– Myszkę – odparła Marta, wracając do rzeczywistości.
– Co takiego? – zapytał młody policjant.
– Myszkę. Takie znamię. Tak się na to mówi. Agnieszka ma je od urodzenia. Na udzie, tuż nad prawym kolanem. Przypomina mapę Włoch. Wie pan, wygląda jak pantofelek… – Marta urwała, widząc dziwne spojrzenie policjanta, który w końcu pokiwał głową i zaznaczył coś w formularzu. Mapa Włoch… Przypomniała sobie, jak próbowała przekonać Agnieszkę, że jej znamię to znak, że kiedyś zrobi wielką karierę, o której tak marzy. Właśnie we Włoszech, kolebce wielkich domów mody.
– Czy nosi okulary, soczewki, aparat słuchowy?
Marta mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem. Okulary, aparat słuchowy? Jej córka robiła aferę z powodu prawie niewidocznego znamienia. Każda z wymienionych przez policjanta rzeczy w jej mniemaniu zrujnowałaby jej karierę modelki.
– Nie.
– Choruje przewlekle? Przyjmuje jakieś leki?
– Nie.
Na kilka kolejnych pytań Marta również odpowiedziała przecząco.
– Jak córka zachowywała się przed wyjściem?
– To znaczy?
Policjant ściągnął usta.
– Była podenerwowana? Może się panie pokłóciłyście? A może pokłóciła się z kimś z rodziny?
Wyobraźnia Marty przypomniała obraz przedrzeźniających się dzieci. Niewinne sprzeczki między rodzeństwem, o których nie zamierzała wspominać.
– Nie – odparła.
– A jaki miała nastrój? Co mówiła? Wspominała coś o swoich planach?
Marta odetchnęła głęboko.
– Już mówiłam. Była wesoła, pogodna. Cieszyła się na wieczór z przyjaciółką. Chciały pójść do kina, a potem na zakupy. Najpóźniej o dwudziestej drugiej miała być w domu.
Funkcjonariusz znowu pokiwał głową. Robił tak za każdym razem, gdy Marta udzieliła odpowiedzi. Pewnie machinalnie, odruchowo. Na początku nie zwracała na to uwagi, teraz działało jej to na nerwy. Zniecierpliwiona odpowiadała na kolejne pytania. Kiedy wywiad wreszcie dobiegł końca, musiała uzupełnić w formularzu swoje dane osobowe.
– Co dalej? – zapytała, przesuwając kartkę w stronę policjanta.
– Ma pani fotografię córki?
– Najbardziej aktualną w telefonie. – Położyła komórkę na biurku. – Może pan ją skopiować?
Znowu to nieznośne skinienie głową. Funkcjonariusz podłączył smartfon do komputera i po chwili obrócił monitor w stronę Marty.
– Proszę wybrać najbardziej aktualne i odpowiednie zdjęcie.
Marta posłuchała. Na wskazanej przez nią fotografii twarz Agnieszki była doskonale widoczna. Jej córka uśmiechała się od ucha do ucha, a blond włosy opadały jej na ramiona. Była szczęśliwa i piękna. Marta poczuła, jak coś w niej pęka… Do oczu znowu napłynęły jej łzy, coś ścisnęło ją za gardło. „A co, jeśli… a co, jeśli już jej nie zobaczę…?”
– Bardzo dobrze pani zrobiła, zgłaszając zaginięcie – odezwał się policjant, jakby wyczuwając to, co za chwilę może nastąpić. Chciał zadziałać, zanim siedząca przed nim kobieta zupełnie się rozklei. – Zazwyczaj dziewczyny w wieku pani córki wracają do domów po kilku godzinach spóźnienia lub ostatecznie następnego dnia. Proszę mnie źle nie zrozumieć i być dobrej myśli. Młodość rządzi się swoimi prawami.
Marta otarła pospiesznie twarz wierzchem dłoni.
– Swoimi prawami, mówi pan?
Mężczyzna wciąż się jej przyglądał z pogodnym wyrazem twarzy. Tym razem nie przytaknął ruchem głowy. Marta była mu za to wdzięczna.
