Odyssey One: W samo sedno. Evan Currie. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Evan Currie
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная фантастика
Год издания: 0
isbn: 978-83-64030-32-1
Скачать книгу
moment jeszcze nie nadszedł. Wyrok został odroczony.

      Kilka chwil później młoda kobieta zarządzająca wysyłaniem sygnałów odprężyła się na swoim fotelu, odwróciła i powiedziała z uśmiechem:

      – Panie admirale, mamy identyfikację obiektu emitującego tachiony. To „Odyseja”.

      OKRĘT KONFEDERACJI PÓŁNOCNOAMERYKAŃSKIEJ „ODYSEJA”

       Zewnętrzna orbita

       Układ Ranquil

      – Zdajcie raport! – wychrypiał Weston, starając się odzyskać normalny głos po ostatniej transformacji.

      – Kontrola systemów wraca na swoje miejsce – powiedziała Lamont zmęczonym tonem, brzmiąc tak, jakby miała trudności z oddychaniem. Połączyła się z siecią sprawdzającą uszkodzenia, żądając raportu. – Wszystkie stacje zgłaszają meldunek. Powtarzam, wszystkie stacje zgłaszają meldunek.

      – Sternik?

      – Namierzyliśmy cel, kapitanie – oznajmił Daniels, włączając monitory. – Pojawiliśmy się tuż ponad orbitą, jakieś czterdzieści tysięcy kilometrów od celu.

      – Znakomicie, poruczniku. – Eric uśmiechnął się, kiwając nieznacznie głową w stronę nawigatora.

      – Wszystkie stacje zgłaszają pełną gotowość – ogłosiła chorąży Lamont. – Wykazujemy pewne zakłócenia w sektorze czujników tachionów, ale technicy już nad tym pracują.

      – Dziękuję, pani chorąży – odparł Eric, uruchamiając interkom. – Mówi kapitan. Witamy w systemie Ranquil. Chciałbym pogratulować mistrzowsko przeprowadzonej serii przejść. Najwyższe wyrazy uznania. Bez odbioru.

      ***

      Ludzie obserwowali ze wstrętem pomieszanym z rozbawieniem, jak porucznik Crowley zwymiotował resztki jedzenia do sedesu. Weterani pierwszej podróży „Odysei” doskonale pamiętali to ze swoich doświadczeń, ale nowi członkowie załogi odsuwali się najdalej jak tylko mogli, oprócz tych zamierzających dołączyć do porucznika na podłodze.

      – Niech to diabli, poruczniku. Chyba nieźle pana wzięło – odezwał się sierżant Greene z drugiego końca pokoju, gdzie zebrali się ci, których nie dotknęła „przejściowa choroba”, jak ją pieszczotliwie określano.

      Porucznik nie był osamotniony. Kryzys dopadł jeszcze trójkę innych, a wszyscy znajdowali się na drodze do zasmrodzenia pokoju gryzącym odorem kwasu żołądkowego.

      – Chryste, co się tutaj wyprawia?

      Greene spojrzał w stronę zbliżającego się Bermonta. Były członek Kanadyjskich Połączonych Sił Operacyjnych 2 wyglądał na równie zarozumiałego, co zawsze. Podszedł do nich dumnym krokiem, który doskonale podsumowywał jego osobowość. Był również jednym z nielicznych członków „Odysei”, którzy naprawdę lubili moment przejścia.

      Ludzie albo go za to nienawidzili, albo mu zazdrościli, do momentu, w którym musieli pędzić do toalety.

      – Ci chłopcy nie są w stanie wytrzymać małego skoku na piętnaście lat świetlnych. – Greene wyszczerzył zęby w uśmiechu, starając się zignorować fikołki we własnym żołądku. Doktor Palin pomagał im przez to przejść, ale gdyby kiedykolwiek udało się wyeliminować wszystkie symptomy, musieliby znaleźć inny obiekt narzekań. Zero frajdy.

      Bermont prychnął pod nosem.

      – A ja myślałem, że na pokładzie są sami prawdziwi mężczyźni.

      ***

      Eric stał na mostku, odbierając raporty.

