– Ruszajmy, nie ma na co czekać – podchwycił generał i również wstał. – Wojska, jak zawsze, są w pełnej gotowości. Możemy wyruszać nawet jeszcze dzisiaj.
– Wysłuchajmy jeszcze głosu rozsądku – powstrzymał ich król. – Kapłanko?
Generał i książę ponownie usiedli i jak wszyscy pozostali, skierowali głowy w jej stronę. Skinęła królowi w podziękowaniu. Była kobietą, u której uroda szła w parze z mądrością i doskonale wiedziała, jakie wrażenie robi na ludziach, w tym także na królu. Prawą ręką obejmowała wysoką laskę zwieńczoną srebrnym berłem symbolizującym Panią Księżyca. W sytuacjach oficjalnych zawsze miała ją przy sobie, jakby czerpała z niej moc. Lekko zacisnęła na niej palce, jednocząc się myślami z boginią.
– Mówimy o możliwej wojnie – zaczęła spokojnie. – Ale czy aby na pewno jej chcemy? Czy zastanowiliśmy się nad jej skutkami? Nasze wojska przepłyną na drugą stronę morza, uderzą na Seta, wielu zginie. Pamiętajmy, że po tamtej stronie będą walczyć także nasi poddani. Chcemy tego? Może najpierw byłoby lepiej dowiedzieć się, czy Set ma szansę zrealizować swoje złe zamiary? Kto za nim stanie, kto go poprze, jakie ma siły? Przecież wszystko, o czym mówimy, to jedynie domniemania.
– Kapłanko, z najwyższym szacunkiem dla twojej wiedzy, znajomości świata i doświadczenia – odezwał się milczący dotychczas Hendake. – Nasi wywiadowcy od lat donoszą o działaniach Seta. Możemy mieć niemal pewność, że uczyni wszystko, by doprowadzić do wojny. Pierwsze co zrobił, gdy tylko Den przekazał mu słowa księżniczki Makedy, to wysłał gońców do książąt, żeby przekazać im wiadomość. Oczywiście, dzięki naszym staraniom, większość z nich nigdzie nie dotarła, jednak ku mojemu ubolewaniu, niektórym to się udało. Grozi nam, jeśli nie wojna, to na pewno bunt, być może wypowiedzenie posłuszeństwa lub próba oddzielenia się od Saby księstw z zachodniej strony morza.
Twarz Wielkiej Kapłanki najczęściej nie zdradzała żadnych emocji. Jednak tym razem pojawił się na niej smutek.
– Pani Księżyca ostrzega, że ta wojna może nam przynieść duże straty – powiedziała, zaciskając palce na srebrnej lasce.
– Wiesz coś więcej? – zaniepokoił się Nikal, który zawsze liczył się z jej zdaniem.
– Nie – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Wiem tylko, że wielu zginie i popłyną łzy.
Król wstał.
– Wysłuchałem waszych głosów. Dziękuję. Wiem, co sądzicie. Set od dawna jest wrzodem na ciele Saby. Już czas się go pozbyć. Mamy z nim same kłopoty.
Zebrani zgodnie pokiwali głowami.
– Królu, zastanów się jeszcze. – Wielka Kapłanka nie zamierzała ustąpić tak łatwo. – Jesteśmy silniejsi, mamy zdecydowanie więcej i lepszego wojska, bogowie są po naszej stronie. Jednak wygrajmy w inny sposób. Ta wojna przyniesie nam straty. Możemy utracić lądy za morzem, ale co najgorsze, poleje się krew.
– Możemy wreszcie zyskać spokój i uwolnić kraj od knowań Seta. – Generał był gotowy do walki. – Ta wyprawa może dać nam pokój na bardzo długie lata.
– Kapłanko, na każdej wojnie są straty, taki jest świat. – Było widać, że król podjął już decyzję. – W najgorszym razie, stracimy zachodnią część Saby, ale jak sama mówisz, jesteśmy od nich lepsi pod każdym względem, ryzyko jest więc małe. Pozbywając się Seta i jego zwolenników, sprawimy, że Saba wejdzie w nowy etap historii.
– Oby tak się stało. – Kapłanka podniosła wzrok w stronę nieba, a na jej czole, bez udziału jej woli, pojawiły się bruzdy.
