Splunął. Cała ta potyczka to czysty idiotyzm. Połowa ludzkości wyginęła podczas wojny z obcymi, a oni tłuką się tu Bóg jeden wie o co. Nikt nie odniósł z tego korzyści, bo jakie mogły być korzyści z zabijania się nawzajem. W ciągu niespełna godziny śmierć poniosło kilkunastu ludzi – młodych, zdrowych, silnych mężczyzn, którzy przez całe swoje długie życie mogli zrobić wiele dobrego, ale już nie zrobią. Tracili zasoby w bezsensownym starciu. To wołało o pomstę do nieba. Dlaczego ludzie są takimi debilami? Wróg czaił się w sąsiednim wymiarze i przyjdzie tu, gdy tylko zbierze siły, a oni jak zwykle walczą pomiędzy sobą tylko dlatego, że mają okazję. Absurd w czystej postaci. Jakim trzeba być kretynem, żeby teraz zaczynać kolejną wojenkę na zaoranym przez obcych kontynencie!
– Nie marudzić. – Wieniawa machał na nich, dając znać, co robić.
Kolejny odskok. Wróg nie da im teraz spokoju, będzie ich ścigał do upadłego, żeby pomścić zabitych i umocnić swoją władzę na pograniczu.
Może za bardzo się tymi draniami przejmował? Skoro te gnoje chcą z nami walczyć, to proszę bardzo, wasza decyzja, tym samym opowiadacie się stronie wroga ludzkości i odbieracie sobie prawo do nazywania siebie ludźmi. Jesteście parszywymi zdrajcami, bękarcim pomiotem, bez żadnych praw.
Wentylowi od razu zrobiło się lżej na sercu. Ciepliński wam tego nie daruje. Generał był jak miecz w ręku archanioła. Kto z nim zadzierał, przeważnie ginął. O takich osobach mówiło się, że to skurwysyn bez serca. Zgoda. Ale to nasz skurwysyn. I oby takich jak on było jak najwięcej.
Dno kotlinki, gdzie zeszli, porastały gęste krzaki, które z trudem dawały się sforsować.
– Niedługo zrobi się ciemno – zauważył Winkler, który znał warunki panujące w górach.
– Kiedy?
– Za pół godziny, może za czterdzieści minut.
– To nasza szansa.
Ruszyli z nową nadzieją w sercach, choć wymęczeni. Umykali trochę na oślep, ale to jednak cywilizowane rejony, a nie dżungla nad Amazonką, więc asfaltowa droga, na którą wybiegli, tak bardzo ich nie zaskoczyła.
– Poznajesz miejsce? – Wieniawa stanął na środku, obracając się to w prawo, to w lewo.
– Nie – odparł lotnik. Minę miał nietęgą. – Nigdy tu nie byłem.
– Wiesz przynajmniej, gdzie granica?
Winkler próbował określić kierunek po charakterystycznych punktach krajobrazu, ale ten widok z niczym mu się nie kojarzył. Tatry znał, mimo to akurat ten rejon był mu obcy. Coś jakby…
Pick-up wyjechał zza zakrętu tak niespodziewanie, że nie zdążyli zareagować. DSzK na platformie odezwał się długim, jazgotliwym odgłosem.
Dziś prześladował ich wyjątkowy pech. Za to jakby przekór tym niewesołym myślom, słońce wyjrzało spomiędzy chmur, spowijając horyzont złotym blaskiem. Przynajmniej umrą w pięknych okolicznościach przyrody. ■
ROZDZIAŁ CZWARTY
1:
Generał Władysław Dworczyk przejrzał szyfrogramy, które nadeszły w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Trochę się tego nazbierało. Świat nie stał w miejscu, z każdym dniem przybywało nowych zagrożeń i niebezpieczeństw. Dworczyk na wojnie znał się jak mało kto, na polityce już mniej.
Nie raz i nie dwa oglądał w telewizji „Dzień Niepodległości”. Wartka akcja, dobre efekty specjalne i bohaterowie, którzy koncertowo poradzili sobie z wrogiem. Na koniec zjednoczona ludzkość z nadzieją patrzy w przyszłość, zgliszcza starego świata stały się fundamentem nowego porządku, znikły podziały i wszystko jest cacy. W rzeczywistości nastąpiło coś zupełnie odwrotnego.