      – Kapitanie, dociera do nas szum termiczny niecałe trzydzieści stopni od orbity eliptycznej – oznajmił Waters, marszcząc brwi i wstukując polecenie. – To odczyt statku, sir. Zakręca… Straciłem sygnał. Albo wyłączyli silniki, albo lecą w tę stronę.

      – Jakieś ślady obecności Drasinów?

      – Brak, kapitanie. Ranquil nadal jest w jednym kawałku, a ja nie wychwytuję niczego, co wskazywałoby na wrogi krążownik.

      – Czy mamy już profil źródła szumu?

      – Brak. Musimy zaczekać jeszcze kilka minut, żeby czujniki wykryły statek.

      Eric kiwnął głową.

      – Dobrze. Sternik, podajcie mi współrzędne planety. Dział taktyczny, przygotujcie się do namierzenia tej jednostki.

      – Tak jest, sir – odpowiedziały obie stacje. Chorąży Lamont odwróciła się do niego.

      – Kapitanie, ambasador na linii.

      Eric zastanawiał się przez chwilę, a potem skinął głową.

      – Połącz.

      Lamont uruchomiła kanał.

      – Panie ambasadorze, czym mogę służyć? – spytał Eric dobrodusznym tonem. Był w wyśmienitym nastroju. Wywnioskował, że to prawdopodobnie nie był okręt Drasinów. A nawet jeśli, mieli mnóstwo czasu na podjęcie akcji.

      – Kapitanie – powiedział się ambasador cienkim głosem – skontaktowałem się właśnie z okrętem „Vulk”. Spotka się z nami i odeskortuje na planetę.

      Eric zamrugał, zdziwiony.

      „Od kiedy to ambasador ma taki kanał komunikacyjny?”

      Jednak na głos ledwie odnotował tę informację.

      – W porządku, starszy. Wchodzimy właśnie na kurs planety. Powinieneś być w domu w ciągu dwunastu godzin.

      – Dziękuję, kapitanie.

      Eric rozłączył się i postanowił sprawdzić ambasadora – oczywiście dyskretnie – zanim zejdzie na ląd. Zastanawiający był fakt, skąd wziął i jakim cudem ukrył na okręcie komunikator nadświetlny.

      OKRĘT PRIMINAE „VULK”

       Zewnętrzna orbita

       Układ Ranquil

      Kapitan Johan Maran przyjrzał się małej jednostce na monitorach, podczas gdy jego pilot z wprawą poprowadził „Vulka” wzdłuż okrętu.

      – A więc to jest ta osławiona „Odyseja” – powiedział chłodno.

      – Tak, sir – odparł jeden z młodych członków załogi, zajmujący się obsługą stacji czujników.

      Maran zmierzył go zimnym spojrzeniem, a chłopak przełknął nerwowo ślinę, odwracając wzrok.

      „Ten idiota powinien wiedzieć, kiedy komentarz nie jest pytaniem i nie wymaga odpowiedzi” – pomyślał kapitan, przybierając sztywną pozę.

      Na zewnątrz okręt nie robił wrażenia, to fakt. Był mniejszy od „Vulka” i jego siostrzanych jednostek co najmniej cztery, pięć razy. Maran został poinformowany o funkcji obrotowych żyroskopów i uznał za zabawne, że zapuszczający się tak daleko w kosmos ludzie posługiwali się tak prymitywną technologią, choć podstawy skutecznego podróżowania wiązały się ściśle z urządzeniami, które z łatwością mogły wytworzyć sztuczną grawitację. Jednak, z drugiej strony, bez względu na to, jak wyglądał, ten mały okręt miał silnik, z którym nawet maszyna „Vulka” nie mogła się równać.

      Maran z przyjemnością zapoznałby się z jego działaniem, zwłaszcza że jego krzywa mocy była płaska. Miał okazję zobaczyć nagrania z bitwy o Ranquil i choć z bólem się do tego przyznawał, on i jego ludzie wiele zawdzięczali temu małemu okrętowi.

      – A więc to jest „Odyseja” – powtórzył niskim głosem, dumając nad jej