Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Zygmunt Zeydler-Zborowski
Издательство: PDW
Серия: Kryminał
Жанр произведения: Криминальные боевики
Год издания: 0
isbn: 9788375652796
Скачать книгу
sprawa jest o tyle prosta, że paczka, o której mówię, znajduje się w dolnej szufladzie biurka, a na wierzchu tej paczki jest przyklejona kartka z moim nazwiskiem, więc… Michel zostawił to dla mnie przed dwoma mniej więcej tygodniami, ale jakoś nie miałem czasu odebrać. Potem to nieszczęście, pogrzeb… Pan rozumie?

      Zawahałem się chwilę, ale wstałem, poszedłem do drugiego pokoju i otworzyłem dolną szufladę biurka. Wszystko się zgadzało. Niewielka paczka z kartką – „Herman Richter”. Właściwie nie mogłem nie oddać mu tej paczki. Handlował razem z Michałem, więc…

      Kiedy wróciłem, kręcił się koło baru i przygotowywał whisky z lodem. To było charakterystyczne, że wszyscy znajomi Michała wiedzieli doskonale, gdzie trzymał trunki.

      Podałem grubasowi paczkę, on zaś w zamian wręczył mi szklankę. Potrząsnąłem głową, mówiąc, że nie zwykłem pić alkoholu przed śniadaniem. Nie przejął się moją abstynencją. Wypił swoją i moją porcję. Usiadł, odsapnął, wsunął paczkę do kieszeni płaszcza i powiedział:

      – Pan niewątpliwie będzie tu robił jakieś interesy. Muszę panu powiedzieć, że Ameryka Południowa jest dobrym terenem dla ludzi rzutkich i przedsiębiorczych. A wy, Polacy, macie zdolności do handlu. Brak wam tylko wytrwałości. Chcielibyście od razu zrobić duże pieniądze, a to nie tak łatwo – sięgnął do kieszeni i wyjął portfel. – Na wszelki wypadek zostawię panu swój bilet wizytowy z telefonem i adresem. Może się panu przydać. Może zrobimy razem jakiś interes. Czy prowadzi pan wóz?

      Przytaknąłem bez zapału. Perspektywa robienia interesów z Hermanem Richterem bynajmniej mnie nie zachwycała.

      – To doskonale. Tutaj trzeba umieć prowadzić wóz. Mam nadzieję, że będziemy w kontakcie. Niech pan do mnie któregoś dnia zadzwoni – wstał i włożył płaszcz. – Ja handluję chemikaliami – powiedział na pożegnanie, podając mi rękę, która była jeszcze bardziej wilgotna niż poprzednio.

      Zostałem sam. Nie zwlekając, zabrałem się do golenia. Kiedy skończyłem mą poranną toaletę, dochodziła pierwsza. Nie warto już było jeść śniadania. Postanowiłem od razu pójść gdzieś na obiad. Najprzód jednak musiałem się przekonać, czy moje dość fantastyczne podejrzenia mają jakieś podstawy. Nie mogłem przestać myśleć o tajemniczej kartce i o czerwonym kaktusie. Tłumaczyłem sobie wielokrotnie, że ponosi mnie literacka wyobraźnia, a jednak…

      Włożyłem płaszcz, kapelusz i stanąłem gotowy do wyjścia. Nadaremnie jednak szukałem kluczy. Zniknęły. Pamiętałem doskonale, że położyłem je na barze. Co u licha mogło się z nimi stać? Przeszukałem całe mieszkanie. Ani śladu. Czyżby Herman Richter zabrał przez pomyłkę moje klucze?

      Wreszcie zrezygnowany zjechałem windą na dół i zwierzyłem się dozorcy z moich kłopotów. Z uśmiechem uspokoił mnie, że to nic strasznego, że on ma zapasowe klucze od mieszkania Michała i że tutaj niedaleko na Ejido jest taki majster, który mi na poczekaniu dorobi nowy komplet kluczy za parę peso. To mnie pocieszyło. Wyszedłem na miasto w poszukiwaniu morskiej świnki.

      Morskiej świnki wprawdzie nie znalazłem, ale w sklepie zoologicznym kupiłem białego szczura, z którym pośpiesznie wróciłem do domu.

      Niecierpliwie otworzyłem drzwi i nie tracąc czasu na zdejmowanie płaszcza, pobiegłem na taras. Tutaj stanąłem jak wryty. Czerwony kaktus zniknął. Tak, zniknął, po prostu zniknął. Ciężka donica ze świeżo ubitą ziemią stała pusta. Patrzyłem osłupiały na miejsce, gdzie w nocy… Przecież mi się nie zdawało ani mi się nie śniło. Do wszystkich diabłów! Najwyraźniej ten Niemiec ukradł mi klucze, żeby się dostać do mieszkania i żeby później… Byłem wściekły. W tej chwili przypomniałem sobie, że przecież ściąłem kilkanaście kolców z czerwonego kaktusa i że mam je w pudełku. Natychmiast przystąpiłem do akcji. Odszukałem w kuchni obcęgi, ostrożnie rozpakowałem niebezpieczną paczuszkę, schwyciłem szczura za kark i obcęgami wbiłem mu kilka kolców kaktusa. Po upływie paru sekund przestał żyć.

