Kriss poczuł kolejne ukłucie bólu.
– To skomplikuje sprawy.
– Wiem – odpowiedział Sin Fae. – Choć to dobra okazja na zdobycie nowych informacji o Terranach, wolałbym, aby sytuacja była prostsza.
– Nieważne – stwierdził Kriss. – Dam sobie radę.
Nagle przyszła mu do głowy czarna myśl i mimo bólu odwrócił się znów w stronę szpiega.
– To wciąż moja misja, prawda?
– Owszem – zapewnił go Sienele. – Musiałem zmodyfikować raport, ale gubernator nie jest świadom, jak poważne są twoje obrażenia. Inaczej bez wątpienia by cię zastąpiono.
Kriss skrzywił się i opadł bezwładnie na łóżko, zamykając oczy.
– Dziękuję – powiedział po dłuższej chwili.
Jego wdzięczność była prawdziwa, chociaż wyrażona w oszczędny sposób. Sin Fae odczytał ją jednak prawidłowo.
– Nie masz za co mi dziękować. Znam Lucjan lepiej niż gubernator i nie zamierzam zawracać sobie głowy nowym dowódcą, skoro i tak mam już na głowie Terran i wichrzycieli. Po prostu dbam o własną skórę.
Kriss stęknął, wyrażając lekkie rozbawienie.
Skoro szpieg chciał to rozegrać w ten sposób, jemu to odpowiadało. Spodziewał się, że jeszcze przyjdzie okazja na spłacenie wszelkich długów.
Na pewno też zamierzał odpłacić wrogowi. Z odsetkami.
* * *
Sorilla skrzywiła się, czytając profile psychologiczne kolonistów ze statków Diaspory.
Bez wątpienia Ziemi było bez nich lżej. Nie dziwiło jej, że sporo funduszy pochodziło od zewnętrznych dawców, z których część zapewne po prostu chciała pozbyć się tych drani ze swojego kraju i w ogóle z planety.
Oba statki miały, jak na ironię, bardzo podobny skład załóg, dobrany spośród „najlepszych z najlepszych”. Niestety, informacje o europejskim były mniej kompletne. Na szczęście Sorilla miała sporo doświadczenia w walce z muzułmańskimi ekstremistami, więc była w stanie czytać między wierszami.
Ilość dostępnych danych o Amerykanach była zdumiewająca. Nigdy nie widziała tak dokładnych akt. „Żeby zdobyć to wszystko, federalni musieli mieć na podsłuchu nawet ich kible”.
Kapitan statku służył wcześniej w wojsku, z którego wyrzucono go po tym, jak próbował zadźgać innego żołnierza nożem podczas bójki. Cała jego biografia brzmiała jak kiepski film. Po wyrzuceniu dołączył do jakiejś bojówki, założonej przez kogoś jeszcze gorszego.
Tym kimś był jeden z członków starszyzny statku, Mitchell Gain.
Gain był wykształconym zwolennikiem eugeniki. „Oczywiście” – pomyślała Sorilla z obrzydzeniem. Chociaż nie tyle sama eugenika jej tak przeszkadzała, co fakt, że popierał ją w czasie, gdy było przynajmniej możliwe próbować przeprowadzić ją mniej więcej etycznie. Ale nawet nie próbował.
Sorilla sama nie przepadała za tą koncepcją, ale była świadoma akademickich argumentów na rzecz wzmocnienia kodu genetycznego gatunku. W czasach, gdy bezpośrednie manipulacje przy genomie były nie tylko możliwe, ale i niemal powszechne, tego rodzaju dyskusje często miały miejsce.
Człowiek, którego akta teraz czytała, wolał jednak staroświeckie metody. Nie dlatego, że były skuteczniejsze, ale dlatego, że je lubił.
„I to jest jeden z założycieli ich kultury. Świetnie. Po prostu, kurwa, doskonale”.
