– Przeciek? Memphis? Daj spokój, nie weźmiesz mnie na to.
Dwight sięgnął po papierosa. Paczka była pusta. Rzucił ją w tłum.
– Dziś rano dzwonił do mnie szef agentów specjalnych z St. Louis. W Grapevine Tavern podsłuchano rozmowę.
– Nie nadążam.
– To spelunka wiochmenów. Właścicielem jest jeden z braci Jimmy’ego Raya. Miałem tam podsłuch. Krążyły tam gówniane plotki i Jimmy to kupił. Pięćdziesiąt tysięcy nagrody za Kinga. Otash zwabił Raya tą pogłoską i urobił go.
„Senior – rasista, junior – zabójca, senior – ra…”
– Mów dalej. Ja nie wykonywałem tej części roboty.
– Paru wiecholi znalazło pluskwy. Wykumali, że to sprzęt FBI, i teraz mówią, że zamach nagrało biuro.
Wayne się podrapał.
– To gadanie, Dwight. Plotki i tyle.
– Tak, ale to trochę za blisko Jimmy’ego i tych pojechanych historii, które opowiadał.
– To znaczy?
– To znaczy, że to może ucichnąć, a może nie, a wtedy będziemy musieli coś z tym zrobić.
– My czy ty?
Dwight chwycił go za krawat.
– My, synu. Wendell Durfee nie był za darmo.
Kroplówka się skończyła. Pielęgniarka spała na kanapie. Janice zasnęła, oglądając telewizję.
Wayne sprawdził jej puls. Bił słabo-miarowo. Leciały popołudniowe wiadomości z przyciszonym dźwiękiem. Reporter standardowo kilka razy nawiązał do Kinga/Bobby’ego i płynnie przeszedł do Nixona i Humphreya.
Zbliżające się konwencje: Miami i Chicago. Pewne dwa zielone światła w pierwszej turze. Potencjalne protesty w obu siedzibach. Sondaże Nixon-Humphrey – w tej chwili remis.
Wayne patrzył, jak Cwany Dick i Serdeczny Hubert gimnastykują się i robią miny. Miał na podsłuchu Farlana Browna. Wieści z Grapevine go walnęły. „Gadki” i „Plotki” mogą oznaczać problemy ze świadkami. Dwight chciał zobaczyć listy subskrybentów Wayne’a seniora. Leżały w bunkrze pod Vegas. Senior zawsze nazywał go Chatą Nienawiści. Przechowywał tam całą kupę nienawistnej literatury.
Janice powierciła się i skrzywiła. Wayne podłączył drugą kroplówkę. Nixon i Humphrey gadali ple-ple-ple. Janice otworzyła oczy.
– Cześć – powiedział Wayne.
– To nieładni ludzie. – Wskazała telewizor. – Jeśli dożyję, nie będę wiedziała, na kogo głosować.
– Zawsze się kierowałaś wyglądem. – Wayne się uśmiechnął.
– Tak. Co wyjaśnia mojego pecha do mężczyzn.
Torebka zaczęła się opróżniać. Płyn dotarł do rurki. Wayne pokrętłem wyregulował przepływ. Janice zadygotała. Płyn dotarł do ramienia i spowodował lekką eksplozję koloru.
– Dzwonił dzisiaj Buddy Fritsch – powiedziała.
– I?
– I jest przerażony. Mówił, że są jakieś plotki.
Wayne wyłączył telewizor.
– O tamtej nocy?
– Tak.
– I?
– I Buddy powiedział, że jacyś sąsiedzi gadają. Mówią, że widzieli przed domem mężczyznę i kobietę.
Wayne wziął ją za ręce.
– Jesteśmy kryci. Wiesz, kogo znam, i wiesz, jak takie sprawy się załatwia.
Janice pokręciła głową i zabrała ręce. Wyprostowała się trochę. Łóżko się przesunęło. Wayne ścisnął jej ramię, żeby igła nie wypadła.
