Odyssey One: W samo sedno. Evan Currie. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Evan Currie
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная фантастика
Год издания: 0
isbn: 978-83-64030-32-1
Скачать книгу
powiedzieć coś innego, gdyby byli niedoświadczonymi rekrutami, ale nie byli. Wielu z nich brało nawet ograniczony udział w akcji kończącej wojnę. Powoli przemaszerował przed szeregiem, stawiając pewnie stopy, a magnesy uderzały o metalową powierzchnię pokładu. Za każdym razem gdy przechodził obok jakiegoś żołnierza, jego skafander automatycznie dokonywał odczytu identyfikatora i podawał historię służby.

      Armia, marynarka, siły powietrzne, Marines. Bermont uśmiechnął się nieznacznie. Nienazwana jeszcze jednostka kosmiczna nie dyskryminowała nikogo, jeśli chodziło o pochodzenie.

      – Lepiej – powtórzył, kiwając głową z manierą kogoś przyzwyczajonego do pracy w skafandrze. Gest był przesadzony na tyle, żeby mógł go dostrzec nawet postronny obserwator. – Ale nie świetnie. Wiem, że trudno przywyknąć do zerowej grawitacji, ale na razie tylko tyle możemy zrobić, dopóki nie dostaniemy pozwolenia na ćwiczenia w terenie, więc lepiej się przyzwyczajcie.

      Zaszurali lekko nogami, ale zignorował to i ciągnął dalej:

      – Prawdę mówiąc, nie macie innego wyjścia. Jednostka, w której się znaleźliście, nie jest byle czym. A to dookoła nas to kosmos. I wierzcie mi, gdy wam mówię, że grawitacja jest tutaj przywilejem, nie prawem. A teraz, żołnierze, z sufitu na podłogę. Ruchy!

      Ruszyli.

      PLANETA RANQUIL

      Eric Weston rozejrzał się dokoła, w dalszym ciągu próbując ustalić źródło głosu, który zdawał się rozbrzmiewać wprost w jego głowie.

      – O czym ty mówisz? Dlaczego się nas obawiasz?

      Przez długi czas słyszał tylko coś podobnego do cierpkiego chichotu.

      – Obawiać się ciebie, kapitanie? A czy ja boję się mrówek albo pcheł? Nigdy nie powiedziałem, że się ciebie BOJĘ, kapitanie – odparł głos. – Jednak, z drugiej strony, nie uważam, aby kontakt z tobą leżał w dobrym interesie Priminae.

      Eric poczuł, jak włoski na karku stają mu dęba. Słowa Centrali pobrzmiewały niepokojącą, nonszalancką pewnością siebie.

      – Czy to nie ty podziękowałeś mi przed chwilą za ich uratowanie?

      – Owszem. Muszę przyznać, że to całkiem interesujący dylemat – powiedział głos. – Z jednej strony szybka i pewna śmierć z rąk Drasinów, a z drugiej niepewność związana z dalszym kontaktem z gatunkiem, który wydaje się równie niebezpieczny.

      Bezpłciowy, srebrzysty połysk pomieszczenia był dla Erica równie frustrujący, jak słowa bezcielesnego głosu. Gdy się odwracał, szukając jego źródła, widział wszędzie jedynie swoje rozmazane i wykrzywione odbicie.

      – Równie niebezpieczny? – odparował ze złością. – Należymy do tego samego gatunku co wy, Priminae!

      – Czyżby? – zadumał się głos, całkowicie nieporuszony wściekłością Erica. – Tak się zastanawiam, co właściwie stanowi o przynależności do danego gatunku? Pod względem genetycznym jesteście identyczni, a przynajmniej do pewnego akceptowalnego stopnia rozbieżności. Są pewne różnice, które udało mi się zaobserwować. Wasza produkcja adrenaliny przekracza o czterdzieści trzy procent tę, którą można stwierdzić u Priminae, a przeciętna masa mięśniowa jest o sześć procent gęstsza, czego kompletnie nie rozumiem, bo przecież wasz świat posiada nieco niższą grawitację…

      Eric zamrugał zaskoczony, w dalszym ciągu rozglądając się dokoła bezradnie, podczas gdy głos wyliczał suche fakty obojętnym tonem:

      – Wasza inteligencja jest znacznie niższa, a w dodatku posiadacie o wiele wyższy wskaźnik emocjonalnej ekspresji…

      – O czym ty gadasz? – wtrącił w końcu Eric, przerywając głosowi.

