Trochę czasu w jego studiu musiałeś spędzić.
Zmiksowałem u niego pięć płyt – oprócz Fisza z Emadem i Sztigara, zrobiłem też Sensiego, Sariusa oraz Zoraka. Każdy album musiałem zmiksować w ciągu jednego dnia, więc siedziałem nad tym od dziewiątej rano do pierwszej w nocy. Miałem jednak wszystko zawczasu dobrze przygotowane, już po wstępnym miksie na magnetofonie wielośladowym, więc miks w studiu polegał bardziej na nadaniu temu final touchu. Zajmowałem się tym samodzielnie, ale zawsze mogłem liczyć na pomoc i fachową poradę Jacka; konsola SSL AWS924 była dla mnie wówczas totalną nowinką. Rzeczy, których się nauczyłem w tamtym studiu, procentują w mojej pracy do dziś.
W tamtym czasie też pracowałeś na etacie.
Tak, w firmie Show System pracuję od 2006 roku. W dziennej pracy jestem brand managerem takich marek jak Serato, Mixars, Ant i Rane – organizuję dostawy, wymyślam plany marketingowe i zajmuję się sprzedażą.
W studiu u Jacka miks płyty zaczynałeś o dziewiątej i szesnaście godzin później kończyłeś – a gdyby spróbować to uśrednić, to jak długo trwa proces miksowania przeciętnego albumu?
U mnie proces przygotowania do miksu towarzyszy procesowi produkcyjnemu, żeby później właściwie nie trzeba już było miksować. Trudno mi podać czasowe ramy.
OK, ale gdy obecnie zgłasza się do ciebie taki czy inny artysta ze swoim materiałem…?
Przygotowanie do miksu i zmiksowanie jednego utworu od postaw to proces, który zajmuje zwykle od czterech do dziesięciu godzin – w zależności od stopnia skomplikowania utworu. Jeśli miałbym to uśrednić, wyszłoby zapewne około sześciu–ośmiu godzin na jeden numer...
…a mimo to w ciągu miesiąca miksujesz nawet trzy płyty.
Praca w studiu zawsze jest pracą w dużym stresie i pośpiechu. Tak jest na przykład w przypadku nagrań JWP – u nich wszystko jest potrzebne na wczoraj (śmiech). Są natomiast albumy, które miksuję przez dwa–trzy miesiące. Wszystko zależy od tego, kto czego ode mnie oczekuje.
Od kiedy poświęcasz tak dużo czasu na tę działalność w studiu? To znaczy: kiedy z piątej zmiksowanej płyty zrobiła się dziesiąta, z dziesiątej – dwudziesta…?
W 2014 roku stało się to moim regularnym zajęciem. Wówczas jeszcze nie miksowałem codziennie, ale zorientowałem się, że właściwie nie było już takiego dnia, w którym nie miałbym niczego do zmiksowania.
Trochę wykonawców się u ciebie przewinęło – chociażby mnóstwo raperów z Asfaltu: wspomniani Sensi i Zorak, Rakraczej, Growbox czy ostatnio Adi Nowak i Taco Hemingway. Poza tym: Jetlagz, Grubson, Jarecki, Holak, elektroniczne rzeczy pokroju Night Marks czy choćby Das Komplex…
Cała moja dyskografia jest dostępna do wglądu na stronie studia. Nie ograniczam się tylko do jednej wytwórni czy jednego gatunku muzycznego, dlatego wykonuję miks oraz mastering i dla majorsów, i dla małych labeli. W ostatnim okresie robiłem chociażby mastering albumów takich wykonawców jak Shy Albatros, Krzysztof Zalewski, Natalia Przybysz czy Michał Urbaniak.
Na przykładzie Michała Urbaniaka – artysta sam się do ciebie zgłosił czy przez wytwórnię?
Zwrócił się do mnie bezpośrednio, ponieważ ktoś mu podszepnął, że się tym zajmuję i powinien spróbować mi to powierzyć. Najpierw zrobiliśmy remastering winylowego singla „Extravaganza”, który nagrał z Czesławem Niemenem w latach osiemdziesiątych, a na którym są dwa utwory: „High Horse” oraz „Pod Papugami”. Michał był zachwycony efektem końcowym – nie spodziewał się, że można zrewitalizować nagranie, o którym sądził, że jest nie do zrewitalizowania. Naturalną koleją rzeczy podjęliśmy dalszą współpracę, przez co podjąłem się remasteringu jego klasycznego albumu „Miles of Blue” oraz zmiksowałem nową płytę „Urbanator”.
