Zabawiłam się z tobą baby, ale teraz daj mi spokój.
Lub:
Kiepski z ciebie kochanek, zasnąłeś po pierwszym numerku, jestem tobą bardzo rozczarowana.–
Nie, tylko nie to! Już lepiej uderzenie w policzek, jak takie stwierdzenie.
Dla mężczyzny jest to cios po którym pewnie tak szybko nie doszedłby do siebie.
A może to wszystko z Manuelą to tylko jakiś dziwny sen.
Do tej pory nie mógł sobie wytłumaczyć, w jaki sposób nagle znalazł się znowu w biurze. To wszystko było takie realne i do tego w podwójnym wydaniu. Pojechał wtedy w poniedziałek do niej drugi raz i wiedział dokładnie jak wygląda jej dom, jej ciało, jak się zachowuje, absolutnie wszystko zgadzało się z jego snem. Na szczęście po raz trzeci nie powtórzyło się to samo. To znaczy nie miałby nic przeciwko powtórce. Wręcz przeciwnie. Ale nie raz po razie, bez chwili odpoczynku. A może to za pierwszym razem nie był sen, tylko przepowiednia.
Nostradamus cholera! Nie, niemożliwe.
Wrócił do domu o jedenastej w nocy. Odebrał Bruna od pani Heleny i poszedł z nim na spacer. Pani Helena nie zadała ani jednego pytania. To w niej cenił, że nie była wścibska jak wiele starszych osób, które z nudów obgadują innych i wtrącają nos w nie swoje sprawy. Popatrzyła mu tylko pytająco w oczy. On sam jej powiedział:
– Było cudownie, pani Heleno. Dziękuję za przypilnowanie Bruna i w ogóle…
– Nie ma sprawy. Sam wiesz, że chętnie się nim zajmuję. Myślę, że on mnie również lubi. Gdybym była czterdzieści lat młodsza, to i tobą bym się zajęła, kochaniutki. Gdyby dało się cofnąć ten przeklęty czas!
– Gdyby, pani Heleno, gdyby… A może da się go cofnąć!?
– To zrób coś z moim reumatyzmem. – Śmiała się serdecznie.
Pies skakał wokół niego jak opętany. Po spacerze wskoczył wyczerpany do łóżka. Bruno obwąchiwał go dokładnie i jak nigdy położył się u niego w nogach. Tomasz nawet nie miał siły go zgonić.
Kawa wcale nie smakowała. Ta, którą parzą w biurze jest sto razy lepsza. Kawa jest specjalnością Franko. Ta, którą Włosi robią, jest najlepszą kawę na świecie, twierdził.
Manuela siedziała bokiem do drzwi. W pokoju oprócz niej były jeszcze cztery inne koleżanki, co jedna to ładniejsza.
Nic dziwnego, że chłopcy tutaj na okrągło pod różnymi pretekstami przychodzą. Szefowie mają gust, to trzeba im przyznać.
Wpatrywał się tak długo w nią dopóki nie skierowała wzroku w jego stronę. Skinęła mu tylko głową i popatrzała z powrotem w stronę monitora. Zły, odwrócił się plecami do jej biura. Starał się szybko wypić kawę i wrócić do swojej pracy.
Gorąca ta kawa, poparzę sobie język!
Poczuł dotknięcie na ramieniu. Nie musiał się odwracać. Wiedział instynktownie, że to jest ona. W powietrzu poczuł lekki zapach konwalii.
– Witaj Tomasz.
– Hej.
– Nie bądź zły. Pewnie myślisz, że cię unikam?
– Tak, tak myślę.
– To nie jest takie proste. Chciałabym się usprawiedliwić, tylko że to nie jest rozmowa na teraz i na tutaj. Poza tym zaraz przyjdzie szef. Wiem, że dzisiaj masz u niego spotkanie. Trzymam kciuki za ciebie.
– Dziękuję.
– Odezwę się. Obiecuję. – Oglądnęła się wokół, czy ktoś ich nie obserwuje i błyskawicznie pocałowała go w policzek. Ten pocałunek podbudował go znowu na duchu i był o wiele przyjemniejszy od uderzenia w policzek, jakie sobie wcześniej wyobrażał. – Miłego dnia, skarbie!
