Stara Flota. Tom 3. Wiktoria. Nick Webb. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Nick Webb
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная фантастика
Год издания: 0
isbn: 978-83-65661-16-6
Скачать книгу
że na całym świecie nie było nikogo, komu mógłby zaufać. Znał wielu ludzi, którzy ufali tylko jednej osobie, a Isaacson dobrze to rozumiał. Tylko on się liczył. Tylko on był prawdziwy.

      „Jestem bogiem”. Z ironicznym śmiechem opuścił strzelbę i wyjął chusteczkę, żeby wytrzeć czoło. Na półkuli północnej panowała zima, ale tutaj, w Tanzanii, trwało męczące, upalne lato. A chociaż Isaacson zabrał Wołodina na wielką ekspedycję z polowaniem po „terenie dla oligarchów” – jak nazywany był rezerwat przyrody – ze wszystkimi wygodami dla galaktycznych elit, zrezygnował z klimatyzacji na rzecz naturalnego przepływu powietrza.

      Był mężczyzną. Polegał na sobie, na swoim rozumie i odwadze. Tylko on ze swoimi zaletami oraz szybkostrzelną strzelbą Thiessen & Wells, z automatycznym wspomaganiem grawitacyjnym poprawek trajektorii.

      – Czemu się śmiejesz, Eamonie? – zapytał ambasador Wołodin, wpatrzony w oddalony cel na sawannie. Cele nie były oczywiście żywe. Odbywali tylko sesję ćwiczebną, wymaganą od wszystkich klientów spółki Międzygalaktyczne Safari. Większość elit – polityków i oligarchów oraz starych, bogatych rodzin – nie była sprawnymi myśliwymi. Przybywali do rezerwatu tylko po to, aby zaznaczyć swój status, nie zależało im na chwaleniu się umiejętnościami. Dlatego należało ich pilnować, pomagać im i prowadzić, a także zadbać o środki bezpieczeństwa.

      – Śmieję się z siebie, Jurij.

      – Coś nie tak? Nigdy się nie śmiejesz ot, tak sobie. Przecież jesteś Eamon Isaacson, wiceprezydent Zjednoczonej Ziemi, najmniej zjednoczonego rządu w całej znanej Galaktyce.

      Isaacson uniósł ponownie strzelbę do ramienia i popatrzył przez celownik. Cel miał rozmiary słonia, znajdował się sto metrów dalej i widniały na nim kręgi wskazujące miejsce trafienia.

      – Śmieję się ze swojej absurdalnej sytuacji. Avery cieszy się wzrostem słupków poparcia, chociaż prowadzimy wojnę na dwóch frontach, z Rojem i z Konfederacją Rosyjską, a nie chcę dostać się w krzyżowy ogień. Ale wcale nie próbuję wymyślić, jak przekonać obie strony, żeby wstrzymały ogień, ani też zachęcić je, aby skierowały swoją broń na Rój, a przynajmniej nie starały się powybijać nawzajem. Nie. Kiedy jesteśmy razem, o czym rozmawiamy?

      – O tym, o czym warto rozmawiać, Eamonie. – Wołodin zacisnął rękę na strzelbie. – O nas.

      – Ale co z twoim dobrym znajomym Małakowem?

      Isaacson strzelił. W ułamku sekundy w celu pojawiła się dziura, choć mężczyzna był pewien, że chybił. Bogu niech będą dzięki za technologię automatycznej korekty trajektorii.

      – Okazał się przydatnym narzędziem, Eamonie. – Wołodin również strzelił. – Tak jak ja. Jak ty. Wszyscy jesteśmy narzędziami. Służymy do niszczenia innych.

      „Nie ja” – pomyślał Isaacson z goryczą, chociaż wiedział, że się oszukuje. Nie czuł się na siłach, aby stawić czoła prawdzie – był największym narzędziem w tym zestawie. Najpierw został marionetką Rosjan, a potem kukłą tej suki Avery, choć przez cały czas uważał, że działa jedynie we własnym interesie. I oto, czym się to skończyło – Isaacson udawał przed Wołodinem, że nadal dba tylko o swoje interesy, podczas gdy tak naprawdę wykonywał polecenia Avery.

      – Małakow? Narzędziem? Chcesz powiedzieć, że owinąłeś sobie prezydenta wokół palca? Co takiego dla ciebie robi? Jaki ma motyw?

      – Co robi dla mnie? Małakow nic dla mnie nie robi. Ale motywy ma te same, co Avery. I wszyscy inni. Dominacja nad światem. Albo nad Galaktyką. A skoro o tym wiemy, mamy nad nimi władzę. Widzimy całą szachownicę, podczas gdy oni dostrzegają jedynie pola przed sobą. Wiemy, co takimi ludźmi powoduje, dlatego możemy skierować ich wysiłki na… bardziej wartościowe cele.

