Piętno mafii. Piotr Rozmus. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Piotr Rozmus
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-8110-809-6
Скачать книгу
skręciło auto. Ostre światła raziły w oczy i Marta nie była pewna, ale wydawało jej się, że to taksówka. Zerknęła na zegarek. Dziesięć po dziesiątej. Uśmiechnęła się pod nosem. Dziesięć minut spóźnienia to nie tragedia. Bywało gorzej, znacznie gorzej. Czasami Agnieszka spóźniała się nawet godzinę. Zdarzało jej się wcześniej wysłać esemesa z przeprosinami, ale i tak dostawała solidną reprymendę. Fifi zaczęła się niecierpliwić tym, że drzwi są wciąż zamknięte, i zaskomlała cicho. Marta w końcu jej uchyliła.

      – No, biegnij, mała. Ogrzej się trochę. Pani poczeka na Agnieszkę…

      Taksówka zatrzymała się dwa domy wcześniej. Wysiadła z niej dziewczyna. To nie była jej córka.

***

      Mężczyzna siedział w samochodzie co najmniej od dwóch godzin i zdążył nieźle przemarznąć. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie odpalić silnika, zmuszając go do wykrzesania z siebie odrobiny ciepła. Szybko jednak doszedł do wniosku, że stary motor może nie sprostać zadaniu. Już dawno powinien kupić nowe auto. Stać go było na najbardziej luksusowe, wyposażone w ogrzewanie webasto i inne udogodnienia. Powinien również zmienić mieszkanie. Kto wie, może nawet kupić mały przytulny domek gdzieś na uboczu? Za każdym razem, gdy o tym myślał, jakiś głos w jego głowie pytał: „Po co?”. I mężczyzna nigdy nie znajdował dobrej odpowiedzi. Dlatego wciąż jeździł starym gratem i mieszkał w norze na szóstym piętrze, w samym centrum Szczecina. Czterdziestopięciometrowe mieszkanie opuszczał codziennie jedynie po to, aby kupić mleko i chleb. Nie musiał nawet schodzić na dół, by wynieść śmieci, bo w klatce schodowej znajdował się zsyp, z którego i tak korzystał wyjątkowo rzadko. Kiedy podnosił jego klapę ostatnim razem, z ciemnej gardzieli spojrzały na niego świecące ślepia. Mężczyzna nie miał pojęcia, jak szczur zdołał się wdrapać tak wysoko po niemal całkowicie płaskiej powierzchni. Słyszał, że sąsiedzi uskarżają się na obecność dzikich lokatorów i między innymi dlatego wnioskują o likwidację zsypu. On jednak nie miał nic przeciwko szczurom. Prawdę powiedziawszy, czasami wolał towarzystwo gryzoni niż własnego gatunku. Wrzucił śmieci w ciemną otchłań i delikatnie zamknął właz tak, aby nie strącić futrzanego kolegi. Po chwili usłyszał odgłos pazurków ślizgających się po blasze. Najwyraźniej szczur zamierzał odwiedzić sąsiadów mieszkających jeszcze wyżej. Ponoć szczury miały niesamowity węch. Być może wyczuł zapach świeżego sera?

      – Przykro mi, przyjacielu, u mnie tylko mleko i chleb – szepnął mężczyzna pod nosem tamtego dnia i obiecał, że następnym razem zadba, by w lodówce było trochę sera.

      Wyjątek stanowiły piątki. Wtedy mężczyzna opuszczał mieszkanie na dłużej, tak jak dzisiaj. Podjeżdżał pod dom Makowskich, gdzie siedział przez kilka godzin, obserwując przez okno krzątające się postaci. Czasami śledził białą toyotę i kiedy wreszcie cała rodzina była już w domu, on wyciągał telefon i wysyłał wiadomość. Krótką i zwięzłą: Wszystko w porządku.

      Drzwi domu się otworzyły i mężczyzna obserwował, jak kobieta wypuszcza na zewnątrz małego psa. Po chwili suczka wróciła do środka, ale jej właścicielka wciąż stała w miejscu, zapatrzona w reflektory nadjeżdżającego auta. Mężczyzna wychwycił w bocznym lusterku ich oślepiający blask. Zmrużył oczy. Kiedy samochód odjechał, kobieta wróciła do domu. Czekała na córkę. Było już po dwudziestej drugiej. Mężczyzna wiedział, że cała rodzina powinna być o tej porze w domu. Dzisiaj było inaczej. Wyciągnął telefon. Archaiczny model Nokii. Chciałby napisać to, co zawsze, i wrócić do domu. Może po drodze kupiłby kawałek sera, żeby zachęcić nowego przyjaciela do wizyty? Ale nie mógł tego zrobić, ponieważ na razie  a b s o l u t n i e   n i c   n i e   b y ł o   w   p o r z ą d k u.

