– Och, moja droga, nie trzeba było się fatygować.
We dwie łatwiej im wyciągnąć Arantxę z łóżka. Miren zawsze łapie córkę za tułów od strony głowy. Najpierw jednak podciąga żaluzję w oknie i mówi do niej czule po baskijsku: egun on, polita i w tym podobne. Celeste powtarza z latynoskim akcentem egun on i łapie podopieczną za nogi.
Za każdym razem, kiedy trzeba ruszyć Arantxę, Miren zaczyna rzucać rozkazy: złap, pociągnij, unieś, opuść. Nie po to, żeby pokazać, kto rządzi. Więc dlaczego? Bo bardzo się boi, że Arantxa wyślizgnie im się z rąk, i chociaż do tej pory nic takiego się nie zdarzyło, woli być ostrożna. Szeroko otwiera oczy, denerwuje się i często Celeste musi ją uspokajać.
– Spokojnie, pani Miren. Teraz już możemy ją podnieść.
Posadziły ją jak zwykle na wózku inwalidzkim. Następnie Celeste wyprzedziła matkę i córkę, żeby otworzyć przed nimi drzwi. Arantxa wstała, podtrzymywana przez obie kobiety. Siły w nogach jej nie brakuje. W czym zatem problem? Ma końsko-szpotawą stopę. Doktor Ulacia przewiduje, że w średniookresowej perspektywie Arantxa, z pomocą laski lub podtrzymywana przez kogoś, będzie w stanie przejść kilka kroków, ale jednocześnie absolutnie nie wyklucza możliwości, że pewnego dnia jej pacjentka zacznie samodzielnie chodzić po domu.
Posadziły ją na muszli klozetowej, potem na specjalnym krześle pod prysznicem. Celeste zabrała się za namydlanie i spłukiwanie podopiecznej, bo lepiej jej to wychodzi i ma więcej cierpliwości, i jest – jakby to określić? – delikatniejsza. Miren nie wiedziała o tym, dopóki Arantxa nie uświadomiła jej tego pewnego dnia za pomocą iPada: „Chcę, żeby zawsze kąpała mnie Celeste”.
– Dlaczego?
Arantxa wystukała na klawiaturze: „Bo jesteś zbyt obcesowa”.
Straciła głos. Czasami można odgadnąć z ruchu jej warg jakieś nieme słowo, które mięśnie twarzy próbują za wszelką cenę wypchnąć w postaci namiastki artykulacji przez usta, Arantxę czeka jednak bardzo długa droga, zanim zacznie wydawać zrozumiałe dźwięki. Mimo to należy zachęcać ją do pracy pochwałami. Tak radzą fizjoterapeuta, neurolożka i dyrektorka centrum rehabilitacyjnego oraz logopedka.
– Niech pani ją chwali, pani Miren. Trzeba ją nieustannie chwalić. Doceniać zawsze, kiedy próbuje mówić czy się poruszać.
Miren i Celeste wspólnie – złap mocno, stań tutaj, uważaj – wytarły Arantxę i ubrały. Kiedy opiekunka zajęła się czesaniem, Miren poszła przygotować śniadanie. Arantxę łatwo się czesze, bo ma krótkie włosy. Ścięli jej je w szpitalu bez pytania. W jaki sposób miała zaprotestować, jeśli powieki były jedyną częścią ciała, którą poruszała?
Celeste poszła sobie. Wybiła dziesiąta, potem jedenasta.
– No dobra, idziemy do kościoła.
Arantxa pospiesznie wyjmuje z pokrowca iPada.
Jej matka:
– Nie, przecież wiem, co mi powiesz.
I rzeczywiście Arantxa pisze: „Jestem ateistką”.
– Znów to samo. Nie módl się, jeśli nie chcesz. Ale nie ma mowy, żebyś została w domu sama albo żebym ja przez twoje kaprysy nie poszła na niedzielną mszę. Równie dobrze możesz skazywać się na wieczne potępienie w domu, jak i w kościele.
Wyrwała jej iPada. Zrobiło się późno, powiedziała. Matka, gderając pod nosem, i córka z obrażoną miną ruszyły żwawo ulicą. Nie bez powodu: jeśli nie dotrą na czas do kościoła, ktoś może Miren zająć miejsce na krańcu ławki przylegającej do kolumny. Przed kolumną, obok siebie, ustawia Arantxę. W ten sposób wózek inwalidzki nie blokuje nikomu przejścia, córka osłonięta jest od przeciągów, a Miren może swobodnie rozmawiać, bez wykręcania szyi, z figurą Ignacego Loyoli, która stoi obok. Gdzie? Na konsoli wystającej w połowie wysokości ściany. Prawdę mówiąc, Miren zazwyczaj mało obchodzi, co mówi ksiądz, poza tym zna mszę na pamięć. Jednak rozmowy z Ignacym, składanie mu obietnic, targowanie się, błaganie i robienie mu wymówek (czasami nie pozostawia na nim suchej nitki) są dla niej bardzo ważne. Ze świętym pozostawała w dwa razy większej zażyłości niż z Joxianem.
