Raczej są zachowawczy. Tej otwartości i radości zresztą też mi brakowało. Miałem tam oczywiście kumpli, z którymi rozmawiałem na różne, ale równocześnie bezpieczne tematy. Ludzie raczej boją się otwierać. Nie ma atmosfery dla szczerości. Żyjesz konkretnymi celami, chcesz być dopuszczony na kolejny rok. To mechanizm, który wymusza grę, a więc zakłamuje relacje.
Garną się do seminariów ludzie, którzy mają inne motywacje? Widzi taki młody człowiek uśmiechniętego proboszcza, który ma fajny samochód, dużą i bogatą parafię, ludzie go otaczają szacunkiem…
Byli tacy. Mówili o pieniądzach, karierach, przeglądali prospekty z samochodami. Dla mnie najbardziej przykre było to, że widziałem, jak ci ludzie z roku na rok się zmieniają, jak stają się księżmi.
Nabierają proboszczowskich rysów? Trochę cwaniaczkowatych?
Było to też widać po ich wadze.
Zapuszczali się?
Tak, przybierali na wadze. Ubierali się na modłę starego proboszcza, zakładali kaszkiet. Zwłaszcza te kaszkiety mnie denerwowały. Wiesz, o czym mówię? Na pierwszym roku mało kto je nosił, ale już na czwartym, piątym – całkiem spora grupa. Mnie się też to udzieliło – sam kupiłem taki kaszkiet.
A jednak!
No tak, tyle że nosiłem go może miesiąc i walnąłem w kąt.
Tak się pięknie mówi, że są ojcowie duchowni, prefekci, do których można pójść z każdym problemem jak w dym. Oni są od tego, żeby pomagać.
Bla, bla, bla. Oczywiście, że są ojcowie duchowni, tyle że był strach, że oni donoszą przełożonym. Mieliśmy do nich ograniczone zaufanie – nie mówiło się im wszystkiego. Uczyło nas to zakłamania, powierzchowności w rozmowie z przełożonymi. W ogóle życie księdza to dla mnie życie w zakłamaniu. Udajesz, że nie masz pokus, problemów z seksualnością. Przed parafianami udajesz, że jesteś święty i szczęśliwy, podobnie przed biskupem. Ubierasz się w nie swoją skórę, co cię pustoszy. Chyba że ktoś naprawdę potrafi się oddać sprawie. Dla mnie to było trudne.
Omal nie zostałeś diakonem.
Tak. Odszedłem w połowie piątego roku, trzy miesiące przed diakonatem. Pisałem pracę magisterską o prawdzie i wolności z filozoficzną perspektywą na życie księdza Popiełuszki. Doszedłem do wniosku, że jeśli zostanę księdzem, to będę oszukiwał siebie i innych. Nie mogłem tak żyć. A świadomość, że za chwilę zostanę zamknięty na jakiejś plebani z całą tą księżowską otoczką, przesądziła o wszystkim. Dusiła mnie też myśl, że zawsze będę podlegał władzy biskupa, że moja wolność już zawsze będzie ograniczona. Liczyła się prawda, a ja wiedziałem, że prawda jest inna, że życie części kolegów, życie księży i biskupów, to raczej półprawda, rozdźwięk między tym, co myślisz naprawdę, i tym, co pokazujesz na zewnątrz. Nie chciałem być trybikiem w tej machinie.
Widywałeś biskupów na co dzień. Co możesz o nich powiedzieć?
Na przykład taki Macharski był cholerykiem.
A ludziom się wydaje, że to taki starszy, skromny dziadziuś spacerujący po krakowskim Rynku.
Potrafił zwyzywać bez powodu albo rzucić czymś w człowieka. Szokowało mnie to, że biskup nie potrafi nad sobą zapanować. Inna sprawa, że nie mieliśmy częstego kontaktu z biskupami. Na co dzień byliśmy odizolowani, więc biskupa widzieliśmy zazwyczaj tak jak wszyscy, czyli od święta. Rysy biskupów mieli nasi przełożeni, ich widzieliśmy na co dzień. Wspomniałem wcześniej o jednym z nich. Było ich więcej. To były drobiazgi, ale drobiazgi budowały całość.
Opowiedz o tych drobiazgach.
Jeden z przełożonych potrafił zrobić awanturę za brudne buty. Mijając cię na korytarzu, nagle spojrzał na ciebie tak, jakbyś kogoś zabił. Wzywał do siebie i przesłuchiwał za buty. To było poniżające. Albo awantura za światło zgaszone nie o dwudziestej drugiej, ale kwadrans później – akurat rektor wracał do seminarium i zobaczył, że w tym a tym pokoju się świeci. Efekt był taki, że gdy chcieliśmy się uczyć, nie gasiliśmy świateł, tylko zasłanialiśmy okno kocem albo uczyliśmy się z lampą pod kołdrą. Upalna noc, a my z kołdrą na głowie siedzimy spoceni przy biurku i się uczymy. Kompletna dziecinada.
Ale przecież ci ludzie przechodzili to samo – też pewnie uczyli się do egzaminów z lampką pod kocem. Może zasada jest taka, że skoro ja przeszedłem te upokorzenia i absurdy, to młodzi też muszą.
No tak, fala. Kryjówki do nauki szukaliśmy też po łazienkach. À propos łazienek – pamiętam, że klerycy, którzy tworzyli pary, chodzili razem pod prysznic. To było miejsce ich intymnych uniesień. Często miałem problem, żeby się w spokoju umyć, bo obok działy się różne rzeczy.
Na ile twoim zdaniem to jest kwestia orientacji homoseksualnej, która jest przyniesiona do seminarium, a na ile ta tożsamość pokazuje się w seminarium?
Zastanawiałem się nad tym wiele razy i…
Nie wiesz.
Trudno mi na to pytanie odpowiedzieć. Trzeba byłoby każdy przypadek badać indywidualnie. Myślę jednak, że zdecydowanie więcej osób z taką orientacją przychodzi do seminarium.
Z zamiarem, żeby uciec przed grzechem czy żeby mieć wielu partnerów?
Ani to, ani to. Wydaje mi się, że żeby uciec przed grzechem, nie trzeba chować się w seminarium. Ponoć kiedyś było tak, że homoseksualiści chronili się w seminarium, bo wiedzieli, że będzie im łatwiej zachować czystość. Jak patrzę na tych chłopaków z perspektywy czasu, to myślę, że może oni faktycznie chcieli być księżmi, bo poznali fajnych duchownych w swojej parafii, zobaczyli, że praca jest ok i byli w jakiś sposób zauroczeni tymi dorosłymi mężczyznami.
Może to jednak coś głębszego? Może towarzyszy temu jakieś uczucie? Obraz starszego mężczyzny, doradcy, pocieszyciela?
Może tak być: starszy mężczyzna, zadbany, inteligentny. Jest w tym jakiś aspekt psychologiczny ocierający się o platoniczne uczucie między dwoma mężczyznami, które rozwija się w kierunku relacji homoseksualnej. Może to się rodzi właśnie na niwie fascynacji. Niestety nikt tego w Polsce nie bada.
W Stanach czy Niemczech zbadali zjawisko celibatu, trwa nad nim debata, księża chcą zmian. A u nas tyle się mówi o jakimś homolobby, ale nikt nie kwapi się, żeby ocenić wpływ formacji na jakość kapłaństwa, zbadać preferencje, wyciągać wnioski.
Ktoś postawił tezę, że istnieje zależność między skalą zewnętrznej homofobii a rozwiązłością homoseksualną. Homofobia jest maską, która ma dać poczucie bezpieczeństwa homoseksualnemu duchownemu. Myślę, że to problem, który dotyczy Kościoła powszechnego.
Po odejściu z seminarium pracowałeś w mediach katolickich.
Tak, w „Gościu Niedzielnym” przez osiem lat. Wtedy też, jeżdżąc po parafiach, poznałem dużo różnych historii księżowskich.
Ktoś ci się zwierzał?
Jestem bacznym obserwatorem. Miałem wzgląd w niektóre sprawy od środka. Myślę, że gdyby spadła kurtyna hipokryzji, którą jest celibat, nie byłoby szarej strefy, w której żyją księża