Kit. Kit. Kit.
To zawsze był Kit.
Dziedzic. A nie Rezerwowy.
Cholera.
Dlaczego pędziłeś po oblodzonych uliczkach w mroźną noc?
Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
A teraz leży pod zimną, ciężką płytą w rodzinnej krypcie Trevelyanów.
Żal ściska mi gardło.
Kit.
Dość.
Gwiżdżę na psy myśliwskie Kita. Na mój sygnał Jensen i Healey, dwa setery irlandzkie, zawracają ze ścieżki, na której się bawiły, i biegną ku mnie w podskokach. Imiona mają po samochodach. Kit miał obsesję na punkcie aut, zwłaszcza tych szybkich. Już jako dziecko potrafił rozebrać silnik na części i błyskawicznie złożyć go z powrotem.
Naprawdę był wszechstronny.
Psy skaczą na mnie, a ja czochram dwie pary uszu. Mieszkają w Tresyllian Hall w majątku Trevethick, a zajmuje się nimi Danny, gospodyni Kita. Nie. Moja gospodyni, na litość boską. Rozważałem zabranie ich do Londynu, ale moje mieszkanie to nie najlepsze miejsce dla dwóch pracujących psów przyzwyczajonych do przemierzania kornwalijskich krajobrazów i dreszczyku polowań. Kit je uwielbiał, choć słabo się spisywały jako psy myśliwskie. A polować też uwielbiał.
Marszczę z niesmakiem nos. Polowania to dobry interes, który sprawia, że nasze domki wakacyjne są wynajmowane przez cały rok: bankierzy i menedżerowie funduszy hedgingowych szukają emocji w czasie sezonu myśliwskiego, a bogaci surferzy całymi rodzinami zjeżdżają tu od wiosny do jesieni. Surfing lubię. Strzelanie do rzutków też. Ojciec nauczył mnie strzelać, ale nie zostałem fanem zabijania bezbronnych ptaków. Mój ojciec, podobnie jak brat, uwielbiali to zajęcie. A ja nie mogę zapominać, że to dzięki polowaniom posiadłość przynosi zyski.
Stawiam kołnierz, wsuwam ręce głębiej do kieszeni płaszcza i ruszam w drogę powrotną do rezydencji. Brnę po mokrej trawie niespokojny i przygnębiony, a psy biegną tuż za mną.
Chcę być z powrotem w Londynie.
Chcę być z powrotem blisko niej.
Cały czas wracam myślami do mojej słodkiej sprzątaczki, do jej ciemnych oczu, pięknej twarzy i niezwykłego talentu muzycznego.
Piątek, zobaczę ją w piątek, jeśli tylko całkiem jej nie odstraszyłem.
ALESSIA STRZEPUJE Z PARASOLA płatki śniegu, który rozpadał się gwałtownie, gdy szła do apartamentu pana. Nie spodziewa się, żeby był w domu – w zeszłym tygodniu zostawił jej pieniądze także za dzisiaj. Ale i tak ma na to nadzieję. Tęskniła za jego niepokojącą obecnością. Tęskniła za jego uśmiechem. Cały czas o nim myślała.
Nabiera głęboko powietrza i otwiera drzwi. Cisza, która ją wita, niemal zwala z nóg.
Alarm się nie włącza.
On tu jest.
Wrócił.
Wcześniej.
Leżąca w korytarzu skórzana torba podróżna również świadczy o jego obecności, podobnie jak ślady błota na podłodze. Serce zaczyna jej bić w zawrotnym tempie. Jest podekscytowana. Znowu go zobaczy.
Ostrożnie wkłada parasol do stojaka przy drzwiach, żeby się nie przewrócił i nie obudził pana, jeśli śpi. Pożyczyła go w poniedziałek wieczorem. Nie zapytała pana o pozwolenie, ale uznała, że nie będzie miał nic przeciwko. Dzięki parasolowi nie zmokła w marznącym deszczu, kiedy wracała do domu.
Do domu?
Tak… Dom Magdy jest teraz jej domem. A nie Kukës. Stara się nie myśleć o dawnym domu.
