Gdy nadeszło życie. Aneta Krasińska. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Aneta Krasińska
Издательство: Автор
Серия:
Жанр произведения: Любовно-фантастические романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-66201-57-6
Скачать книгу
wtedy. – Przyjaciółka pozostała nieugięta.

      Do powitań dołączyli Czarek i Lidka. Po chwili wszyscy zasiedli do stołu, a kelner z niewymuszonym uśmiechem podał kartę dań. Magda dłuższy czas przewracała kolejne kartki w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby ją zaskoczyć. Lubiła próbować nowych, wyszukanych smaków, dlatego korzystała z okazji. Na przedostatniej stronie jej wzrok przykuły potrawy z ryb. W czasie ciąży jej preferencje zmieniały się co kilka dni, mimo wszystko żołądek dobrze tolerował ryby. Czytając listę dodatków, z każdą chwilą nabierała pewności, że to właściwe danie dla niej.

      – Jak się czujesz? – Usłyszała zatroskany szept Marceliny, która miała tyle taktu, by nie angażować w to reszty znajomych.

      – Zaskakująco dobrze jak na zaistniałe warunki – odparła, wymownie spoglądając w stronę Darka pochłoniętego wyborem sosów do wołowiny.

      – Świetnie, że udało wam się dotrzeć – dodała solenizantka, uśmiechając się do przyjaciółki.

      – Nie było to łatwe, ale nie mogłabym nie przyjechać.

      – Chyba że maluch by się zbuntował – dopowiedziała Marcelina, odruchowo gładząc jej wystający brzuch.

      – On wie, że z mamusią się nie dyskutuje. – Zaśmiała się, czym zwróciła uwagę Darka.

      – Skarbie, już coś wybrałaś? – zapytał.

      Skinęła głową. W tej samej chwili podszedł kelner gotowy przyjąć zamówienie. Spojrzał z wyczekiwaniem na Magdę. Kiedy zamówiła rybę, mężczyzna zapytał, czy chciałaby coś do picia. Oczywiście. A jakże! Ryba lubi pływać. Zawsze zamawiała różowe wino, dlatego bez zająknięcia wymieniła markę ulubionego trunku.

      – Wino? – spytał Darek z niedowierzaniem w głosie. – W twoim stanie?

      – Ciąża to nie choroba – oświadczyła, starając się, by jej ton nabrał lekkości.

      – Może i nie choroba, ale alkohol to alkohol – upierał się.

      – Jeden łyczek dla smaku – oświadczyła, a w jej głosie dawało się wyczuć napięcie.

      Marcelina obserwowała przyjaciółkę, która najwidoczniej za wszelką cenę chciała postawić na swoim. Znały się od lat. Ta cecha jej charakteru stanowiła constans. Można się było z nią pogodzić albo toczyć walkę. Na to ostatnie Marcelina nie miała ani siły, ani ochoty. Postanowiła więc zaakceptować Magdę z całym jej bagażem. Wciąż pamiętała sytuację, gdy jej upór pomógł im przetrwać.

***

      Marcelina właśnie sięgała po filiżankę z kawą. Tej nocy długo nie mogła zasnąć. Minął już tydzień, odkąd Czarek wypłynął w rejs, ale tym razem nie dzwonił codziennie. Mówił, że mają problemy z zasięgiem. Wiedziała, że tak bywa na morzu. Mogła się wściekać, ale co to da? Na szczęście wieczorem Magda przyszła z winem i jakimś filmem na DVD. Nawet nie spostrzegły, gdy opróżniły butelkę i zasnęły na kanapie. Rano czuły się, jakby przejechał po nich walec z dodatkowym obciążeniem. Przyjaciółka pojechała do domu, by się wyspać. Jej firma funkcjonowała bez względu na to, czy szefowa meldowała się rano, czy nie. Marcelina nie miała tego komfortu. Najpierw śniadanie dla dwojga kilkulatków, a później sprint do przedszkola. Finiszowała dopiero w firmie.

      Kiedy po powrocie z przerwy śniadaniowej usiadła przy biurku z nadzieją na filiżankę mocnej, świeżo parzonej kawy, zadźwięczał telefon. Wyrwana z zamyślenia usiłowała się skoncentrować na wyświetlaczu. Po chwili odebrała połączenie.

