Pozorowanie samobójstw
Historia współczesnego świata i statystyka nie znają drugiego takiego przypadku jak polska seria samobójstw oraz śmiertelnych wypadków przedstawicieli jednej tylko strony sceny politycznej i świadków kluczowych śledztw. Zdarzały się za to identyczne serie zabójstw, np. we Włoszech podczas tzw. drugiej wielkiej wojny mafijnej klanów sycylijskich, albo w Związku Radzieckim w latach czystek NKWD. Wtedy też masowo ginęli politycy, urzędnicy państwowi i świadkowie, ale sprawy te, z uwagi na zazwyczaj dużą ilość ran postrzałowych, można było zaklasyfikować według mniej kontrowersyjnego kryterium. Obecnie zamiast pragmatycznych komunikatów prasowych prokuratury słyszymy raczej nacechowane emocjami stanowisko polityczne, oparte nie na wiedzy naukowej (medycynie sądowej, kryminalistyce, kryminologii i suicydologii), lecz na wiedzy chodnikowej, zgodnie z którą pierwsze wrażenie nie kłamie, samobójstw nigdy się nie pozoruje, a ustalenie po czasie przebiegu wydarzeń jest dziecinnie proste. Nie, nie jest. I powie to każdy uczciwy „prorok” i „pies”. A później doda, że tak naprawdę klasyfikacja zgonu jako samobójstwo to często pójście po najlżejszej linii oporu, byle statystyka zamkniętych spraw się zgadzała a koszty śledztwa były minimalne.
Każdego roku w Polsce skuteczną próbę samobójczą podejmuje cztery tysiące osób, z czego ponad 75% wybiera śmierć przez powieszenie. W ponad połowie przypadków organa ścigania nie ustalają stanu świadomości zmarłego, tj. czy był on w chwili śmierci trzeźwy, pod wpływem alkoholu, substancji psychotropowych, albo innych środków wpływających na świadomość. Nie są bowiem zainteresowane zgłębianiem tego typu spraw, a ich jak najszybszym umorzeniem. Nie jest to tajemnicą ani w półświatku przestępczym, ani wśród funkcjonariuszy. Dawniej, gdy przestępcami byli zwykle kiepsko wykształceni „chuligani”, ewentualne pozorowanie przez nich śmiertelnych wypadków przyjmowało karykaturalne kształty, jak np. obmycie i zaklejenie rany po pchnięciu nożem, a następnie przekonywanie lekarzy pogotowia, że zmarły miał zawał. Tamte czasy odeszły do lamusa, podobnie jak strzelaniny na warszawskich ulicach. Dzisiaj profesjonaliści czytają, chociażby świetną „Kryminalistykę” prof. Hołysta. Wiedzą, jakie ślady zostawia się na miejscu zdarzenia i jak technik policyjny będzie je zabezpieczał, a prokurator interpretował. Liczba zabójstw w statystyce spada – w 2000 roku odnotowano ich 1158, a w 2011 tylko 684. Gdy do ofiar się nie strzela, niekiedy trudno zauważyć przestępstwo. Im więcej rutyny w działaniach organów ścigania, tym łatwiejsze reżyserowanie zbrodni na neutralne prawnokarnie zdarzenia. Zarówno te powody, jak i stosunkowo prosty mechanizm śmierci przez powieszenie, czynią potencjalnie możliwym upozorowanie samobójstwa, czemu w przypadku osób znanych i „niepopularnych” sprzyja konformistyczne nastawienie prokuratorów oraz kształtujące opinię publiczną, ale zarazem niemerytoryczne, media.
W pierwszej kolejności wskazać trzeba nazbyt przeceniany motyw rzekomego samobójstwa. Wciąż słyszymy, że zmarły był chory, miał długi, rozstał się z małżonkiem. W oczach laika może to być dostatecznym wyjaśnieniem, jednak wcale nim nie jest. Każdy człowiek w przynajmniej jednej materii życia jest niespełniony. Grono szczęśliwców wiodących absolutnie udaną egzystencję oscyluje w granicach błędu statystycznego. Wystąpienie powyższych okoliczności nie uprawnia więc do automatycznego potwierdzenia targnięcia samobójczego, gdyż tym kryterium można by objąć 99% ofiar wszelkich zabójstw, wypadków, a nawet osób czytających niniejsze słowa. Symptomem takim mogą być natomiast schorzenia psychiatryczne (np. depresja endogenna), odizolowanie od społeczeństwa oraz wcześniejsze, nieudane próby samobójcze, a także jawne obnoszenie się z zamiarem samobójczym. Około 75% sprawców takiego czynu nie kryje się ze swoimi planami, żegna się z bliskimi, rozdaje swe sprzęty, a ewentualnie sporządza listy pożegnalne. Według przecieków z bieżących śledztw o tle politycznym nic takiego nie miało miejsca w żadnym z bulwersujących przypadków. Andrzej Lepper planował nowe interesy z Białorusią i dbał o cudem wracającego do zdrowia syna. Gen. Petelicki sprowadzał do Polski amerykańską wywiadownię gospodarczą, zachowywał też wesoły nastrój w czasie imprez z kolegami. Remigiusz Muś (technik JAK-a) wierzył, że znajdzie dobrą pracę w sektorze cywilnym, poza tym był młody, miał kochającą żonę a podstawy egzystencji zapewniała wojskowa emerytura. Żaden z nich nie pozostawił listu pożegnalnego, ani nie leczył się psychiatrycznie, za to wszyscy z nich byli umówieni wkrótce po dniu śmierci na spotkania ze znajomymi lub kontrahentami. Ich bliscy nie wierzą w samobójstwa.