Rosja przestała nagle odpowiadać na jakiekolwiek pytania, zbywając ich za każdym razem, gdy próbowali uzyskać potrzebne informacje, a na dodatek w ostatnim oświadczeniu wyraźnie sugerowali, że chcą zwrotu kosztów, które ponieśli, pomagając Polsce.
Dworczykowi nie mieściło się to w głowie. Jak można tak podejść do sprawy? Walczyli dla wspólnego dobra. Znając Rosjan, w rachunku umieszczą nie tylko koszt wystrzelenia rakiety, też reparacje za wszystkie domniemane winy Polski i Polaków z ostatnich stu lat.
Takiego wała.
Smutkiem napawała generała informacja o śmierci admirała Uszakowa. Z tym gościem dało się porozmawiać. Facet myślał o wygraniu wojny, a nie o doraźnych korzyściach. Źle się stało, że zginął. To cofało wzajemne relacje o całe dekady. Moskwa… a tak, zapomniał, że stolica została przeniesiona do Niżnego Nowogrodu i teraz tam urzędował prezydent i rząd. Rosjanom pewnie się wydawało, że zyskali niepowtarzalną okazję. Co stało na przeszkodzie, żeby zdominować Europę? Ani Chiny, ani USA nie będą interweniowały, pochłonięte własnymi problemami.
Postawa Stanów Zjednoczonych też stała się dwuznaczna. Pentagon dał Polsce narzędzie do prowadzenia wojny, a teraz – jak przystało na kapitalistę – powie: oddajcie, co moje. I nie zapomnijcie o odsetkach.
Oby tak się nie stało i amerykańska prezydent Melanie Griffis zachowała resztki rozsądku. Przecież ktoś musiał teraz pilnować w Europie porządku. Niemcy padły, trochę potrwa, zanim się podniosą. Narodzą się nowe pakty i sojusze. A może będą to stare układy, tylko w nowej odsłonie? Bóg raczy wiedzieć. Najgorsze, że czasu było tak mało. Zanosiło się na kolejną zawieruchę, a oni chwiali się na nogach, zupełnie jak bokser po zaliczeniu mocnego ciosu.
Hałas na korytarzu przerwał tok myśli generała. Tyle razy prosił o spokój, ale nie, z każdą duperelą do niego. A to sołtys czy wójt w sprawie kontyngentów, a to urzędniczyna z ministerstwa transportu z zapytaniem, dlaczego armia wciąż blokuje drogi, porty i lotniska, a to problemy z paliwem czy ze sznurkiem do snopowiązałek.
Wszystko on. Przecież nie jest cudotwórcą.
Rozmowa za ścianą wcale nie cichła, przeradzając się w kłótnię.
Poirytowany wstał i wyszedł do sekretariatu, gdzie adiutant, ordynans i pułkownik z kwatermistrzostwa toczyli słowną potyczkę z młodą kobietą, dziewczyną właściwie. Ta nie dawała się zepchnąć do defensywy. Nie działały na nią groźby ani zapewnienia, że generała nie ma i nie wiadomo kiedy będzie.
– Właśnie, że jest – upierała się dziewczyna.
– Skąd ta pewność? – zapytał ordynans i ochroniarz w jednej osobie, były GROM-owiec, wyższy od tej cholernicy stojącej przed nim o czterdzieści centymetrów.
– Widziałam samochód.
– Proszę pani, taki samochód można sobie kupić w każdym salonie.
– Ale takim jeździ właśnie generał.
– Kto też pani takich bzdur nagadał? Jest pani w błędzie.
– Zejdź mi z drogi, mięśniaku.
– Ja mięśniak? – Ordynans nie posiadał się z oburzenia. – Mam doktorat z psychologii, a pani?
– Gratuluję, ja z fizyki.
Próba przejścia pod ramieniem żołnierza zakończyła się fiaskiem.
– No i gdzie się pcha! – Pułkownik chwycił natrętkę za ramię i spróbował wyprowadzić na korytarz. – Niech któryś wezwie żandarmerię.
– Co tu się dzieje? – huknął Dworczyk, mający dość