      Kilka słów, które usłyszała, sprawiły, że natychmiast poderwała się z krzesła i nie zwracając uwagi na pulsujący ból w skroniach, wrzuciła do torebki telefon, notatnik i etui z długopisami. Niemal krzycząc, poinformowała siedzącą pod oknem koleżankę, że musi biec do przedszkola, i już jej nie było. Trasę zwykle pokonywaną w piętnaście minut, tym razem przebiegła w sześć. W tym czasie myślami była przy swoich dzieciach, które bardzo jej potrzebowały. Ból głowy nie ustępował ani na moment. Przeciwnie, przeszedł w stałe ćmienie. Choć panował dojmujący chłód, ona czuła pot spływający wzdłuż kręgosłupa. Jeszcze chwila. Kilkanaście kroków i będzie na miejscu. Nagle gwar ulicy przestał jej przeszkadzać. Niczego nie słyszała. Czuła tylko strach.

      Na chwilę przystanęła, zachłannie łapiąc powietrze. Każdy oddech sprawiał jej ból rozchodzący się po płucach. Pochyliła się, mając nadzieję, że w tej pozycji zdoła szybciej dojść do siebie. Błąd. Brak treningu właśnie teraz zamierzał się na niej zemścić. Tyle razy próbowała regularnie ćwiczyć, ale o ile była w stanie tego dopilnować, gdy Czarek wracał z rejsu, o tyle gdy wypływał, wszystkie postanowienia przestawały obowiązywać. Dzieci absorbowały matkę bez reszty. Rodzice i tak dużo jej pomagali, więc nie śmiała prosić o więcej czasu dla siebie. Rezygnowała z tego, na co i tak nie bardzo miała ochotę.

      Wreszcie oddech nieco się uspokoił. Ruszyła szybkim krokiem, dając sobie chwilę wytchnienia. Wwiercający się w głowę odgłos jadącej na sygnale karetki pogotowia przypomniał jej, dlaczego powinna się pospieszyć. Znowu ruszyła biegiem.

      Kiedy kilka chwil później dopadła do bramki, nie była w stanie powiedzieć swojego nazwiska do domofonu. Głośno sapiąc i nerwowo łapiąc oddech, czekała, aż ktoś wyjrzy z budynku. Nie pomyliła się. Woźna uchyliła drzwi, a kiedy ją poznała, nacisnęła przycisk zwalniający zasuwę przy furtce.

      Marcelina niemal wystrzeliła, odzyskując resztkę sił. Pognała do środka.

      – Kochanie, co się stało? – zapytała, nachylając się nad leżącym na dywanie synem.

      – Nie mamy pojęcia, jak do tego doszło, bo obydwie opiekunki były w sali. Olaf wdrapał się na szafkę i niefortunnie z niej spadł – tłumaczył dyrektor przedszkola, pobladły i z rozbieganym wzrokiem, w którym widoczny był strach.

      – Wezwaliście karetkę? – spytała Marcelina, patrząc na nienaturalnie wygiętą nogę syna.

      – Tak. Poinformowano nas, że trzeba zaczekać, bo na trasie pod miastem zdarzył się wypadek i teraz nie mają wolnego ambulansu.

      – Cholera jasna! Kiedy są potrzebni, to nigdy ich nie ma – odparła Marcelina, delikatnie gładząc dziecko po policzku. – Boli cię?

      – Trochę – odparł maluch, a w jego oczach odmalowały się ból i szok, który przed chwilą przeżył. – Mamusiu, ja nie chciałem.

      – Ciii, wiem, kochanie.

      Jedną ręką głaskała syna, a drugą szukała w torebce telefonu. Wciąż miała problem z równym oddychaniem. Tych kilka zbędnych kilogramów właśnie dzisiaj dało o sobie znać. O bólu głowy nie wspominając. Może nie jest to zbyt trudne zadanie, gdy człowiek nie tkwi na skraju załamania nerwowego, ale w tym przypadku Marcelina potrzebowała dłuższej chwili, by wydobyć telefon. Później już wszystko potoczyło się błyskawicznie.

      Srebrne sportowe auto na parkingu.

      Mały chłopiec wtulony w ramiona matki.

      Pisk opon.

      Przejmująca cisza w samochodzie.

      Izba przyjęć.

      Podniesiony głos Magdy ponaglającej personel medyczny.

      Prześwietlenie.

      Diagnoza.

      – Mamy do czynienia ze złamaniem kości piszczelowej z przemieszczeniem. Konieczne jest nastawienie chirurgiczne.

      Marcelina nawet nie podniosła głowy,