– Litery? Liczby?
– Nie. Tylko muzykę.
– Wow. To naprawdę coś. – Uśmiecham się do niej. – Mówiłem wtedy poważnie. Możesz korzystać z mojego fortepianu, kiedy tylko chcesz. Uwielbiam słuchać, jak grasz.
Uśmiecha się do mnie w tak cudowny sposób, że odczuwam to aż w kroczu.
– Okej – szepcze. – Lubię grać na pana fortepianie.
– A ja lubię słuchać. – Odwzajemniam uśmiech i zapadamy w przyjemne milczenie.
CZTERDZIEŚCI MINUT PÓŹNIEJ skręcam w ślepy zaułek w Brentford i zatrzymujemy się pod skromnym bliźniakiem. Zapadła już noc, ale w salonie ktoś odsuwa zasłonę i w świetle ulicznej latarni wyraźnie widać twarz młodego człowieka.
Jej facet?
Cholera. Muszę wiedzieć.
– To twój chłopak? – pytam, a serce zaczyna mi łomotać tak, że aż huczy mi w uszach, gdy czekam na jej odpowiedź.
Śmieje się łagodnym, dźwięcznym śmiechem, który sprawia, że się uśmiecham. Po raz pierwszy słyszę, jak się śmieje, i chcę to usłyszeć znowu… i znowu.
– Nie. To Michał, syn Magdy. Ma czternaście lat.
– Och. Wysoki jest!
– Tak. – Jej twarz się rozpromienia, a ja natychmiast czuję ukłucie zazdrości. Najwyraźniej go lubi. – To dom Magdy.
– Rozumiem. To twoja przyjaciółka?
– Tak. Jest przyjaciółką mojej matki. Piszą do siebie listy. Jak wy to nazywacie? Pen friends.
– Nie wiedziałem, że ktoś to jeszcze robi. A odwiedzają się?
– Nie. – Alessia zaciska usta i zaczyna wpatrywać się w swoje paznokcie. – Dziękuję, że odwiózł mnie pan do domu – szepcze, żeby zakończyć rozmowę.
– Cała przyjemność po mojej stronie, Alessio. Przepraszam za dziś rano. Nie miałem zamiaru tak się na ciebie rzucić.
– Rzucić?
– Hm… Skoczyć. Jak kot.
Znowu się śmieje, jej twarz promienieje pięknem.
Mógłbym przyzwyczaić się do tego dźwięku.
– Coś się panu śniło – stwierdza.
Ty mi się śniłaś.
– Wejdzie pan na filiżankę herbaty?
Teraz moja kolej, żeby się roześmiać.
– Nie. Oszczędzę wam tego. I wolę kawę.
Marszczy brwi.
– Kawę też mamy – odpowiada.
– Wolę wracać. Trochę mi to zajmie przy takim stanie dróg.
– Jeszcze raz dziękuję za podwiezienie.
– Do zobaczenia w piątek.
– Tak. Piątek. – Uśmiecha się do mnie promiennie, a jej śliczna twarz jaśnieje. Całkiem tracę głowę.
Wysiada z samochodu i rusza do frontowych drzwi. Otwierają się ze skrzypieniem i na zasypaną śniegiem ścieżkę pada smuga łagodnego światła. W progu staje wysoki młody chłopak. Michał. Patrzy gniewnie w moją stronę, gdy włączam silnik.
Śmieję się.
To nie jej chłopak. Zawracam land roverem, pogłaśniam muzykę i z idiotycznym uśmiechem na twarzy jadę z powrotem do Londynu.
ROZDZIAŁ ÓSMY
– KTO TO? – PYTA Michał chłodnym, spiętym głosem, patrząc na auto przed domem.
Ma tylko czternaście lat, ale jest o wiele wyższy od Alessii. Ma niesforne czarne włosy i chude, nieporadne kończyny.
– Mój szef – odpowiada, zerkając przez frontowe drzwi na odjeżdżający samochód. Zamyka je za sobą i nie potrafiąc ukryć dobrego nastroju, szybko i spontanicznie ściska Michała.
– Okej. – Michał wyrywa się z jej objęć zarumieniony, a w jego brązowych oczach lśni jednocześnie zażenowanie i zadowolenie.
Alessia rozpromienia się, a jego nieśmiały uśmiech w odpowiedzi tylko potwierdza nastoletnie zauroczenie. Dziewczyna cofa się nieco, żeby czegoś niepotrzebnie nie zasugerować. Nie chciałaby zranić jego uczuć. Przecież on i jego matka są dla niej tacy dobrzy.
– Gdzie Magda? – pyta.
– W kuchni. – Mina mu rzednie, a głos cichnie. – Coś jest nie tak. Ciągle pali.
– O nie… – Puls Alessii przyspiesza, bo ma złe przeczucia. Zdejmuje kurtkę, odwiesza ją na jeden z wieszaków w małym przedpokoju i przechodzi do kuchni. Magda trzyma w ręku papierosa i siedzi przy malutkim stoliku z laminatu. Dym spowija ją niczym opary mgły.
Kuchnia jest mała, ale przyjemna i jak zawsze czysta, a w tle słychać jakieś polskie radio. Magda podnosi wzrok i wyraźnie cieszy się na jej widok.
– Udało ci się dotrzeć do domu w tę śnieżycę! Martwiłam się. Miałaś udany dzień? – pyta Magda, lecz Alessia zauważa u niej wymuszony uśmiech i napięte usta, gdy zaciąga się papierosowym dymem.
– Tak. Wszystko w porządku? A jak twój narzeczony?
Magda jest kilka lat młodsza od matki Alessii, choć zwykle wygląda, jakby różniła je co najmniej dekada. Jasnowłosa i krągła, ma orzechowe oczy, które lśnią od jej zwariowanego poczucia humoru. Uratowała Alessię. Ale dziś wygląda na zmęczoną, ma bladą skórę i zacięte usta. W kuchni cuchnie papierosami, czego Magda zazwyczaj nie znosi – choć sama pali.
Kobieta wydmuchuje dym.
– Tak. W porządku. To nie ma z nim nic wspólnego. Zamknij drzwi i usiądź – mówi.
Alessię przechodzi dreszcz. Może Magda poprosi ją, żeby się wyprowadziła. Zamyka drzwi do kuchni, przysuwa sobie plastikowe krzesło i siada.
– Byli tu dzisiaj jacyś ludzie z urzędu imigracyjnego i cię szukali.
Och, nie.
Alessia blednie i słyszy, jak krew huczy jej w uszach.
– Jak już wyszłaś do pracy – dodaje Magda.
– C-c-co… co im powiedziałaś? – Alessia jąka się, próbując zapanować nad drżeniem rąk.
– Ja z nimi nie rozmawiałam, tylko nasz sąsiad, pan Forrester. Zapukali do niego, bo nas nie było. Nie spodobali mu się i powiedział im, że nie ma pojęcia o twoim istnieniu. I że ja z Michałem jesteśmy w Polsce.
– Uwierzyli mu?
– Tak. Pan Forrester tak uważa. Poszli sobie.
– Jak mnie znaleźli?
– Nie wiem. – Magda się krzywi. – Kto wie, jak to wszystko działa? – Znów zaciąga się papierosem. – Muszę napisać do twojej matki.
– Nie! – Alessia chwyta Magdę za rękę. – Proszę.
– Już raz do niej napisałam i powiadomiłam ją, że bezpiecznie do nas dotarłaś. A to było kłamstwo.
Alessia się rumieni. Magda nie zna całej historii jej podróży do Brentford.
– Proszę – mówi. – Nie chcę jej martwić.
– Alessio,