– Pewnie ma pan rację. Modlę się, aby tak było… Jest pan ojcem? – zapytała po chwili, czym wyraźnie zaskoczyła policjanta.
– Nie. Jeszcze nie…
– Więc proszę wybaczyć, ale nie jest pan w stanie zrozumieć, co czuje matka, kiedy jej dziecko nie wraca na noc do domu.
Mężczyzna milczał.
– Co dalej? Zaczniecie jej szukać?
– Natychmiast. Rysopis i dane pani córki trafią do wszystkich jednostek patrolujących miasto. Zostaną wszczęte procedury poszukiwawcze. Sprawdzimy szpitale i… – Policjant zawahał się, jakby w obawie, że powie więcej, niż powinien. – Wszystkie informacje za chwilę wprowadzę do ewidencji, a za pani zgodą – do portalu internetowego Komendy Głównej Policji. Pani córka się odnajdzie. Proszę nie tracić nadziei. Zrobiła pani wszystko, co należy. Proszę teraz wrócić do domu, być może ona już tam na panią czeka. Gdyby tak się stało, proszę niezwłocznie nas poinformować.
Marta powoli podniosła się z krzesła.
– A co, jeśli nie?
– Proszę czekać. Skontaktujemy się z panią.
8
Anka leżała na łóżku, nie mogąc się poruszyć. Odgłosy muzyki, śmiechy, głośne rozmowy – wszystko zniknęło. Otaczały ją cisza i ciemność, a wewnątrz rozrywał ból. Pierwsze dwa pozwalały jej stwierdzić, że wciąż żyje i że została sama. Wsłuchiwała się w szaleńcze bicie własnego serca i czuła, jak ból rozrywa jej ciało. Nie umiała dokładnie go zlokalizować. Bolało ją wszędzie. Tam w środku najbardziej. Ciemność przyprawiała ją o szaleństwo. Wciąż żywe obrazy nie chciały opuścić jej głowy. Były tak wyraźne, jakby to wszystko nadal trwało. Słyszała ich śmiechy, charczenie, przyspieszone oddechy, okrzyki, kiedy dopingowali się wzajemnie. Widziała pukle różowych włosów klauna kontrastujące z jego trupiobladą twarzą, duży czerwony nos i żółte, wykrzywione w uśmiechu gumowe zęby, kiedy wdzierał się w nią raz za razem. Potem w jego miejscu pojawił się małpiszon. Przez dziurki w czarnej masce wpatrywały się w nią oczy wychodzące z orbit. Do jej uszu dochodziły stłumione sapnięcia i charakterystyczne odgłosy, kiedy goryl napierał brzuszyskiem na jej uda. Potem był wampir i jeszcze inni. Przewrócili ją na brzuch. Złapali za włosy. Mogła wtedy zobaczyć Agnieszkę i tego człowieka pochylającego się nad nią. Jak miał na imię? Maks. Tak, Maks. Nagle poczuła ból, jakiego nie czuła nigdy wcześniej. A kiedy nie była w stanie już go znieść, jej umysł zrobił to, co do niego należało. Wyłączył zasilanie.
Anka nie mogła przełknąć śliny, bo wciśnięto jej coś do ust. Nie mogła poruszyć rękoma, bo przewiązano je do wezgłowia łóżka. Od pasa w dół była kompletnie naga. Poruszyła delikatnie nogami. Przypłaciła to mocnym ukłuciem bólu, ale przynajmniej wiedziała, że chociaż one nie zostały skrępowane. Jednak co z tego, kiedy i tak nie mogła… Zamarła, usłyszawszy wyraźne skrzypnięcie na schodach. Zaraz po nim nastąpiło kolejne. Ktoś się zbliżał. Czuła, jak zalewa ją panika, a do oczu zaczynają napływać łzy. Jakiś głos w jej głowie krzyczał, że to jeszcze nie koniec, że koszmar zacznie się na nowo i będzie trwał, będzie trwał tak długo, aż… Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem i do środka wpadł prostokąt żółtego światła. Jasna plama najpierw rozlała się na ścianie, potem po podłodze, aż w końcu dotarła do łóżka, na którym leżała. Zmrużyła oczy. Widziała jedynie cień stojący w drzwiach. Tak bardzo