Milczenie owiec. Thomas Harris. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Thomas Harris
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-8110-824-9
Скачать книгу
protokoły autopsji w poszukiwaniu wyników prób histaminowych. Chciała upewnić się, że zabijał je, zanim zabrał się do reszty).

      Kiedy nie były mu już potrzebne, zatapiał zwłoki w rzekach. Wszystkie ofiary znalezione zostały nieopodal skrzyżowań autostrad międzystanowych, każda w dolnym biegu rzeki w stosunku do skrzyżowania, każda w innym stanie USA. Wszyscy wiedzieli, że Buffalo Bill dużo podróżuje. I to było wszystko, co wiedzieli o nim przedstawiciele prawa, absolutnie wszystko, jeśli nie liczyć tego, że miał co najmniej jeden egzemplarz broni krótkiej. Sześciokomorowy, bijący lekko w lewo – prawdopodobnie rewolwer Colta albo na licencji Colta. Ślady na odzyskanych pociskach wskazywały, że używał kalibru .38 Special o wydłużonej łusce lub .357 Magnum.

      Rzeki zmyły wszelkie odciski palców, nie odnaleziono żadnego włosa, żadnych substancji organicznych.

      Prawie na pewno był białym mężczyzną, dlatego że seryjni mordercy zabijają na ogół w obrębie własnej grupy etnicznej, a tu wszystkie ofiary należały do rasy białej, poza tym w naszych czasach wśród seryjnych morderców prawie nie spotyka się kobiet.

      Dwaj felietoniści wielkich gazet, jeden niezależnie od drugiego, natknęli się na fragment niezwykle krótkiego wiersza Cummingsa pod tytułem Buffalo Bill: „…jak się panu podoba ten błękitnooki chłopiec, Panie Śmierć”3.

      Ktoś, może Crawford, przylepił wycinek z cytatem na wewnętrznej stronie okładki.

      Nie było żadnego przejrzystego związku między miejscem, w którym Bill porywał młode kobiety, a miejscem, w którym je topił.

      Tam gdzie ciała zostały odnalezione na tyle szybko, by można było określić czas śmierci, policja dokonała kolejnego odkrycia: Bill trzymał je przez jakiś czas żywe. Ofiary ginęły dopiero siedem do dziesięciu dni po porwaniu. To oznaczało, że musi mieć miejsce, w którym je więzi, i miejsce, w którym, nie niepokojony przez nikogo, nad nimi się pastwi. To oznaczało, że nie działa w amoku. Przypominał raczej pracowicie tkającego swą sieć pająka. Z własną jamą. Nie wiadomo gdzie.

      To właśnie najbardziej przerażało opinię publiczną: fakt, że trzymał je przez cały tydzień albo dłużej, z góry wiedząc, że je zabije.

      Dwie zostały powieszone, trzy zastrzelone. Nie było śladów gwałtu ani fizycznego znęcania się przed śmiercią. W protokołach autopsji nic nie wspominano o specyficznych zniekształceniach miejsc erogennych, choć patologowie nie kryli, że ciała są tak zdeformowane, iż prawie niemożliwe jest stwierdzenie tego z całą pewnością.

      Wszystkie ciała były nagie. W dwu przypadkach, niedaleko miejsc zamieszkania ofiar, odnaleziona została przy drodze ich odzież, przecięta na plecach jak ubrania szyte dla nieboszczyków.

      Clarice przebrnęła jakoś przez fotografie. Ze wszystkich zwłok najtrudniej jest poddać badaniom topielca. Jest w nim poza tym coś strasznie przygnębiającego, jak zawsze, kiedy ofiarę zabójstwa odnajduje się gdzieś na otwartej przestrzeni. Upokorzenia, na które narażone jest ciało wystawione na widok publiczny, i działanie sił przyrody, wywołują mimowolne oburzenie, jeśli w tej pracy w ogóle można sobie na nie pozwolić.

      Kiedy zabójstwo popełnione jest w domowym zaciszu, za zamkniętymi drzwiami, często można się natknąć na dowody nagannych praktyk samej ofiary, często widzi się osoby, które zostały przez nią pokrzywdzone: pobitą żonę, zmaltretowane dzieci. Mówi się wtedy, że denat sam ściągnął na siebie nieszczęście.

      W tej sprawie ofiary nie ściągnęły na siebie nieszczęścia, nie zasłużyły na nie. Wyrzucone na brzeg, obdarte ze skóry ciała leżały wśród pustych butelek po oleju i papierowych torebek po hamburgerach, sponiewierane na śmietniku naszej codzienności. Te odnalezione w zimniejszej porze roku miały z reguły zachowaną twarz. Starling mówiła sobie, że ich zaciśnięte zęby nie świadczą wcale o doznanym bólu, że to żerujące w środku żółwie i ryby nadały im taki wyraz. Bill obdzierał ze skóry tułów, nogi na ogół zostawiał w spokoju.