      Isaacson wykonał kolejny strzał, a potem rzucił broń na trawę. Instruktor skrzywił się, gdy to zobaczył, ale nie ruszył się z bezpiecznego miejsca przy barze. Wiceprezydent uprzedził, że obsługa ma nie przeszkadzać, chyba że chce wysłuchiwać nudnych politycznych oracji.

      – A jakie są twoje wartościowe cele? Nigdy w życiu nie podejrzewałbym cię o taką szlachetność, Jurij. Latami knuliśmy, jak zabić Avery, a teraz chcesz służyć w imię wyższych celów?

      Wołodin uśmiechnął się i ostrożnie odłożył swoją strzelbę, jak przystało na wyszkolonego i wprawnego strzelca. Isaacson pamiętał, że ambasador służył za młodu w rosyjskiej piechocie.

      – Zabicie Avery było działaniem w imię wyższych celów. Chociaż gdy obserwuję teraz jej posunięcia, zastanawiam się, czy ona także nie przyczynia się do osiągnięcia wyższych celów. Podobnie jak niektórzy z nas starają się, aby to samo robił Małakow.

      Isaacson podszedł do pojazdu, który miał ich zabrać w „dziką” część rezerwatu. Dziesiątki sklonowanych słoni, znarkotyzowanych, żeby nie uciekały, czekało tam na myśliwych. Prawo Zjednoczonej Ziemi zakazywało polowań na zwierzęta, ale niewielka luka prawna pozwoliła omijać przepisy. Ktoś wymyślił, że można sklonować już zabite słonie, a potem legalnie organizować polowania na takie klony. Ale Isaacsona nie obchodziło, czy zwierzęta są oszołomione narkotykiem ani czy to legalne – chciał po prostu coś zabić.

      – A o jakie „wyższe cele” ci chodzi, Jurij?

      – Po prostu. Chcę ocalić ludzkość, rzecz jasna. Nie tylko ocalić przed Rojem, ale przed samą sobą. Rozejrzyj się, Eamonie. Nawet jeśli Zjednoczona Ziemia zwycięży w tej wojnie, co właściwie wygra? A jeżeli zwycięży Konfederacja Rosyjska, będzie to pyrrusowe zwycięstwo, ponieważ Avery i rząd Zjednoczonej Ziemi wraz z oficerami najwyższych szarż nie poddadzą się bez walki. Gdy tylko Rój odleci, nic nie powstrzyma wojny domowej na pełną skalę. Czytałem raporty. Wiesz, co się stało przy Volari 3.

      Isaacson prychnął z ironią.

      – Jasne, że wiem. Pięćdziesięciu rosyjskim krążownikom niemal udało się zmienić przebieg największej kosmicznej bitwy naszych czasów. Mało brakowało, a Rój odniósłby ostateczne zwycięstwo.

      – A trzy tygodnie później siły ZSO zbombardowały Nowy Petersburg.

      Isaacson uśmiechnął się szeroko.

      – Odwet, przyjacielu. Co więcej, to ja przekonałem Avery, żeby zaatakowała Nowy Petersburg zamiast Smoleńska, czyli tak, jak chciałeś. – Była to co najmniej półprawda. Wołodin rzeczywiście poprosił, żeby Isaacson spróbował wpłynąć na Avery. Oczywiście Avery o wszystkim wiedziała. A ponieważ chciała, żeby jej marionetka zdobyła pełne zaufanie ambasadora, pozwoliła, żeby Isaacson twierdził, że przekonał prezydent Zjednoczonej Ziemi do ataku zgodnego z wolą Rosjan.

      – Wciąż nas to boli, jednak Smoleńsk byłby bardziej bolesną stratą – przyznał Wołodin. Przystanął przy pojeździe. – Okazałeś się dobrym przyjacielem, Eamonie. I dla mnie, i dla Rosjan. I dla swoich ludzi też, ponieważ podjąłeś się działań, które polepszą stosunki między naszymi narodami, gdy nadejdzie pora. O ile nadejdzie.

      Wydawało się, że ambasador błądzi myślami daleko, a w jego głosie zabrzmiały nuty rozpaczy.

      – Myślisz, że jest już za późno? – zaniepokoił się Isaacson.

      – Możliwe. Jeżeli Rój zwycięży, przegramy. Jeżeli zwycięży Konfederacja Rosyjska, przegra jedna połowa ludzkości, jeżeli wygra Zjednoczona Ziemia, przegra druga. Wybierz sobie.

      – A jest inne wyjście? Nic nie poradzę, że twój rząd stanął po stronie Roju w tej wojnie. Jaki logiczny wybór nam pozostał? Mieliśmy zgiąć kark i przyłączyć się do hegemonii rosyjsko-rojowej?

      – Nie, Eamonie. Jest trzecia możliwość. I wiem, że chętnie skorzystasz z okazji, bo jesteś prawdziwym