Zdejmuje buty i na palcach przechodzi korytarzem przez kuchnię aż do pralni. Zakłada tenisówki i fartuch, wiąże chustkę na głowie i zastanawia się, od czego zacząć sprzątanie. Pana nie było od piątku, więc w mieszkaniu jest czysto. Nie ma prania ani prasowania, a w garderobie wreszcie panuje porządek, chociaż jest w niej za dużo rzeczy. Kuchnia jest w tak idealnym stanie, w jakim zostawiła ją w poniedziałkowe popołudnie, niczego tu nie tknięto. Musi pozmywać podłogę w korytarzu, ale najpierw zetrze kurz z półek z płytami, a potem umyje okna w salonie. Szklana ściana balkonu wychodzi na Tamizę i znajdujący się po drugiej stronie Battersea Park. Alessia bierze płyn do mycia okien i ściereczkę z szafki i przechodzi do salonu.
Gwałtownie się zatrzymuje.
Mister tu jest. Półleży na narożnej kanapie. Ma zamknięte oczy, rozchylone usta i zmierzwione, nastroszone włosy. Jest kompletnie ubrany, ma na sobie nawet płaszcz, choć rozpięty. Pod spodem widać sweter i dżinsy. Stopy w brudnych butach opierają się o dywan. W jasnym świetle, które wpada przez szklaną ścianę, Alessia dostrzega ślady zaschniętego błota prowadzące aż od drzwi. Mówią jej wszystko, co trzeba.
Wpatruje się w niego jak urzeczona i podchodzi bliżej, pochłaniając go wzrokiem. Pan ma odprężoną, ale nieco pobladłą twarz i policzki porośnięte krótkim zarostem, a jego pełne wargi drżą leciutko przy każdym oddechu. Wygląda młodziej i gdy śpi, już nie wydaje się taki niedostępny. Gdyby miała śmiałość, mogłaby sięgnąć dłonią i pogładzić zarost na jego żuchwie. Byłby miękki czy kłujący? Uśmiecha się na myśl o własnej głupocie. Nie jest na tyle odważna i choć to kusząca myśl, nie chciałaby go obudzić i znów rozgniewać.
Najbardziej martwi ją to, że jest mu niewygodnie. Zastanawia się przez moment, czy jednak nie wyrwać go ze snu, żeby mógł się położyć do łóżka, ale w tej samej chwili on się porusza, otwiera powieki i jego zaczerwienione z niewyspania oczy napotykają jej wzrok. Alessii zapiera dech w piersiach.
Pan mruga ciemnymi rzęsami, patrzy na nią półprzytomnymi oczami, uśmiecha się i wyciąga rękę.
– Tu jesteś – mruczy, a jego zaspany uśmiech popycha ją do działania.
Wydaje się jej, że chce, by pomogła mu wstać, więc podchodzi bliżej i bierze go za rękę. On nagle ciągnie ją na sofę, całuje szybko i otacza ramieniem tak, że leży teraz na nim, z głową przy jego piersi. Mamrocze coś niezrozumiale, a ona uświadamia sobie, że pan chyba nadal śpi.
– Tęskniłem za tobą – mruczy, a jego dłoń przesuwa się po jej talii, po czym zatrzymuje na biodrze, przytrzymując ją.
Czy on śpi?
Leży na nim sparaliżowana, z nogami pomiędzy jego udami, serce jej łomocze, a w drugiej dłoni nadal ściska płyn i ścierkę.
– Tak wspaniale pachniesz. – Ledwo słychać jego słowa. Głęboko wciąga powietrze, jego ciało się rozluźnia i pan zapada w głęboki sen.
On śni!
Zot! I co ona ma teraz zrobić? Leży na nim sztywna, przerażona i jednocześnie zafascynowana. A co, jeśli…? Jeśli on…? Przez głowę przelatują jej wszystkie możliwe koszmarne scenariusze, aż zamyka oczy, żeby zapanować nad strachem. Czy nie tego właśnie pragnie? Czy nie o tym marzy w swoich snach? Czy nie tego pożąda w sekrecie w chwilach, gdy jest sama? Wsłuchuje się w jego oddech. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech.