Tak jak to było niegdyś w przypadku tej kurwy Patrycji.
Ale nie chciałem o niej mówić. Nie chciałem o niej nawet myśleć. Wcale nie czułem ulgi. To przecież od niej wszystko się zaczęło.
Czasami przyłapywałem się na myśli, że chciałbym normalnie żyć, że mógłbym normalnie żyć. Że mógłbym tak po prostu kogoś pokochać, niespecjalnie się do tego zmuszając. Że jestem zdolny do miłości.
A potem nagle poczułem, że szarpnął mną strach.
Ta cisza, która mnie zewsząd otaczała, okazała się gryząca i stymulująca złe myśli, poczucie wyobcowania.
Wyobraziłem sobie, jak słyszę pukanie, jak po mnie przychodzą, odcinając mi drogę ucieczki. I nagle wszystko się kończy.
Kiedy już wszystko ujawnią, będę medialną sensacją. A ja przecież nigdy nie zabiegałem o rozgłos, a jedynie karmiłem swoje poczucie przyzwoitości i sprawiedliwości, mszcząc się za siebie i za innych.
Ciekawe, ile o mnie wiedzą. Czy zaczęli kojarzyć już fakty? Czy zbudowali mój tak zwany profil? A może, sfrustrowani, błądzą we mgle fałszywych tropów i przypuszczeń…
Zasnąłem ze zmęczenia. Miałem dziwny sen, jeden z wielu dziwnych wiążących się z udręką zasypiania. Znajdowałem się w pomieszczeniu pełnym chorych ludzi o starych, zniszczonych, znaczonych cierpieniem twarzach. Może był to oddział szpitala, może jakaś umieralnia. Pokryci strupami, zawodzący z bólu, domagający się uwagi, przekrzykujący się wzajemnie, wołający o pomoc. Ale nikt zdawał się ich nie słyszeć, nikt nie chciał im pomóc. Może tak wygląda piekło. Ludzie wypalani różnymi formami bólu, samotności, beznadziei, przytłoczeni i skazani na towarzystwo im podobnych. Chciałem się stamtąd jak najszybciej wydostać, ale błądziłem, odbijając się od innych, od wyciągniętych w moim kierunku rąk.
Męczyłem się z sobą, męczyłem się ze swoją nienawiścią, a jednocześnie nie potrafiłem przestać, nie chciałem niczego zmienić. Dzisiaj znowu gwałtownie wróciła myśl o samobójstwie.
Włączyłem radio, żeby zagłuszyć te dziwne podszepty, ale to nic nie pomogło.
Wyszedłem na balkon i spojrzałem w dół. Kilkadziesiąt metrów dzieliło mnie od wyzwolenia. Albo kalectwa. Zakręciło mi się w głowie i odruchowo się wycofałem.
W przekonaniu, że to byłoby niesprawiedliwe – ukarać siebie za to, że ktoś uczynił mnie tym, kim byłem. Odebrać sobie prawo do bycia, stanowienia, a może i prawo do zmiany.
I zbyt proste, bo pewne pytania wymagały odpowiedzi, a nie ucieczki – w najlepszym razie – w nicość.
Wtedy dobiegły mnie słowa piosenki The Killers: Draw me a life line, ’cause honey I got nothing to lose1.
Uśmiechnąłem się gorzko. Nie ma nic gorszego dla zbolałej duszy niż promień fałszywej nadziei, złudnego poczucia, że jednak może być inaczej.
Mimo wszystko znowu zdecydowałem się żyć.
Jeszcze nie wiedziałem, co to oznacza dla mnie i dla innych, ale pewnie nic dobrego.
1 The Killers, Shot at the Night, Brandon Flowers/Dave Keuning/Mark Stoermer/Ronnie Vannucci Jr.
22. Justyna i Piotr
Justyna weszła po cichu, bo było już po dwudziestej pierwszej i miała nadzieję, że Piotrek położył się spać, więc dzisiaj uniknie drażliwej rozmowy z nim. On był typem skowronka, ona sowy, nawet w tej sprawie się nie dobrali. No, ale podobno przeciwieństwa się przyciągają…
Jednakże, gdy zrzucała w przedpokoju szpilki, nagle zapaliło się światło, które trochę ją oślepiło.
