Krew to włóczęga. James Ellroy. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: James Ellroy
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Underworld USA
Жанр произведения: Полицейские детективы
Год издания: 0
isbn: 978-83-8110-914-7
Скачать книгу
o Bóg wie co, proszę cię o…

      – Przeciek? Memphis? Daj spokój, nie weźmiesz mnie na to.

      Dwight sięgnął po papierosa. Paczka była pusta. Rzucił ją w tłum.

      – Dziś rano dzwonił do mnie szef agentów specjalnych z St. Louis. W Grapevine Tavern podsłuchano rozmowę.

      – Nie nadążam.

      – To spelunka wiochmenów. Właścicielem jest jeden z braci Jimmy’ego Raya. Miałem tam podsłuch. Krążyły tam gówniane plotki i Jimmy to kupił. Pięćdziesiąt tysięcy nagrody za Kinga. Otash zwabił Raya tą pogłoską i urobił go.

      „Senior – rasista, junior – zabójca, senior – ra…”

      – Mów dalej. Ja nie wykonywałem tej części roboty.

      – Paru wiecholi znalazło pluskwy. Wykumali, że to sprzęt FBI, i teraz mówią, że zamach nagrało biuro.

      Wayne się podrapał.

      – To gadanie, Dwight. Plotki i tyle.

      – Tak, ale to trochę za blisko Jimmy’ego i tych pojechanych historii, które opowiadał.

      – To znaczy?

      – To znaczy, że to może ucichnąć, a może nie, a wtedy będziemy musieli coś z tym zrobić.

      – My czy ty?

      Dwight chwycił go za krawat.

      – My, synu. Wendell Durfee nie był za darmo.

      Kroplówka się skończyła. Pielęgniarka spała na kanapie. Janice zasnęła, oglądając telewizję.

      Wayne sprawdził jej puls. Bił słabo-miarowo. Leciały popołudniowe wiadomości z przyciszonym dźwiękiem. Reporter standardowo kilka razy nawiązał do Kinga/Bobby’ego i płynnie przeszedł do Nixona i Humphreya.

      Zbliżające się konwencje: Miami i Chicago. Pewne dwa zielone światła w pierwszej turze. Potencjalne protesty w obu siedzibach. Sondaże Nixon-Humphrey – w tej chwili remis.

      Wayne patrzył, jak Cwany Dick i Serdeczny Hubert gimnastykują się i robią miny. Miał na podsłuchu Farlana Browna. Wieści z Grapevine go walnęły. „Gadki” i „Plotki” mogą oznaczać problemy ze świadkami. Dwight chciał zobaczyć listy subskrybentów Wayne’a seniora. Leżały w bunkrze pod Vegas. Senior zawsze nazywał go Chatą Nienawiści. Przechowywał tam całą kupę nienawistnej literatury.

      Janice powierciła się i skrzywiła. Wayne podłączył drugą kroplówkę. Nixon i Humphrey gadali ple-ple-ple. Janice otworzyła oczy.

      – Cześć – powiedział Wayne.

      – To nieładni ludzie. – Wskazała telewizor. – Jeśli dożyję, nie będę wiedziała, na kogo głosować.

      – Zawsze się kierowałaś wyglądem. – Wayne się uśmiechnął.

      – Tak. Co wyjaśnia mojego pecha do mężczyzn.

      Torebka zaczęła się opróżniać. Płyn dotarł do rurki. Wayne pokrętłem wyregulował przepływ. Janice zadygotała. Płyn dotarł do ramienia i spowodował lekką eksplozję koloru.

      – Dzwonił dzisiaj Buddy Fritsch – powiedziała.

      – I?

      – I jest przerażony. Mówił, że są jakieś plotki.

      Wayne wyłączył telewizor.

      – O tamtej nocy?

      – Tak.

      – I?

      – I Buddy powiedział, że jacyś sąsiedzi gadają. Mówią, że widzieli przed domem mężczyznę i kobietę.

      Wayne wziął ją za ręce.

      – Jesteśmy kryci. Wiesz, kogo znam, i wiesz, jak takie sprawy się załatwia.