      Zupełnie co innego jest wyobrażać sobie jakąś fantastyczną historię, a co innego przekonać się na własne oczy, że te fantastyczne domysły są jak najbardziej realne. Stałem wpatrzony w nieruchome ciało szczura. Więc jednak to prawda… Michał… To nie był atak serca. Michał został zamordowany. Zamordowany! Czerwone plamy zaczęły mi wirować przed oczami. Zamordowany! Zamordowany! Wybiegłem na taras, świeża ziemia przygotowana do przesadzania roślin.

      Nietrudno mi było odtworzyć sobie całą sytuację. Ktoś wiedział, że Michał będzie przesadzał kaktusy, przy takiej robocie jest prawie rzeczą niemożliwą, żeby się nie zadrasnąć jakimś kolcem. Morderca nasycił kolce bardzo silnie działającą trucizną. Wszystko to wydawało się proste i zupełnie jasne. Ale kto zamordował Michała? Komu mogło zależeć na jego śmierci? Musiał to być ktoś bliski, ktoś, kto znał jego zwyczaje, kto wiedział, kiedy Michał będzie przesadzał kaktusy. A teraz ten ktoś usunął zatruty kaktus. Herman Richter? Możliwe. To zniknięcie kluczy. Leżały na pewno na barze, a on nalewał whisky… Chwileczkę. Whisky nalewała także ta dziewczyna, także kręciła się koło baru. Równie dobrze mogła ona zabrać klucze. Bo właściwie nie wiadomo, po co przyszła. Nie miała żadnego interesu. Może przyszła specjalnie po to, żeby mi ukraść klucze od mieszkania. Czyż to możliwe, żeby ona miała coś wspólnego z zamordowaniem Michała? Co się za tym kryło? Ona albo ten Niemiec. A może dozorca? Ale nie, dozorca oddał mi przecież swoje klucze. To nic nie znaczy. Mógł mieć drugi komplet kluczy. Wątpliwe, żeby dozorca… Przecież sprzątnąłby ten kaktus przed moim przyjazdem. Miał na to dosyć czasu. Mógł to zrobić pod jakimkolwiek pretekstem, nawet jeśli ktoś byłby stale w mieszkaniu. A przecież mieszkanie Michała po wyjeździe jego żony stało puste.

      Nie czułem głodu. Głowę miałem rozpaloną, pełną niespokojnych myśli. Postanowiłem, nie zwlekając, zanieść kolce kaktusa do analizy. Zapakowałem kolce, nieżywego szczura i wybiegłem na miasto.

      Niełatwe miałem zadanie. Dopiero po dłuższych poszukiwaniach odnalazłem instytut, który zajmował się takimi sprawami. Początkowo nie mogłem się dogadać. Uprzejmy starszy pan z siwą bródką nie rozumiał, o co mi chodzi. Niestety nie mówił żadnym innym językiem poza hiszpańskim. Wreszcie, zniechęcony, przywołał na pomoc jakiegoś młodego człowieka, który znał angielski. Odetchnąłem z ulgą.

      Przedstawiłem im dokładnie całą sytuację. Przyglądali mi się trochę podejrzliwie. Miałem wrażenie, że ogarnęły ich poważne wątpliwości, co do stanu moich władz umysłowych. Sympatyczny pan z bródką pokiwał głową, poprawił okulary i powiedział łagodnie, tak jak się mówi do człowieka, którego się nie chce drażnić:

      – Jeśli ma pan tego rodzaju podejrzenia, powinien się pan przede wszystkim zwrócić do policji.

      Młody człowiek przetłumaczył na angielski słowa swego szefa.

      Przyznałem im rację, ale jednocześnie oświadczyłem, że do policji chcę pójść, mając już pewien materiał dowodowy. Po dłuższych pertraktacjach zgodzili się przeprowadzić analizę szczura i kolców kaktusa. Musiałem wpłacić dziesięć dolarów i wynik miał być gotowy na drugi dzień. Wpadłem w rozpacz. Cały dzień mam czekać? Zaproponowałem, że dopłacę jeszcze pięć dolarów, ale żeby natychmiast przystąpili do pracy. Zaakceptowali moją propozycję.

      Czekałem około trzech godzin. Wreszcie wezwali mnie do gabinetu i powiedzieli, że w kolcach kaktusa nic nie znajdują. Co się zaś tyczy szczura, to rzeczywiście zdechł on na skutek działania jakiejś silnej trucizny. Zmiany anatomiczne przypominają nieco działanie kurary. Z całkowitą pewnością trudno jest jednak to stwierdzić, ponieważ dawka trucizny była bardzo mała. Prosiłem, żeby mi dali takie stwierdzenie na piśmie. Odmówili, twierdząc, że analizę wykonali dla mnie prywatnie i że nie mają prawa wystawiać żadnych oficjalnych dokumentów w podobnym wypadku. Doszedłszy do przekonania,