy.

      – Oczy OAJ są skierowane w górę. Naprawdę nie ma już na Ziemi niczego, przed czym powinniśmy się bronić? Nawet jeśli wszystkie kraje stosujące terroryzm stały się święte, to pozostaje jeszcze Ruch na rzecz Ziemskiej Trisolaris, prawda? – Parsknął. – I Rada Obrony Planety. Ci faceci wyraźnie chcą zapisać na swój rachunek jakieś szybkie osiągnięcie. Fitzroy jest jednym z nich. Teraz mogą oznajmić, że pierwszy etap systemu obrony planety został zakończony, chociaż nie zrobili praktycznie nic dla udoskonalenia sprzętu. Jedynym celem systemu jest powstrzymanie sofonu przed rozwinięciem się w mniejszej liczbie wymiarów w pobliżu orbity Ziemi. Ta technologia jest nawet prostsza od tej, która jest potrzebna dla przechwytywania pocisków kierowanych, bo jeśli cel się rzeczywiście pojawi, zajmie ogromny obszar… Dlatego właśnie poprosiłem pana tutaj, kapitanie. Dlaczego jak dziecko wyskoczył pan z tym pomysłem zrobienia zdjęcia pierwszego uderzenia? Tylko zdenerwował pan generała. Nie widzi pan, że jest on człowiekiem małostkowym?

      – Ale… czy to nie był komplement?

      – Fitzroy jest jednym z największych reklamiarzy w wojsku. Nie oświadczy na konferencji prasowej, że to był błąd systemu. Podobnie jak cała reszta, powie, że była to udana próba. Przekona się pan. – Raeder usiadł, po czym wyciągnął się na trawie i popatrzył z tęsknotą na twarzy na niebo, na którym właśnie ukazały się gwiazdy. – Wie pan, Jones, jeśli sofon rzeczywiście znowu się rozwinie, będziemy mieli szansę, by ją zniszczyć. To by naprawdę było coś!

      – I jaki byłby z tego pożytek? Prawda jest taka, że lecą teraz w stronę Układu Słonecznego. Kto wie, ilu ich jest… Zaraz, a dlaczego powiedział pan „ją”, a nie „to” czy „jego”?

      Twarz Raedera przybrała marzycielski wyraz.

      – Chiński pułkownik, który właśnie przyleciał do centrum, powiedział mi wczoraj, że w jego języku sofon ma japońskie imię kobiece Tomoko2.

      Poprzedniego dnia Zhang Yuanchao wypełnił formularz przejścia na emeryturę i pożegnał się z zakładami chemicznymi, w których przepracował ponad czterdzieści lat. Według jego sąsiada Lao3 Yanga dzisiaj zaczynała się jego druga młodość. Lao powiedział mu, że sześćdziesiąt


<p>2</p>

Zhizi to dosłownie „partykuła wiedzy”. Znak partykuły występuje często w imionach nadawanych kobietom w Japonii, gdzie wymawia się go „ko”.

<p>3</p>

Słowa lao, „stary”, używa się przed nazwiskiem osoby starszej od nas dla okazania szacunku lub zażyłości.