– Niedługo umrę, ale nie chcę, żeby ludzie wiedzieli, co zrobiłam.
– Kochanie…
– Nie powinniśmy byli tego robić. To było okropne i mściwe. To było złe.
Wayne odkręcił pokrętło. Torebka zmarszczyła się i nakarmiła rurkę. Janice natychmiast odpłynęła.
Zbadał jej puls. Nie był słaby-miarowy.
– Przykro mi z powodu twojego ojca – powiedział Farlan Brown.
– Tak bywa, proszę pana. Serce mu szwankowało i folgował złym nawykom.
– Złym nawykom? Taki porządnicki mormon?
Wayne się uśmiechnął.
– Mormoni piją i ruchają więcej niż reszta świata razem wzięta, co na pewno pan wie z własnego doświadczenia.
Brown klepnął się w kolana. Był wysoki i niby wieśniacko przyjacielski. Okulary w stylu Michaela Caine’a powiększały niedowidzące oczy. Apartament miał urządzony w stylu naśladującym epokę Tudorów. Grupa Hughesa zajmowała sześć górnych pięter Pustynnej Karczmy. Wielki facet miał penthouse.
– Zabawny pan jest – powiedział Brown.
– Niech pan na mnie patrzy jak na syna mojego ojca. Proszę dać mi pracę, a ja od razu ją wezmę.
Brown zapalił papierosa.
– Niech mi pan powie, dlaczego miałbym panu dawać pracę. Ma pan minutę, żeby mnie przekonać.
– Zmowa – powiedział Wayne.
Brown postukał w zegarek. Wayne podsunął mankiety i pokazał złotego roleksa. Wayne senior nauczył go tej sztuczki.
– Howard Hughes jest ksenofobem z manią wielkości, uzależnionym od narkotyków i transfuzji krwi z witaminami. Pracownicy nazywają go Drakulą. Pan Hughes opiera się na przytomnych ludziach takich jak pan, żeby w jego imieniu układali się ze światem i żeby ułatwiali jego umowy ze skorumpowanymi politykami i fiszami świata przestępczego, którzy rządzą stanem Nevada i zapewne całym krajem. Jestem łącznikiem Carlosa Marcella ze światem biznesu. Jestem zdolnym chemikiem, umiem spreparować substancje, które naćpają Drakulę tak, że nic nie będzie jarzył. Ja będę kurierem pana Marcella w kontaktach z Richardem Nixonem i mam nadzieję, że z jego administracją prezydencką. Drakula przekupuje Nixona za pięć milionów dolarów, a ja spustoszę oszczędności ojca, żeby dorzucić podobną sumę. Dostarczę ją, wraz z piętnastoma milionami pana Marcella, osobiście panu Nixonowi, na konwencji Partii Republikańskiej. Jestem odpowiedzialny za nadzór nad nadchodzącym wielkim projektem pana Marcella i jego kohort przestępczości zorganizowanej, którym jest budowanie urządzonych z przepychem hoteli-kasyn w zaprzyjaźnionych, rządzonych przez dyktatorów republikach bananowych gdzieś na południu, i gwarantuję panu, że Hughes Airways będzie miało wyłączne prawo dowozić tam frajerów. Powinien pan starannie rozważyć moją kandydaturę, ponieważ wie pan, kim jestem, i ponieważ ma pan tyle rozsądku, żeby wiedzieć, że dzięki mnie to pan dobrze na tym wyjdzie.
Brown zerknął na zegarek.
– Pięćdziesiąt trzy sekundy. Zapunktował pan u pana Hughesa, a teraz także u mnie.
– Dlaczego zapunktowałem u pana Hughesa?
– Bo zastrzelił pan filcowanych ćpunów w sześćdziesiątym czwartym i pan Hughes uważa, że nadawałby się pan do odstraszania kolorowych od jego hoteli.
Wayne powiedział to łagodnie:
– Skończyłem