Drugim grzechem mediów i polityków pozostaje nieroztropna, nazbyt sensacyjna interpretacja komunikatów prokuratury. Często usłyszeć możemy, że sekcja zwłok potwierdziła samobójstwo. Nic takiego technicznie nie jest możliwe. Po otwarciu zwłok lekarz nie znajduje karteczki z napisem „zabiłem się”. W żadnym zakresie, żaden poważny lekarz sądowy nie odważy się kategorycznie napisać, że na pewno doszło do samobójstwa, gdyż to ustalić można dopiero na podstawie wszechstronnej analizy materiału dowodowego. A już szczególnie trudne jest wydanie takich opinii w przypadku powieszeń. Publikacje z zakresu medycyny sądowej często pouczają, iż dla rozstrzygnięcia, czy śmierć miała wtedy samobójczy charakter, czy też wynikała ze zbrodniczego działania, decydujące znaczenie ma nie autopsja, lecz dokładne oględziny miejsca znalezienia zwłok, przebiegu i miejsca zaczepienia pętli, sposobu wiązania węzła i oględziny ciała. Także odnalezienie ran nie zawsze jest dowodem zbrodni, gdyż te mogły powstać w innych okolicznościach, np. jako konsekwencja drgawek przedśmiertnych, a ich brak nie wyklucza zabójstwa. Ujawnienie śladów nie po ciosach, a po chwytach obezwładniających założonych prawidłowo i bez uszkodzenia kości, bywa często niemożliwe. Kurtka, marynarka lub bluza wykluczą nawet powstanie powierzchownych zadrapań. Gdy więc patomorfolog nic podejrzanego nie znajdzie, w protokole zamieści standardowy zapis, że nic nie sprzeciwia się przyjęciu poglądu o targnięciu samobójczym. I ni mniej, ni więcej, będzie to właśnie znaczyło, że brak dowodów przeciwnych, ale zupełne wykluczenie nigdy nie będzie z tego poziomu możliwe. Lekarz weryfikuje mechanizm śmierci i szuka ewentualnych atypowych dla okoliczności zgonu śladów. Tymi mogą być np. plamy opadowe na plecach w przypadku powieszenia pionowego. Wtedy, choć patomechanizm będzie typowy dla powieszenia (zamknięcie naczyń krwionośnych spowodowane uciskiem sznura), to stwierdzone zostaną ślady wskazujące na udział osób trzecich w zdarzeniu i raczej wykluczające samobójstwo. Nigdy więc nie należy utożsamiać wyników sekcji z wynikiem śledztwa, co polskie media czynią nagminnie. W ostatnich głośny sprawach sekcje jedynie nie wykluczyły samobójstw.
W praktyce nie jest możliwe zabójstwo świadomego, sprawnego człowieka przez powieszenie bez pozostawienia widocznych obrażeń defensywnych na jego ciele. Ofiara zawsze walczy, broni się. Jedyny wyjątek to pozbawienie świadomości w finezyjny sposób. Popularną w ostatnich latach metodą jest tzw. pigułka gwałtu GHB, czyli kwas gamma-hydroksymasłowy. Osoba której podano tą substancję traci kontrolę nad ciałem, nie jest zdolna do stawiania oporu. Po upływie 8 godzin narkotyk nie jest już wykrywalny w osoczu, a po 12 godzinach w moczu. Po śmierci organizmu synteza GHB nadal występuje, lecz katabolizm ulega zwolnieniu. Według niektórych źródeł przy skrajnie korzystnych warunkach możliwe jest wykrycie intoksynacji do 72 godzin, lecz z uwagi na zachodzące procesy pośmiertne zazwyczaj już po kilku będzie to znacznie utrudnione. Zwłaszcza, że GHB powstaje, podobnie jak alkohol, także endogenicznie.
Podobne efekty oszałamiające zapewniają środki anestezjologiczne, np. stosowana dawniej w medycynie, a obecnie głównie w weterynarii, ketamina. Inne substancje, których nazw nie należy zbytnio upubliczniać,