– Może. Teraz, kiedy zawieszono broń, mogą się rozzuchwalić.
5
Przeprowadzka pod osłoną nocy
Kilka tygodni po pogrzebie Bittori pojechała na parę dni do San Sebastián. Przede wszystkim, żeby stracić z oczu chodnik, na którym zamordowano jej męża, i aby uniknąć spojrzeń zawsze życzliwych im sąsiadów, którzy nagle zaczęli traktować ich z wrogością. Nie chciała też codziennie mijać wymazanych na ścianach napisów, a szczególnie jednego z ostatnich – tego na placu miasteczka na altanie dla orkiestry, gdzie ktoś napisał Txato pod rysunkiem tarczy strzelniczej. Najpierw pojawiło się ostrzeżenie, a po kilku dniach żegnaj, Txato.
W rzeczywistości to dzieci podstępem wywiozły ją do San Sebastián. Jezus, Maria, trzecie piętro! Bittori przyzwyczaiła się mieszkać na pierwszym.
– Przecież jest winda, mamo.
Nerea i Xabier postanowili za wszelką cenę zabrać ją z miasteczka. Z jej rodzinnej miejscowości, w której się urodziła, została ochrzczona i wyszła za mąż. A potem utrudnić jej powrót, a nawet łagodnie jej go wyperswadować.
Ostatecznie Bittori wprowadziła się do mieszkania z balkonem, z którego było widać morze. Txato kupił je parę miesięcy przez śmiercią z myślą o posiadaniu bezpiecznego miejsca poza miasteczkiem. Od pewnego czasu Nerea i Xabier próbowali je sprzedać; w gazecie ukazało się ogłoszenie i wkrótce zaczęli dzwonić ludzie zainteresowani kupnem lub by zapytać o cenę. Było tam trochę mebli i oświetlenie. Dzieci powiedziały Bittori, że to tymczasowe lokum.
Mówiło się do niej, a ona jakby nie słyszała; wpadła w stan otumanienia, apatii aż do tego stopnia, że wręcz wydawało się, że zapomina mrugać powiekami. Ta Bittori, której zazwyczaj nie zamykały się usta, teraz przypominała niemy posąg.
Xabier poprosił o pomoc w przeprowadzce kolegę ze szpitala, który miał furgonetkę. Przyjeżdżali do miasteczka wieczorem, żeby nie rzucać się w oczy. Samochód nie był zbyt duży, więc musieli zrobić kilkanaście rund, przewożąc różne rzeczy – zawsze jednak pod osłoną nocy.
Łóżko małżeńskie zostało w mieszkaniu w miasteczku, bo Bittori nie chciała w nim sypiać bez męża. Ostatecznie jednak udało im się przetransportować dużo rzeczy, między innymi naczynia, dywan z jadalni i pralkę. Pewnego wieczora, w środku tygodnia, kiedy pakowali bagaże, podeszła do nich grupka mężczyzn i zaczęła ich obrzucać obelgami. Byli to dawni znajomi Xabiera, kilku kolegów ze szkoły, typowa cuadrilla. Jeden z nich krzyknął z nienawiścią, że zapamiętał numer rejestracyjny furgonetki.
Podczas drogi do San Sebastián Xabier zauważył, że jego kolega zaczął drżeć na całym ciele w ataku paniki. Przekonał go więc, by zjechał na pobocze, bo kierując w takim stanie, wkrótce doprowadziłby do wypadku.
– Nie mogę tam z tobą wrócić, przepraszam – powiedział mężczyzna.
– Nie martw się.
– Przepraszam, naprawdę przepraszam.
– Przeprowadzka skończona, nie ma potrzeby tam wracać. Mojej matce wystarczy to, co jej do tej pory przywieźliśmy.
– Rozumiesz mnie, prawda?
– Oczywiście, spróbuj się uspokoić.
Minął rok, dwa i kolejne lata. W międzyczasie Bittori po kryjomu dorobiła sobie klucz do mieszkania w miasteczku, bo nie była głupia. Po co? Najpierw Nerea, a kilka dni później Xabier, zapytali:
– Gdzie jest klucz, mamo? Ty go przecież miałaś.
