– Pułkowniku, na co czekamy? Czy przygotowane jest miejsce stacjonowania mojego oddziału?
– Szanowny panie, czekamy na przybycie mojego szefa sztabu –odpowiedział pułkownik.
– Pułkowniku, dość tych gierek – odezwał się facet z blizną. – Miał pan wyraźne polecenie z samej góry. Nie przyjechaliśmy tutaj spotykać się towarzysko z pańskimi oficerami. Proponuję, aby posłał pan kogoś po tego oficera i niech on zaprowadzi nas do miejsca zakwaterowania.
Postanowiłem zareagować.
– Panowie – zacząłem spokojnym tonem – przede wszystkim my nadal nie wiemy, kim panowie są. Jestem tutaj przedstawicielem prawa, więc proponuję, aby panowie najpierw się przedstawili, okazali odpowiednie pełnomocnictwa. Rozumiem, że wasza misja ma klauzulę tajności, ale konieczne jest uwierzytelnienie was na miejscu w bazie.
– Kapitanie, jak wspomnieliśmy wcześniej, nas tu nie ma i nie było – odparł dowódca grupy najemników. – Jaki jest sens uwierzytelniania pobytu, skoro nie ma pobytu? Jedyne, co musicie zrobić, to przekazać do naszego użytku kawałek bazy i się nie wtrącać.
W tym momencie otworzyły się drzwi biura i wszedł szef sztabu. Pułkownik Ambicki, niebędący świadkiem wcześniejszych rozmów z przybyłymi, wyciągnął do nich rękę na przywitanie.
– Pułkownik Ambicki, witam panów.
Żaden z mężczyzn nie podał ręki szefowi sztabu i zapadła niezręczna cisza. Ambicki z ręką zastygłą w powietrzu spojrzał na dowódcę bazy. Po chwili cofnął rękę.
– Panie pułkowniku – rzekł do pułkownika Ciska – wszystko przygotowane dla tych oto panów.
– A więc proszę ich zaprowadzić do wydzielonej dla nich części bazy – odparł Cisek.
– Proszę pamiętać, że żaden z pańskich żołnierzy nie ma prawa wejść na teren wydzielonej części obozu – powiedział dowódca najemników. – Przypominam to dla dobra pańskiego i pańskich ludzi, pułkowniku. Nie chcemy, aby komuś stała się krzywda.
Obaj najemnicy wstali i powoli opuścili biuro dowódcy bazy. Za nimi wyszedł szef sztabu.
Pułkownik Cisek ciężko odetchnął i zwrócił się w moją stronę.
– Panie kapitanie, widział pan zachowanie tych mężczyzn. Co pan sądzi o tym wszystkim?
– Panie pułkowniku, zachowanie tych ludzi jest co najmniej nie na miejscu. Ich sposób bycia, gesty, ruchy… Wszystko wskazuje na to, że są najemnikami. Dziwię się, że nasz rząd, nasi przełożeni współpracują z takimi ludźmi.
– Cóż… Nasz rząd widocznie ma jakiś cel, aby pozwalać takim osobnikom na działanie – stwierdził dowódca. – Pamiętam, jak w dziewięćdziesiątym dziewiątym roku w Kosowie też pojawiła się podobna grupa. Ale tamci byli dobrze wychowani. Okazywali szacunek. Uśmiechali się nawet. Przynajmniej potrafili się zachować w stosunku do wyższych oficerów.
– Pułkowniku, przepraszam bardzo, ale zauważyłem, że pan ciągle mówi o szacunku lub o jego braku wobec pana i pańskiego stopnia. Nie chcę być nieuprzejmy, ale wydaje mi się, że jest ważniejsza rzecz. Wszyscy możemy trafić na długie lata do więzienia, jeżeli cała ta śmierdząca sprawa wyjdzie na jaw. Czy pan rozumie powagę sytuacji? Dzwoniłem do swojego przełożonego w Warszawie i wiem, że mamy w pełni się podporządkować tym ludziom –stwierdziłem.
– Dzwonił pan do kraju? Nic mi o tym nie wiadomo – zdziwił się Cisek.
– Przepraszam, panie pułkowniku, ale nie mam obowiązku informować pana o każdej rozmowie ze swoim przełożonym. Nie ma to jednak znaczenia. Jedno jest pewne. Te osoby są mocno ustosunkowane. A panu kto wydał rozkaz rano? – zapytałem.
– Rano miałem telefon od ministra naszego resortu. Zresztą na porannej odprawie mówiłem panom o sposobie rozmowy z nim – odpowiedział dowódca.