– Nadgodziny? – Jej mąż oparł się o ścianę, objął ramionami w obronnym geście i patrzył na nią wkurzonym, więcej – widziała to wyraźnie – wkurwionym wzrokiem.
– Kawa z ludźmi z pracy – wyjaśniła zdawkowo.
– Co ty odpierdalasz z Beatą? – przystąpił do ofensywy.
– Jak ty się do mnie odzywasz?
– A jak ty zwracasz się do mojej siostry?
– A co niby jej powiedziałam? – Justyna wiedziała, że szwagierka odpowiednio podkoloryzowała przebieg ich spotkania, więc teraz zamierzała wyciągnąć od męża, co też mu powtórzyła.
– Krzyczałaś na nią, wyzwałaś od najgorszych. A na koniec stwierdziłaś, że cierpi na syndrom ostrego niedopchnięcia!
– Ale to chyba akurat zgodne z prawdą?! – zaśmiała się Justyna.
– Gówno cię to obchodzi. Jej życie, jej sprawa. Wielka pani team leader, a zachowujesz się jak blachara.
– Co? Ja się zachowuję… – Justyna oniemiała. – Zresztą, nie przyszło ci do głowy, że mogło być inaczej?
– Niby jak?
– Że nic takiego nie powiedziałam. Owszem, uniosłam się i mogłam być niemiła. Zwróciłam jej uwagę, że masz swoją rodzinę i że za bardzo ona i wasza matka angażują cię do różnych pierdoletów. Nie mówiłam Beacie, że brakuje jej faceta, aczkolwiek tak właśnie uważam. Jakby miała swoje życie, może nie chciałaby żyć twoim.
– To moja siostra. Jestem z nią związany, nie pozwolę, abyś ją tak traktowała, rozumiesz?
– Słuchałeś w ogóle, co powiedziałam?
– A ty w końcu zrozumiesz, że nie zrezygnuję z kontaktów z matką i siostrą? To, że ty nie masz rodziny, nie znaczy, że ja mam wyrzec się swojej.
– Ta rozmowa jest bez sensu. – Justyna zaczęła z powrotem wciskać na zmęczone nogi szpilki.
– A ty gdzie się wybierasz?
– Idę spać do Ewki.
Ewka była przyjaciółką Justyny jeszcze z lat szkolnych. Zawsze mogły na siebie liczyć. Nawet jeśli nie spotykały się często, to jednak zawsze do siebie dzwoniły i wymieniały maile, pozostając w stałym kontakcie. Ewka oczywiście była wtajemniczona we wszystkie niuanse małżeńskiego pożycia we czwórkę – Justyna, Piotrek, Beata i mamunia – więc na pewno ją zrozumie.
– To dobrej nocy! – Piotrek otworzył szeroko drzwi i ukłonił się.
Justyna w odpowiedzi pokazała mu środkowy palec, a potem, zanim wyszła, wbiegła jeszcze na chwilę do pokoju, żeby zabrać parę ubrań.
Gdy znalazła się w samochodzie, wybrała numer do przyjaciółki. Z płaczem i nieco chaotycznie zapytała, czy może u niej przenocować.
– Wbijaj, Dżasta. Łóżko w gościnnym czeka.
Justyna wyłączyła komórkę, wytarła nos, włączyła głośno odtwarzacz w samochodzie – rozległ się kawałek Type O Negative. Wrzuciła bieg i z piskiem opon ruszyła spod domu. I sama już nie wiedziała, co dalej ma robić ze swoim popierdolonym mężem. I popierdoloną teściową. I jeszcze chyba bardziej jebniętą szwagierką. Najlepiej, jakby po prostu… ot tak… zniknęły z jej życia.
A może – zniknęli.
***
Ewka mieszkała na Pradze przy Ząbkowskiej – ulicę obok, kiedyś,