      Janice pokręciła głową i zabrała ręce. Wyprostowała się trochę. Łóżko się przesunęło. Wayne ścisnął jej ramię, żeby igła nie wypadła.

      – Niedługo umrę, ale nie chcę, żeby ludzie wiedzieli, co zrobiłam.

      – Kochanie…

      – Nie powinniśmy byli tego robić. To było okropne i mściwe. To było złe.

      Wayne odkręcił pokrętło. Torebka zmarszczyła się i nakarmiła rurkę. Janice natychmiast odpłynęła.

      Zbadał jej puls. Nie był słaby-miarowy.

      – Przykro mi z powodu twojego ojca – powiedział Farlan Brown.

      – Tak bywa, proszę pana. Serce mu szwankowało i folgował złym nawykom.

      – Złym nawykom? Taki porządnicki mormon?

      Wayne się uśmiechnął.

      – Mormoni piją i ruchają więcej niż reszta świata razem wzięta, co na pewno pan wie z własnego doświadczenia.

      Brown klepnął się w kolana. Był wysoki i niby wieśniacko przyjacielski. Okulary w stylu Michaela Caine’a powiększały niedowidzące oczy. Apartament miał urządzony w stylu naśladującym epokę Tudorów. Grupa Hughesa zajmowała sześć górnych pięter Pustynnej Karczmy. Wielki facet miał penthouse.

      – Zabawny pan jest – powiedział Brown.

      – Niech pan na mnie patrzy jak na syna mojego ojca. Proszę dać mi pracę, a ja od razu ją wezmę.

      Brown zapalił papierosa.

      – Niech mi pan powie, dlaczego miałbym panu dawać pracę. Ma pan minutę, żeby mnie przekonać.

      – Zmowa – powiedział Wayne.

      Brown postukał w zegarek. Wayne podsunął mankiety i pokazał złotego roleksa. Wayne senior nauczył go tej sztuczki.

      – Howard Hughes jest ksenofobem z manią wielkości, uzależnionym od narkotyków i transfuzji krwi z witaminami. Pracownicy nazywają go Drakulą. Pan Hughes opiera się na przytomnych ludziach takich jak pan, żeby w jego imieniu układali się ze światem i żeby ułatwiali jego umowy ze skorumpowanymi politykami i fiszami świata przestępczego, którzy rządzą stanem Nevada i zapewne całym krajem. Jestem łącznikiem Carlosa Marcella ze światem biznesu. Jestem zdolnym chemikiem, umiem spreparować substancje, które naćpają Drakulę tak, że nic nie będzie jarzył. Ja będę kurierem pana Marcella w kontaktach z Richardem Nixonem i mam nadzieję, że z jego administracją prezydencką. Drakula przekupuje Nixona za pięć milionów dolarów, a ja spustoszę oszczędności ojca, żeby dorzucić podobną sumę. Dostarczę ją, wraz z piętnastoma milionami pana Marcella, osobiście panu Nixonowi, na konwencji Partii Republikańskiej. Jestem odpowiedzialny za nadzór nad nadchodzącym wielkim projektem pana Marcella i jego kohort przestępczości zorganizowanej, którym jest budowanie urządzonych z przepychem hoteli-kasyn w zaprzyjaźnionych, rządzonych przez dyktatorów republikach bananowych gdzieś na południu, i gwarantuję panu, że Hughes Airways będzie miało wyłączne prawo dowozić tam frajerów. Powinien pan starannie rozważyć moją kandydaturę, ponieważ wie pan, kim jestem, i ponieważ ma pan tyle rozsądku, żeby wiedzieć, że dzięki mnie to pan dobrze na tym wyjdzie.

      Brown zerknął na zegarek.

      – Pięćdziesiąt trzy sekundy. Zapunktował pan u pana Hughesa, a teraz także u mnie.

      – Dlaczego zapunktowałem u pana Hughesa?

      – Bo zastrzelił pan filcowanych ćpunów w sześćdziesiątym czwartym i pan Hughes uważa, że nadawałby się pan do odstraszania kolorowych od jego hoteli.

      Wayne powiedział to łagodnie:

      – Skończyłem