– Nie szkodzi, w aucie jest GPS, a z prowadzeniem pojazdu jest jak z jazdą na rowerze, tego się nie zapomina. Proszę jednak pamiętać, że to podopieczny określa zakres pani obowiązków, każda pani niesubordynacja będzie odnotowana i przedłuży pani wyrok o kolejny tydzień.
To mnie zaskakuje. Nie wiedziałam o takiej możliwości. „Ale przecież nie będzie chciał się ze mną pieprzyć, tego chyba będę miała prawo domówić” – myślę.
– Pani auto stoi na parkingu, to białe porsche.
– Dziękuję.
Wychodzę pełna obaw i pytań, co, gdzie i z kim będę musiała robić. Wsiadam do samochodu. Kurwa, jak to się prowadzi. Tak, mam prawo jazdy, ale ostatni raz prowadziłam pół roku temu. A w takim aucie nigdy nawet nie siedziałam. Słyszę krzyk za oknem:
– Proszę pani, dokumenty!
Otwieram drzwi, a podbiegający do mnie mężczyzna wręcza mi papiery.
– Te dokumenty musi pani podpisać. W razie wypadku i panią, i auto obejmuje ubezpieczenie. Nie ponosi pani żadnych kosztów, jeśli coś się stanie.
– Dziękuję, to mi bardzo pomoże. Świadomość, że nie muszę martwić się o bezpieczeństwo. Po ulicach jeżdżą różni wariaci, a mnie nie stać nawet na lusterko z tego auta.
Podpisuję dokument i zamykam drzwi. Odpalam i prowadzona przez GPS, jadę w kierunku dzielnicy apartamentowców. Kogoś, kto tu mieszka, stać na prywatną opiekę, a nie pomoc społeczną. Podjeżdżam pod willę z wysokimi białymi kolumnami. GPS oznajmia: Dotarłaś do celu. Wysiadam i idę w kierunku drzwi. Mają z pięć metrów wysokości. Czuję się przy nich taka malutka. Wciskam dzwonek. Po chwili otwiera mi lokaj. Elegancki, dystyngowany mężczyzna.
– Dzień dobry, proszę za mną. Pan Brus czeka na panią w gabinecie.
U la la, w gabinecie, jak formalnie. Ale grzecznie idę, nie zadając żadnych pytań. Lokaj otwiera przede mną drzwi.
– Proszę.
– Dziękuję.
Wchodzę dalej. Młody mężczyzna siedzi za ogromnym biurkiem i bawi się jakimiś dokumentami. Znam tę twarz, ale nie mogę sobie przypomnieć, gdzie go wcześniej widziałam.
– Dzień dobry.
– Dzień dobry, mówiłem, że zapłacisz.
Już wiem, to ten mężczyzna z butiku.
– To pan… Tylko dlatego, że nie zjadłam z panem obiadu, teraz przez rok muszę podcierać tyłki staruszkom?!
– Nie martw się, nikomu nie będziesz musiała podcierać tyłka. Sam sobie z tym radzę. A twoja praca będzie przyjemniejsza.
– Nie rozumiem.
– Dzisiejsze spotkanie poświęcimy omówieniu zakresu twoich obowiązków, Skarbie. A jeśli wyrobimy się z czasem, to mi opowiesz jakąś krótką historyjkę.
– Jaką historyjkę? Nie wiem, czego pan ode mnie oczekuje.
– Dojdziemy do tego. Nie śpiesz się, mamy na to sześć godzin.
– Przepraszam, tylko pięć, ponieważ pracę rozpoczęłam o dziewiątej, a o czternastej muszę być w domu. Mam też inne obowiązki.
– Oczywiście, jeśli sprawnie pójdzie omawianie zadania, jakie dla ciebie przygotowałem, to w domu możesz być wcześniej.
– Dobrze, więc zaczynajmy.
– Przepraszam, nie jadłem jeszcze śniadania. Będziesz mi towarzyszyć?
– To pytanie czy rozkaz?
– Prośba, raczej prośba.
– Ale ja już jadłam.
– Jeżeli nie chcesz, to nie musisz jeść, lecz będzie mi bardzo miło zjeść śniadanie w twoim towarzystwie.
– Oczywiście. Nie będę protestować, bo znów wyląduję przed sądem.
– Dobry pomysł.
Mówiąc to uśmiecha się, aż oczy mu błyszczą. I wstaje zza biurka, podchodzi do mnie i podaje mi łokieć. Prowadzi mnie do jadalni. Długi korytarz, przed jednym z pomieszczeń stoi lokaj i otwiera nam drzwi. Francja-elegancja, a ja mam ochotę, by już zawsze traktowano mnie jak księżniczkę.
– Dziękuję, Franc. Jesteś już wolny do obiadu.
– Dziękuję.
Franc odchodzi i zostajemy sami. Onieśmielona wielkością pomieszczenia czuję, jak się kurczę do rozmiaru laleczki Barbie.
– Zaraz coś zjemy, chcesz coś do picia?
– Tak, jeść nie będę, ponieważ jestem po śniadaniu, ale chętnie się czegoś napiję.
– Może sok pomarańczowy z szampanem na początek. To cię troszkę rozluźni.
– Czemu nie, poproszę.
Podchodzi do baru i sięga po butelkę szampana, po czym ją otwiera.
– Możesz wycisnąć sok z pomarańczy, lubię świeży.
– To lokaj nie przygotował tego wcześniej?
– Nie, to ty masz mi teraz służyć, pamiętasz, Skarbie? Przez rok to ty masz mi służyć.
– Ha, ha, tylko jeden dzień w tygodniu, proszę pana.
– Dobrze, że żartujesz.
– A mam jakieś inne wyjście? Wyznaję zasadę: szukaj dobrych stron każdej sytuacji, to życie będzie łatwiejsze.
– Tak, to prawda.
Biorę pomarańcze z koszyka i rozglądam się za wyciskarką.
– Proszę, na pewno tego szukasz.
Brus podaje mi urządzenie, a ja biorę się do wyciskania. Gdy odbiera ode mnie sok, muska mnie palcem. Ma delikatne i ciepłe dłonie, mogłabym się w nich rozpłynąć.
– Usiądźmy.
Podsuwa za mną krzesło, a sam siada przy drugim końcu stołu.
– Więc jaki będzie zakres moich obowiązków?
– Nie tracisz czasu.
– Chcę mieć to już za sobą.
– Będziesz mówić.
– Mówić?
– Tak. Masz z tym jakiś problem?
– Nie, ale uważam, że trzeba mieć o czy mówić.
– Jeśli chcesz, na początek możemy się lepiej poznać. Pracuję w firmie ojca…
Zanim dokończył zdanie, przerwałam mu, mówiąc:
– Nie, dziękuję. Nie jestem tutaj, by się zaprzyjaźniać. Jestem, ponieważ zobowiązuje mnie wyrok sądu, i to tyle. Traktuję to jako pracę i nie muszę się spoufalać z pracodawcą.
– Oj, liczyłem na większą przychylność z twojej strony.
– Proszę pana, straciłam ulubiony dzień tygodnia. Proszę nie oczekiwać entuzjazmu. Uważam, że wyrok był niesłuszny i nieadekwatny do sytuacji.
– OK, OK, już się nie denerwuj.
– Przejdźmy już do szczegółów, jak coś robię, to chcę to robić dobrze.
– Popracujesz trochę wyobraźnią. A ja zagwarantuję ci nietykalność osobistą.
– OK.