Zapewne już nie żył, jako że statki Diaspory odleciały u zarania technologii przedłużania życia, więc było sporo czasu na zmiany kulturowe. Ludzie nie byli z natury źli, ale indoktrynację często trudno przełamać. Sorilla miała nadzieję, że nie będą mieli do czynienia z najczarniejszym scenariuszem, ale wszystko sprowadzało się do tego, jakie instytucje rządzą społeczeństwem kolonii.
Biali suprematyści zwykle wierzyli w osobistą wolność i, w przypadku tych pochodzących z USA, w amerykańską konstytucję oraz poprawki do niej. Nawet fasadowe ich przestrzeganie mogło w końcu podminować autokratyczne i teokratyczne poglądy i spowodować odejście od najniebezpieczniejszych aspektów fundamentalizmu.
Problem w tym, jak szybko zachodziły zmiany. Tego nie była w stanie stwierdzić.
Dużo łatwiej było jej to orzec w przypadku statku z Europy. Odlecieli jako teokracja i nic nie wskazywało na to, że mieliby się zmienić. Oznaczało to, że zapewne przestrzegają prawa szariatu.
Oczywiście na obu statkach znaleźli się nie tylko wierni wyznawcy. Nie dało się lecieć wśród gwiazd na samej wierze. Musieli zabrać również specjalistów.
„To będzie ciekawe” – pomyślała Sorilla, pracując nadal nad raportem kulturowym o załogach i pasażerach obu statków.
Szczerze mówiąc, nie miała pojęcia, jak taka mieszanka mogła się dalej rozwijać. Szkoda, że natknął się na nich Sojusz. Fascynująco obserwowałoby się, jacy staną się w ciągu kolejnych kilkuset lat, odcięci od wszystkich ziemskich problemów.
* * *
Przestrzeń Sojuszu znajdowała się kilka skoków od Haydena, ale anektowane światy były bliżej, niż Sorilla spodziewała się po dotychczasowych z nimi kontaktach. Miała tylko kilka dni na opracowanie planu misji, zanim przez głośniki okrętowe usłyszała, że przybyli do punktu kontaktowego.
Z przydzielonego jej biura udała się na pokład SOLCOM-u, z którego zapewne reszta żołnierzy z Piątej obserwowała już wejście „SOL” do docelowego układu.
Nie rozczarowała się. Nawet staruszek przybył, aby obejrzeć widowisko. Sorilla po cichu stanęła obok niego i majora Stricklanda, wpatrzonych w wyświetlony wokół obraz przestrzeni.
– Mamy radiolatarnię Sojuszu. – Strickland wskazał czerwone światło, które zapaliło się na ekranie. – Dlaczego nie ma jeszcze żadnych okrętów?
– Czają się – odparła Sorilla. – Zwykle trudno wykryć okręt Sojuszu, gdy nie manewruje. Nasze zresztą też niełatwo dostrzec. Kosmos to wielkie miejsce.
Sensory mapowały kolejno poszczególne planety układu, które ukazywały się na ekranie. Jeden świat został podświetlony i powiększony.
– To nasz cel – powiedział Mattan. – Amerykańska kolonia. Sojusz mówi, że miejscowi nazywają ją Arkaną.
Sorilla żałowała, że dane od Sojuszu nie były bardziej szczegółowe. Raczej wątpiła, aby miała dostać od nich coś więcej. Sojusz wolał zachować ostrożność nawet podczas wspólnej misji. Ujawnienie informacji zawsze niosło ryzyko. I mogło pomóc zgadnąć, w jaki sposób zostały zdobyte.
Połączyła swoje implanty z komputerami okrętu i zaczęła zbierać własne dane ze skanerów hiperspektralnych.
– To dość jałowa planeta – stwierdziła. – Niski poziom tlenu, ale da się oddychać.
Zmarszczyła brwi, wykonując w głowie obliczenia.
– Po tylu pokoleniach lepiej zachować ostrożność z miejscowymi. Są dostosowani do tutejszego powietrza, chyba że zmarnowali mnóstwo środków na zamknięte środowisko. To znaczy, że mogą być przeciwnikami mocniejszymi, niż się wydają.
– Rzadkie powietrze, suchy klimat, wysoka grawitacja –