      Może łatwiej byłoby patrzeć na to wszystko, myślała Clarice, gdyby w kabinie nie było tak gorąco i gdyby ten przeklęty samolot nie miał przechyłu spowodowanego tym, że jedno śmigło lepiej cięło powietrze, i gdyby to cholerne słońce nie załamywało się na podrapanych szybach i nie kłuło w oczy, tak że pękała głowa.

      Można go złapać. Uczepiła się tej myśli, żeby jakoś wytrzymać w kurczącej się wciąż kabinie, z pełną okropności teczką na kolanach. Unieszkodliwić go raz na zawsze. A potem będzie można wsadzić te klejące się do rąk, pokryte gładkim plastikiem akta do szuflady i przekręcić w niej klucz.

      Wpatrywała się w kark Crawforda. Jeśli chciała unieszkodliwić Buffalo Billa, znajdowała się we właściwym towarzystwie. Crawford zorganizował udane łowy na trzech seryjnych morderców. Nie obyło się co prawda bez ofiar. Najlepszy dochodzeniowiec w grupie Crawforda, Will Graham, był kiedyś chodzącą legendą Akademii; teraz pił na umór na Florydzie, z twarzą, na którą strach było patrzeć, jak mówiono.

      Crawford poczuł chyba jej wzrok. Podniósł się z fotela i przeszedł do tyłu. Kiedy siedząc obok dziewczyny, zapinał pasy, pilot dotknął sterów, żeby poprawić przechył. Crawford zdjął ciemne szkła i założył swoje dwuogniskowe okulary. Znów poczuła, że są starymi znajomymi.

      Spojrzał na nią, potem na raport, potem z powrotem na nią. Coś przebiegło mu przez twarz i szybko się ulotniło. Mniej flegmatyczny facet okazałby jej może trochę współczucia.

      – Gorąco mi. Tobie też? – zapytał. – Bobby, tu jest piekielnie gorąco! – krzyknął do pilota. Bobby poprawił coś i do kabiny wtargnął strumień zimnego powietrza. We włosach Clarice osiadło kilka płatków śniegu.

      Jack Crawford zmienił się już w myśliwego. Jego oczy nabrały jasnego, zimnego blasku.

      Otworzył akta tam, gdzie znajdowała się mapa środkowej i wschodniej części Stanów Zjednoczonych. Zaznaczone na niej były miejsca, w których odnaleziono ciała: kilka kropek tak samo niemych i obcych jak gwiazdozbiór Oriona.

      Crawford wyjął z kieszeni pióro i zaznaczył najnowsze miejsce: tam, dokąd lecieli.

      – Rzeka Elk, około dziesięciu kilometrów poniżej drogi federalnej numer siedemdziesiąt dziewięć – powiedział. – Mieliśmy szczęście. Ciało zaczepiło się o kłusowniczą linkę na węgorze. Nie sądzą, żeby długo przebywało w wodzie. Zabrali je do Potter, siedziby władz okręgu. Chcą się szybko dowiedzieć, kim jest ofiara, po to, żebyśmy mogli rozpocząć poszukiwania świadków uprowadzenia. Prześlemy im odciski palców telefaksem, jak tylko je zdejmiemy. – Crawford uniósł głowę, żeby przyjrzeć się Clarice przez dolną część swoich okularów. – Jimmy Price twierdził, że poradzisz sobie z topielcem.

      – Właściwie nigdy nie miałam do czynienia z całym topielcem – odparła. – Zdejmowałam tylko odciski z dłoni, które pan Price dostawał pocztą każdego dnia. Duża ich część rzeczywiście należała do topielców.

      Ci, którzy nigdy nie pracowali pod kierownictwem Jimmy’ego Price’a, wyobrażają sobie, że jest on uroczym starym zrzędą. Jak większość starych zrzęd, na dłuższą metę okazuje się jednak raczej męczący. Kieruje w Waszyngtonie sekcją daktyloskopii. Clarice miała z nim zajęcia na kursie kryminalistyki.

      – Ten Jimmy… – odezwał się przyjaźnie Crawford. – Jak to się u was mówi na tych, którzy pierwszy raz…

      – „Prawiczek z prosektorium” albo po prostu „Igor”. Taki jest napis na gumowym fartuchu, który tam dają człowiekowi.

      – Zgadza się.

      – Mówią


<p>3</p>

Edward Estlin Cummings, Buffalo Bill [w:] tegoż, 150 wierszy, przeł. Stanisław Barańczak, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1983.