***

      Marta pierwszy raz sięgnęła po komórkę dwadzieścia minut później. Żadnej wiadomości. Żadnego nieodebranego połączenia. Wybrała numer Agnieszki. Nienaturalny głos poinformował ją, że abonent jest niedostępny. Z jednej strony była wściekła, z drugiej czuła, jak zalewa ją fala niepokoju. Ktoś mógłby powiedzieć, że przesadza, a spóźnienia to naturalna rzecz u nastolatków. Telefon pewnie się rozładował. Ale to ona przed rokiem przeżyła najgorszą noc w swoim życiu. I od tamtej pory każdej kolejnej modliła się, aby nic takiego już się nie powtórzyło.

      Kręciła się po kuchni tam i z powrotem. Nastawiła wodę na herbatę. Kiedy ta w końcu się zagotowała, Marta nawet nie zareagowała. Spojrzała na wyświetlacz mikrofalówki. 22:47. Nerwowo przygryzła wargę. Fifi wpatrywała się w nią badawczo, wyczuwając jej niepokój. Marta stała tak z rękami założonymi na piersi, a czas płynął nieubłaganie… 22:51, 22:53, 22:55. Poszła na górę. Fifi pobiegła za nią. Pchnęła drzwi pokoju syna. Bartek siedział tyłem do niej, oświetlony niebieskawą poświatą monitora. Na uszach miał słuchawki. Od czasu do czasu mówił coś do mikrofonu. Prowadził jakąś wojenną rozgrywkę z kolegami. Marta w potoku słów wychwyciła przekleństwo. Podeszła bliżej. Zerknęła na obraz monitora, na który właśnie spadały krople krwi. Bartek najwyraźniej został postrzelony…

      – Kurwa! – krzyknął jej syn.

      Ściągnęła mu słuchawki. Wzdrygnął się.

      – O rany, mamo! Chcesz, żebym dostał zawału?

      – Po co te przekleństwa?

      – Co? A…trafili mnie… a tu już wysoki poziom. Przepraszam. – Zastopował grę.

      – Masz numer do Anki? – zapytała, choć podejrzewała, jaką może usłyszeć odpowiedź.

      – Do Anki? Nie. Pamiętam, że ty chyba kiedyś do niej dzwoniłaś.

      Dzwoniła, i to nie raz, ale jakiś czas temu, gdy zmieniała telefon na nowy, niefortunnie importowała listę kontaktów. Większość numerów przepadła.

      – Ale niechcący skasowałam jej numer.

      – Agi jeszcze nie ma?

      Marta pokręciła głową.

      – Nie odbiera?

      – Jest poza zasięgiem.

      – Pewnie poszły na jakąś imprezę. Chyba ktoś tu dostanie szlaban. I bardzo dobrze. Ja bym…

      – Dobra, przestań się wymądrzać – przerwała. – Wracaj do gry, ale o północy masz być w łóżku.

      – Co? Przecież dziś piątek.

      – Nieważne. Nie chcę, żebyś potem pół soboty odsypiał. – Już miała odejść, ale zerknąwszy na komputer, wpadła na pomysł. – Może znajdziemy numer do rodziców Anki w internetowej książce telefonicznej?

      Bartek przewrócił oczami.

      – Mamo, kto w tych czasach ma telefon stacjonarny? Daj spokój. Możemy spróbować skontaktować się z nią przez Facebooka.

      – Z Anką?

      – No tak. Poczekaj chwilę. Mam ją w znajomych.

      Przyglądała się, jak Bartek loguje się do serwisu, wpisując hasło, a potem wchodzi na profil Anki.

      – Nic z tego. Niedostępna. Ostatnio była osiągalna kilka godzin temu.

      – Cholera.

      Bartek spojrzał na matkę z chytrym uśmiechem.

      – Po co te przekleństwa?

      – To nie przekleństwo.

      – Mam jeszcze jeden pomysł.

      – Jaki?

      – Może rodzice Anki mają konto?

      – Szukaj.

      – Ale może to jednak za wcześnie? –