Miks i master Michała Urbaniaka a miks i master, dajmy na to, Jetlagz – czymś się różnią?
Oczywiście. Miksując jazzowe nagrania, nie można wpakować w nie tyle basu co w trapowe czy mocno hiphopowe rzeczy. Samo podejście do pracy jest też zupełnie inne, ponieważ w przypadku Jetlagz mam do czynienia tylko z brzmieniami komputerowymi, więc siłą rzeczy do takiego dźwięku podchodzę zupełnie inaczej niż do akustycznych nagrań Michała Urbaniaka, u którego żywe bębny, bas i gitara oraz sekcja dęta i klawisze łączą się ze środowiskiem samplowo-instrumentalnym wyprodukowanym przez Marka Pędziwiatra.
To działa w ten sposób, że – mając już opanowany i wypracowany pewien warsztat, potrafisz się przystosować do każdego rodzaju nagrania? Załóżmy, że zgłasza się do ciebie ktoś z muzyką country…
Właśnie pracuję teraz nad płytą country (śmiech). Przez lata grałem w wielu zespołach na różnych instrumentach: od perkusji przez gitarę elektryczną i basową po fortepian i samplery. Dzięki tym doświadczeniom i temu, że zawsze interesowałem się muzyką, dzisiaj do każdego gatunku podchodzę naturalnie. Dla mnie muzyka dzieli się tylko na dobrą i złą. Jeśli coś brzmi dobrze, to się obroni, a jeśli coś brzmi źle i nieautentycznie – to się nie obroni.
Możesz przybliżyć temat swojego grania na instrumentach w różnych kapelach?
To wszystko były jakieś moje lokalne rzeczy. Grałem na gitarze elektrycznej w zespole heavymetalowym; miałem też zespół punkowy, zespół funkowy, w którym grałem na gitarze, basie i na bębnach… Będąc nastolatkami, w garażu przy domu moich kolegów graliśmy różną muzykę – od hip-hopu przez reggae po rock.
Zdarza ci się jeszcze czasem gdzieś na czymś zagrać?
Nie udzielam się na płytach jako instrumentalista, ale średnio co dwa dni staram się siadać do instrumentu. Moja nastoletnia córka chodzi na lekcje pianina, co stało się dla mnie przyczynkiem do tego, by przypomnieć sobie podstawy gry na keyboardzie, które kiedyś posiadłem, i w wieku trzydziestu lat nauczyłem się kilka jazzowych utworów na pianinie: Billa Evansa, Roya Ayersa, Ahmada Jamala czy The Gap Band… Sądziłem, że ta półka jest dla mnie nie do przeskoczenia, a okazało się, że nawet całkiem nieźle mi to wychodzi (śmiech).
Wracając do studia i twojej wypowiedzi o dobrej i złej muzyce. Przyjmijmy, że przychodzi do ciebie ktoś ze złym nagraniem – jesteś w stanie to przyjąć i wyciągnąć z tego…?
W bardzo wielu przypadkach na tym polega moja praca.
Miałem na myśli złe nagranie nie pod kątem technicznym, tylko złym w kategoriach: muzyka dobra, muzyka zła – i ktoś przychodzi do ciebie ze złą.
Zajmuję się miksem, a nie krytyką artystyczną, i moim zadaniem jest naprawianie źle brzmiących nagrań lub uzyskiwanie jeszcze lepszego brzmienia z dobrze brzmiących nagrań. W przypadku pracy w studiu wyłączam ocenę artystyczną, bo jako inżynier dźwięku zajmuję się częstotliwościami, a nie nutami, które artysta wymyślił i zagrał. Na początku miałem z tym problem, ale im dłużej pracuję, tym bardziej rozumiem, że wykonawcy nie przychodzą do mnie po to, żebym im powiedział, czy śpiewają w tonacji, czy poza nią, tylko po to, żebym uzyskał satysfakcjonujące brzmienie.
Które z dotychczasowych licznych realizacji są twoimi ulubionymi? Przy których najlepiej ci się pracowało?
Nie licząc oczywiście przełomowego dla mnie albumu „Zwierzę bez nogi”, świeżo w pamięci mam płyty, które ostatnio