– Nie, nie mam.
Zmówili się. Obojgu powiedziała, że nie pamięta, gdzie go położyła. Mam sklerozę! Obiecała poszukać i w końcu, po kilku dniach udała, że go znalazła. Oczywiście do tego czasu ślusarz dorobił jej drugi. Stary klucz pożyczyła Nerei, a ta raz, dwa razy w roku jeździła sprawdzić stan mieszkania i trochę je odkurzyć. Ostatecznie córka nigdy nie zwróciła jej klucza, ale Bittori nawet tego od niej nie oczekiwała.
Pewnego dnia Nerea zasugerowała sprzedaż starego mieszkania. Jakiś czas później to samo zaproponował Xabier. Bittori wyczuła, że knują coś za jej plecami. Kiedy więc spotkali się we troje, natychmiast podjęła temat.
– Dopóki żyję, mieszkanie nie jest na sprzedaż. Po mojej śmierci zrobicie, co będziecie chcieli – stwierdziła nieznoszącym sprzeciwu tonem, ciskając wzrokiem pioruny.
Jej dzieci nie oponowały. Wymieniły tylko szybkie spojrzenia. Nikt już więcej nie wrócił do tego tematu.
I tak Bittori postanowiła jeździć do miasteczka – zachowując możliwie największą ostrożność, najlepiej w nieprzyjemne deszczowe i wietrzne dni, kiedy ulice były wyludnione. I gdy jej dzieci były czymś zajęte albo podróżowały. Chociaż zdarzało się, że nie zaglądała tam przez siedem czy osiem miesięcy z rzędu.
Wysiadała z autobusu na peryferiach. By nikt jej nie zobaczył. By nie musiała z nikim rozmawiać. Mało uczęszczanymi ulicami docierała do budynku, w którym kiedyś mieszkała. W domu spędzała godzinę lub dwie – czasami zostawała dłużej – przeglądała zdjęcia, czekając, aż dzwon na kościelnej wieży wybije konkretną godzinę, i upewniwszy się, że w pobliżu bramy domu nie ma ludzi, wracała tam, skąd przyjechała.
Nigdy nie wstępowała na cmentarz. Po co? Txata pochowali w San Sebastián, chociaż w miejscowej nekropolii w rodzinnym panteonie spoczywali jego dziadkowie od strony ojca. Nie było takiej możliwości, zdecydowanie jej to odradzano. Jeśli pochowasz go w miasteczku, zniszczą jego grób. Znane są tego typu przypadki.
Na cmentarzu Polloe podczas ceremonii pogrzebowej Bittori szepnęła Xabierowi coś, co utkwiło mu na zawsze w pamięci. Co? Że według niej nie pochowali Txata, ale go ukryli.
6
Txato, entzun
Było późne popołudnie. Strasznie się wlecze ten autobus. Za dużo przystanków. O Boże, następny. Siedzące obok siebie dwie kobiety mówiły naraz, przekrzykując się wzajemnie. Każda gadała o czymś innym, ale najwidoczniej się rozumiały. Nagle ta, która znajdowała się od strony przejścia, delikatnie szturnęła łokciem towarzyszkę i przyciągnąwszy jej uwagę, wskazała szybkim ruchem głowy w stronę przodu autobusu.
– Ta w ciemnym płaszczu – szepnęła.
– Kto to?
– Nie mów, że jej nie poznajesz.
– Widzę tylko jej plecy.
– To żona Txata.
– Tego zamordowanego? Ale się postarzała!
– Lata lecą, a co myślałaś?
Umilkły. Autobus jechał dalej. Jedni pasażerowie wysiadali, inni wsiadali, a obie kobiety patrzyły przed siebie w milczeniu. W końcu jedna nie wytrzymała.
– Biedna kobieta.
– Dlaczego?
– Na pewno wiele wycierpiała.
– Jak my wszyscy.
– Tak, ale ona musiała przeżyć koszmar.
– Mamy wojnę, Pili, wojnę.
– Nie twierdzę, że nie.
Po chwili odezwała się ta, która nie miała na imię Pili:
– O co się założysz, że wysiądzie przy terenach przemysłowych?
Odwróciły