– Tobie również… I czekam na wiadomość.
W Biurze koledzy przeglądali jego pracę. Tomasz zdawał sobie sprawę, że bardziej kieruje nimi ciekawość, aniżeli chęć pomocy.
A co mi tam, niech się napatrzą.
– Wiesz, wcale nieźle to co sobie wymyśliłeś. Musisz tylko o tym przekonać szefa. Poza tym znalazłem dwa drobne błędy w rysunkach. Właściwie nie tyle błędy co to, że obecnie nie stosuje się już pewnych oznaczeń. – Franko wskazał na rysunek. – Nanieś nowe znaki i wydrukuj te dwa rysunki jeszcze raz. – Usiadł razem z Tomaszem przed monitorem i wprowadził zmiany w dokumentacji.
– Jak widzę, masz to w jednym palcu. – Zauważył Tomasz z podziwem.
– Stary, ja pracuję przy tych rysunkach od dziesięciu lat. Niczym się nie przejmuj, radzisz sobie świetnie. Po paru miesiącach nabierzesz wprawy i ta robota stanie się dla ciebie rutyną, tak jak każda inna.
– Dzięki za pomoc.
– Trzymamy za ciebie kciuki! Chyba zaprosisz nas po robocie na piwo? – Odezwał się tym razem Andreas.
– O ile rozmowa u szefa…
– Proponuję Parkową. Tam podają wspaniałe żeberka z grilla. Przy okazji omówimy nasz wyjazd w następny weekend. Co wy na to? – Karl głaskał się po brzuchu i oblizywał na samą myśl o jedzeniu.
– Karl! Nie żryj tyle, bo nam tutaj kiedyś pękniesz i zalejesz cały pokój. – Franko śmiał się z własnego dowcipu. Reszta wtórowała mu głośno. Karl absolutnie nie przejął się tym docinkiem pod jego adresem.
– Jak wiecie z moją pierwszą miłością, Doris, byłem prawie dziewięć lat razem – zaczął Karl swoje wspomnienia – zanim rozeszliśmy się.
– Powiedz prawdę! – Wtrącił Andreas.
– Okey. Doris znalazła sobie innego faceta i zostawiła mnie samego w tym cholernym domu. Od tej pory upłynęło pięć lat, a ja dalej nie mogę się z tym pogodzić. Znacie tą historię, jedynie Tomasz nic o tym nie wie. Zresztą, o ile wiem, on też ma za sobą nieudany związek. Wy do cholery również! – Zapanowało milczenie, które przerwał Franko.
– Masz rację, dokończ to, co chciałeś nam powiedzieć.
– Sześć lat temu byłem z Doris na urlopie na Majorce. Hotel wyśmienity, jedzenie jeszcze lepsze. Któregoś dnia leżymy na plaży. Ja mam już osiem piw w tyłku, do tego parę kielonków i dwie porcje tych wspaniałych żeberek z grilla. Palce lizać, mówię wam. Z leżaka już nie mogłem się podnieść, tak mi brzuch wywaliło. Doris patrzyła na mnie z obrzydzeniem. Nasi znajomi byli również ładnie nabuzowani. Mój koleś Gustav spał obrzygany pod leżakiem. Przychodzi kelner. Ta szmata odzywa się do mnie na cały głos:
Mr. „Melone” życzy sobie jeszcze coś do picia?
Mało tego! Ten gnojek to samo powtórzył po hiszpańsku i angielsku. Wszyscy naokoło mieli ubaw jak diabli. Od tej pory zostałem „Mr. Melone”.
– Co na to Doris?
– Doris była trzeźwa. O ile pamiętam, wstała i poszła do hotelu, a myśmy dalej pili. Piwsko chude, nie to, co nasze niemieckie, ale darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.
– Ten melon został ci do tej pory. Mr. Melone! – Franko nie mógł się powstrzymać od uwagi.
– Chłopcy, ja muszę spadać. Trzymajcie