Po chwili usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Do środka wszedł pułkownik Ambicki. Widać było, że jest wzburzony.
– Panowie, co to za ludzie? Zaprowadziłem ich do ich części obozu, chciałem im pokazać wszystko osobiście. A tu nagle jeden z nich powstrzymał mnie ręką, a gdy zacząłem protestować, drugi odbezpieczył broń. Kurwa! Co to ma znaczyć, że w polskim obozie ktoś mierzy z broni automatycznej do szefa sztabu?
– Było przywyknąć, pułkowniku – powiedziałem. – Pozwolą panowie, że odmelduję się do swoich obowiązków lub, jak sugerował mi mój dowódca, wezmę leżaczek i się poopalam, bom coś blady. W razie potrzeby jestem u siebie.
W drodze do swojego biura zacząłem analizować sytuację. Kilku ludzi, z wyglądu i zachowania najemnicy. Pełna tajemnica odnośnie do ich przylotu. Wydzielony fragment obozu do ich dyspozycji. I najważniejsza rzecz, na którą dopiero teraz zwróciłem uwagę. Przyleciały trzy śmigłowce, a pasażerowie wysiedli tylko z jednego. Zastanawiające. Po co lecieć tyloma maszynami, skoro wszyscy zmieścili się w jednej? Zacząłem podejrzewać, że gości jest więcej, niż nam się wydawało. Pytanie tylko dlaczego. Może ktoś chce dokonać sabotażu na terenie bazy? Może jak wszyscy będą spać, to ktoś zaatakuje bazę? Postanowiłem działać.
Po wejściu zażądałem połączenia z biurem dowódcy bazy. Po chwili usłyszałem głos:
– Pułkownik Cisek, dowódca Polskiego Kontyngentu Wojskowego.
– Panie pułkowniku, przepraszam, że przeszkadzam, ale dopiero po wyjściu od pana coś mi przyszło do głowy. Czy zwrócił pan uwagę, że wszyscy najemnicy wysiedli z jednego śmigłowca, a przyleciały trzy?
– Rzeczywiście, kapitanie. Nie zwróciliśmy na to uwagi. Jak pan myśli, co to może oznaczać? – zapytał pułkownik.
– Nie chcę zgadywać, ale możliwości jest kilka. Może gości jest więcej, niż nam się ujawniło. Pytanie, czy wykonują jakąś misję poza bazą, czy może my jesteśmy ich misją. Może mają coś zdobyć i pozostałe śmigłowce będą służyć jako środki transportu? Jak mówiłem, nie chcę zgadywać. Jedyne, co mogę zaproponować, to podwojenie liczby patroli i postawienie w stan gotowości pododdziału GROM-u porucznika Strzelczyka. Może się okazać, że nasi goście ściągną nam na głowę kłopoty – stwierdziłem.
– Ma pan rację, kapitanie. Zaraz wydam odpowiednie rozkazy. Dziękuję, Marku – rzekł pułkownik.
Byłem w szoku. Dowódca bazy po raz pierwszy zwrócił się do mnie po imieniu. Rzecz niespotykana. Jednak ten dzień był wyjątkowy.
– Panie pułkowniku. Jesteśmy razem w tym gównie i razem musimy się z niego wydostać. Teraz się odmelduję.
Po zakończeniu rozmowy zacząłem się zastanawiać, co może być tak wartościowe w tym kraju, że rząd wysłał taką ekipę. Złoto Saddama? Raczej nie, bo już dawno ukradli je jankesi. Broń chemiczna lub biologiczna? Też nie. Jej nigdy nie było. Chodziło tylko o pretekst do inwazji dla sojuszników zza oceanu. Cokolwiek to było, to miało dużą wartość.
***
Irak, 1 kwietnia 2005 r., godz. 12:26
„Duch”
Po wejściu do wydzielonej części bazy grupa „Konara” zaczęła sprawdzać sprzęt. Ja podłączyłem urządzenie szyfrujące do komputera. Według informacji, jakie przekazali nasi informatycy, urządzenie to każdą wiadomość mailową szyfrowało w sposób zmienny algorytmicznie. Nie było możliwości złamania szyfru. To znaczy możliwość była, ale zajęłoby to około stu lat, biorąc pod uwagę zaawansowanie współczesnej technologii. Każdy mail, każde połączenie komunikatorem było dzielone na jakieś fragmenty i potem podobne urządzenie po drugiej stronie składało wszystko w całość. Cóż, dla mnie to czarna magia, ale