      – Charakteryzujecie się również bardzo niepokojącym brakiem cierpliwości – dokończył gładko głos. – Mimo to wszystkie te cechy mieszczą się w dopuszczalnych normach definiujących naturę ludzkości. Przynajmniej pod względem fizycznym.

      – Już ci o tym mówiłem.

      – Jednakże wasze psychiczne odchylenia są bardzo kłopotliwe – ciągnął głos. – W rzeczywistości, po analizie twojego Pierwszego Umysłu oraz umysłów pozostałych, których monitorowałem, zaobserwowałem pewne zaskakujące oraz dość niepokojące implikacje waszej obecności na Ranquil i w przestrzeni kosmicznej Priminae.

      – Chwila, moment… – Eric uniósł dłonie. – Czy ty powiedziałeś przed chwilą „monitorowałem”?

      – Oczywiście.

      – Szpiegowałeś nas?

      PRZESTRZEŃ MIĘDZYGWIEZDNA

      System pulsował jadowitymi kolorami. Co najmniej trzy światy w jego obrębie były zarażone. Paskudne czerwone pręgi przecinały ich widma, ale to była tylko część problemu, który odczuł zbiorowy umysł Drasinów, zapadając się nieco głębiej w czeluść słońca. W otchłani poruszały się potężne, jaskrawe kolory. One również nosiły w sobie szkarłatną truciznę, choć trudniej było ją wykryć. Barwy były zbyt młode, aby zdążyły wchłonąć w siebie odpowiednią ilość niepożądanego czynnika.

      Wielka szkoda, że i one musiały zostać wyeliminowane.

      Poprzednie doświadczenia nauczyły Drasinów, że młode kolory musiały zostać sklasyfikowane jako niebezpieczne. Gromadziły wielką moc, niewspółmierną do ich wieku i rozmiarów, i choć rzadko stanowiły zagrożenie, to zlekceważenie ich mogłoby skutkować licznymi stratami.

      Okręt obrał kurs eliptyczny, utrzymując się wraz z naturalnym strumieniem systemu, i spokojnie zajął się przywoływaniem swoich, aby oczyścili odbarwiony system.

      Mieli czas. Byli cierpliwi.

      ***

      – Szpiegowałem? – spytał głos z ciekawością. – Fascynujący pomysł, kapitanie Weston. Mimo to obawiam się, że niezupełnie o to chodzi w moim przypadku.

      – Czytasz w umysłach innych bez pozwolenia! – warknął Eric, czując narastającą złość. Szczerze mówiąc, podejrzewał jednak, że rozdrażnienie nie było spowodowane samą rozmową, co brakiem realnej osoby, z którą mógłby prowadzić dyskusję.

      Gdy tylko o tym pomyślał, powietrze przed nim zamigotało, a po chwili wyłoniła się z niego promieniująca postać. Miała humanoidalną sylwetkę i była skąpana w białym świetle, przypominając niebiańską istotę ze starożytnych mitów.

      „Mało oryginalne – pomyślał Weston, przyglądając się – choć wystarczająco skuteczne, aby przykuć moją uwagę”.

      Przynajmniej mógł spojrzeć na coś innego prócz srebrnych ścian.

      – To prawda – zgodziła się postać, zmieniając nieco położenie ciała, unosząc jedną połyskliwą „rękę”, żeby dotknąć „głowy”. – Jednak to określenie sugeruje jakiś cel w podsłuchiwaniu myśli lub komunikacji. To nie było moim zamiarem.

      Eric gapił się przez moment na to coś, co mogło uchodzić za niebiańskie stworzenie, próbując zebrać myśli. Wreszcie udało mu się skierować tok rozumowania na właściwy tor, by przetrawić to, co usłyszał.

      – Co chcesz właściwie powiedzieć? – spytał. – Jakim cudem to nie mógł być twój główny zamiar?

      – Czy uznałbyś, że podsłuchujesz, gdyby ktoś bez przerwy wrzeszczał ci do ucha? – spytała postać łagodnym tonem, w bardzo ludzki sposób wzruszając ramionami. – Obawiam się, że wszelkie źródła zakłóceń elektromagnetycznych w obrębie pola planety można nazwać „wrzeszczeniem do