– Generał ma rację – podsumował król, klepiąc się po udzie. – Nie dyskutujmy dłużej. Tesfo, zarządź wymarsz wojsk i spraw, by żołnierze jak najszybciej dotarli do wybrzeża, a okręty były w pełnej gotowości do wypłynięcia. Wyruszamy na wojnę! Pod moją nieobecność zarządzanie Sabą przekazuję Sethonowi. – Król spojrzał na kapłana. – Hendake będzie twoją prawą ręką.
– Kiedy wyruszamy? – Makeda była podekscytowana niemal tak samo, jak mężczyźni.
– Księżniczko, ty zostajesz – nieznoszącym sprzeciwu tonem ostudził jej zapał Nikal. – Będziesz pod opieką Wielkiej Kapłanki i hemet Seszep.
– Nie ma mowy. Muszę tam być! – Poderwała się na równe nogi. – Tomaj jedzie z tobą?
– Oczywiście. – Jej brat nie miał wątpliwości. – Jestem następcą tronu i mężczyzną.
– Muszę tam być – powtórzyła Makeda, wiedząc, że do jej ojca trafiają jedynie mocne argumenty wypowiadane zdecydowanym, ale spokojnym tonem. – Chcę być przy tym, kiedy Dena spotka zasłużona kara.
Król zawahał się, ale tylko przez moment.
– Dobrze – zdecydował. – Ale będzie ci towarzyszyć nie tylko Seszep, ale też Wielka Kapłanka. Kapłanko, zechcesz uczynić nam ten zaszczyt?
– Kiedy wyruszamy? – odparła zapytana.
Królestwo Saby. Czternaście dni później
Król Nikal po naradzie, na której podjął decyzję o wojnie z Setem, wysłał posłańców do podległych sobie księstw z pytaniem, ilu żołnierzy może przysłać każde z nich. Niemal wszyscy przywieźli obietnice wysłania wojsk na każde żądanie króla. Jedynie władca Puntu nie odpowiedział jednoznacznie. Przekazał informację, że jego wojska toczą wojny na południu, nie jest więc w stanie wesprzeć króla. Jednak wysłał Nikalowi hojne prezenty, by nie wywołać jego gniewu.
Punt był mniej związany z Sabą niż inne księstwa, potrzebował też mniej królewskiej opieki. Między Puntem a Egiptem, przed którym drżały wszystkie księstwa w dolinie Nilu, leżała bowiem kraina Aksum i Nubia, które stanowiły dla tego księstwa swoisty bufor bezpieczeństwa. Wprawdzie potężny sojusznik, król Saby, był potrzebny księciu Puntu, ale nie czując bezpośredniego zagrożenia ze strony Egiptu ani najwyraźniej ze strony księcia Seta, ten sam książę samymi darami chciał przekonać króla o swojej lojalności.
Nikal podliczył siły. Miał dwudziestotysięczną armię, dodatkowo książęta z zachodniej strony morza obiecali wysłać w sumie kilka tysięcy ludzi. A Set mógł dysponować, razem z najemnikami, najwyżej piętnastoma tysiącami żołnierzy. Więc jeśli nie zdradzą go książęta, a książę Puntu nie stanie po żadnej ze stron, uważał, że przewaga była zdecydowanie po jego stronie. Miał też lepsze uzbrojenie. Wiedział, że jego łuki z nowym naciągiem, są w stanie przebić skórzane tarcze wojowników Kuszu, że jego miecze i topory wykonane z żelaza nie będą pękać w walce, tak jak wykonane z brązu miecze wojowników ich wroga.
– Wygramy tę wojnę – pomyślał król. – Zaczynajmy, w imię bogów!
W pałacu panowała napięta, ale radosna atmosfera. Od ogłoszenia decyzji króla o wojnie nie minął tydzień, a armia była gotowa do wymarszu.
We wskazanym przez kapłana Sethona dniu, na rozkaz króla, dwadzieścia tysięcy wojowników pod wodzą generała Tesfy wyruszyło w stronę zatoki. Armia miała ze sobą trzysta koni i drugie tyle wielbłądów. Planowano, że dotarcie do wybrzeża zajmie dziesięć dni.
Król ze świtą, Tomaj i Makeda z Wielką Kapłanką i Seszep, mieli wyruszyć dopiero za pięć dni, aby dotrzeć do zatoki w tym samym czasie co żołnierze.
Na wodzie unosiły się okręty. Już z oddali było widać las pojedynczych masztów ze zwiniętymi