W każdym razie nie ma zamiaru siadać z Arantxą w ławkach z przodu kościoła. Nigdy, przenigdy. Wciąż się rumieni na wspomnienie tamtej niedzieli. Co za wstyd! Za pierwszym razem nie wiedziała, gdzie ustawić wózek z córką. W głównej nawie? Zły pomysł. Ruszyła więc pod sam ołtarz, myśląc, że skoro tamtędy nikt nie przechodzi, wózek nie będzie przeszkadzał. Boże, gdyby wiedziała! Arantxa świeżo po wyjściu ze szpitala, Miren pełna nadziei na cud. Przecież Jezus ujął córkę Jaira za rękę i powiedział: „Dziewczynko, wstań”. Mógłby powtórzyć coś podobnego tylko z paralityczką zamiast zmarłej. Ojciec Serapiusz przed rozpoczęciem mszy powitał Arantxę przez mikrofon, a podczas kazania przedstawił ją jako przykład nieskończonej dobroci Boga, Pana naszego. Miren nie chciała się go za to czepiać. We mszy uczestniczyło dużo ludzi, znajome twarze, więc odrobina pocieszenia, otuchy i zwrócenia na nią uwagi nie zaszkodzi, prawda? A może przy okazji jej córka ateistka się nawróci.
Nadeszła chwila rozdania komunii. I co robi ksiądz Serapiusz? Ten to zawsze musi się do wszystkiego wtrącać! Bierze i schodzi z powagą po trzech stopniach dzielących ołtarz od części z ławkami, podchodzi do Arantxy i z naprawdę wielką czułością, wręcz wzruszeniem, podaje jej opłatek. Jezus, Maria, Józefie święty! Przecież nie była u spowiedzi. Przecież ona nie wierzy w Boga! Taki z niej uparciuch, że jest w stanie wypluć opłatek. A jeśli się zakrztusi? Po zakończeniu mszy, w drodze powrotnej do domu Arantxa otworzyła usta i pokazała przyklejoną do języka, rozmiękłą hostię. Dzięki Ci, Boże! Co zrobić z ciałem Chrystusa? Cóż, Miren ujęła ostrożnie w palce mokry opłatek i włożyła go sobie do ust. Zamknęła oczy i stojąc pośrodku chodnika, wyszeptała krótką modlitwę i przyjęła drugą komunię tego dnia. Co innego mogła zrobić?
Jej ulubione miejsce było wolne. Ignacy to, Ignacy tamto. Biedny Joxe Mari, jest tak daleko, a przecież on tylko walczy za Euskal Herria i dobrze o tym wiesz. Córka? Sam widzisz, co z nią mam. A najmłodszy syn ani nas nie odwiedza, ani nie zadzwoni. Arantxa drzemała obok w swoim wózku albo tylko udawała, że śpi, na znak protestu. Mam to w nosie! Przecież nie może krzyczeć… A jeśli ktoś zauważy? I co z tego? Niech was błogosławi Bóg Wszechmogący, Ojciec, Syn i Duch Święty. Msza przeleciała jej w mgnieniu oka. Zaczekała, aż ludzie wyjdą. Ależ niektórzy się grzebią, do cholery. Kiedy kościół opustoszał, poszła do zakrystii. A Arantxa? Nic się nie stanie, jeśli zostanie pięć minut sama.
Od razu przeszła do konkretów.
– Siedzę jak na szpilkach, proszę księdza. Nocą nie mogę zmrużyć oka. Mam wrażenie, że ona wraca do miasteczka, żeby narobić nam kłopotów, żeby nas dręczyć, na pewno. Jesteśmy ofiarami państwa hiszpańskiego, a teraz staliśmy się ofiarami ofiar. Atakują nas ze wszystkich stron.
Wreszcie przedstawiła swoją prośbę: żeby poszedł z nią porozmawiać, wybadać, w jakim celu codziennie przyjeżdża do miasteczka. I żeby ją przekonał, aby została w San Sebastián.
Ksiądz, który lubił kontakt fizyczny, położył Miren rękę na ramieniu i uspokoił ją, zionąc w jej stronę cuchnącym oddechem:
– Nie martw się, Miren. Ja to załatwię.
17
Spacer
Czyż to nie miłe? Mieć syna, który mimo licznych i bardzo ważnych