Copyright © by Piotr Adamczyk
Copyright © by Grupa Wydawnicza Literatura Inspiruje Sp. z o.o., 2018
Wszelkie prawa zastrzeżone
All rights reserved
Książka ani żadna jej część nie mogą być publikowane ani w jakikolwiek inny sposób powielane w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.
Redakcja: Justyna Jakubczyk
Korekta: Agnieszka Brach, Jolanta Chrostowska-Sufa
Projekt okładki i stron tytułowych: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz
Zdjęcie Autora na okładce: Ewa Adamczyk
Skład graficzny: Justyna Jakubczyk
ISBN: 978-83-65897-25-1
Słupsk/Warszawa 2018
Wydawnictwo Dobra Literatura
Skład wersji elektronicznej: Marcin Kapusta
Strzeżcie się pisarzy,
mogą was zamknąć w jednym zdaniu.
Powiem ci coś
– W porządku?
– Nie. W porządku jest bardzo daleko stąd.
Miłość, cóż to jest miłość; wszyscy o niej tyle mówią, że aż sprawdziłem w Wikipedii, a tam napisane jest: „Miłość – wieś w Polsce położona w województwie śląskim, w powiecie myszkowskim, w gminie Koziegłowy. W latach 1975–1998 miejscowość administracyjnie należała do województwa częstochowskiego”.
I tyle. Po prostu wioska, a gadania co najmniej jak o metropolii.
W domu po przeciwnej stronie ulicy nikt nie mieszka. Stara przedwojenna willa z kariatydami podtrzymującymi balkon. Chodnik zasłany jest liśćmi i połamanymi gałęziami, ze skrzynki pocztowej wysypują się druki reklam. Rolety okienne opuszczone są tak długo, że na styku z parapetem zdążył pojawić się mech. Wieczorem jednak zobaczyłem przy furtce dostawcę pizzy. Podjechał na skuterze, nacisnął dzwonek, a gdy nie było żadnej reakcji, sprawdził druk zamówienia i wyjął telefon. Rozmawiał przez kilkanaście sekund, wsiadł na skuter, minął narożną posesję i skręcił w stronę parku, aleją dojeżdżając do drugiej strony domu, gdzie kiedyś znajdowało się wejście dla służby. Tam na chwilę mrok rozjaśniło światło wypuszczone z otwartych drzwi, pojawiły się dwa cienie, po czym znów nastąpiła ciemność, jak to w domu, w którym nikt od dawna nie mieszka.
Powiem ci coś. Czasami jest tak, że spotykasz kogoś przez przypadek, ledwie muśniesz go dłonią i potem o tym krótkim dotyku nie możesz zapomnieć, czujesz na opuszkach palców tęsknotę taką, jaką byś czuła całym ciałem, więc przypominasz sobie tę sekundę na dziesiątki sposobów, w myślach odtwarzasz krótki gest po wielokroć, zupełnie jakby to były zastygłe kadry w filmach animowanych, którym suma martwych punktów nadaje życie.
Nie lubię końca lata, żal mi kolorów, ciepła, liści – opadają, suche po tegorocznych upałach. Jeszcze wczoraj park na Julianowie pachniał nimi jak wielka herbaciarnia pod gołym niebem. Dziś o świcie wychodzę z psem – wszędzie leży szron. Lekko trzeszczy drobinami lodu. Jak półprzezroczyste miraże unoszą się nad stawem smugi mgły. Udają watę cukrową dla kaczek. Te zdezorientowane płyną między nimi, patrzą, jak Pan Bóg pije mrożoną herbatę przez słomkę.
Jesień – niby kolorowo, ale sny mi wyblakły bez ciebie.
W nocy znów widziałem tego dostawcę pizzy. Tym razem nie zatrzymał się przy froncie opuszczonego domu, od razu pojechał ku wejściu od parku, między pniami drzew migotało białe światełko skutera. Z ciekawości wybrałem się na spacer i zobaczyłem, że od strony parku rolety także są zasunięte.
Noc to sytuacja niejasna.
Patrzę w okno,
mleczną drogą idą czarne koty.
Zmierzchało. Mężczyzna w czarnym bmw z uwagą przyglądał się kobiecie wychodzącej z dworca.
– Wydaje mi się, że kilka minut temu już ją tu widziałem – rzucił przez ramię do kolegi siedzącego z tyłu.
Tamten ostrożnie wyjrzał przez okno.
– Niezła jest – powiedział.
Wysoka, zgrabna. Szerokie biodra uwypukliła dżinsowymi szortami, przewiązanymi w wąskiej talii złotym paskiem. Złoty kolor miały również jej buty na wysokim obcasie oraz płaska torebka wisząca na błyszczącym łańcuszku. Długie nogi, falujące blond włosy, głęboki dekolt.
– Ma czym oddychać – jęknął z podziwem kierowca bmw. – Moim zdaniem osiemdziesiąt D.
– Pewnie silikon – prychnął kompan z tyłu. – Nie lubię tego wynalazku.
– Masz rację. Silikon dobry jest do uszczelniania kabiny prysznicowej. Powinien być w tubce, a nie w kobiecie.
Zarechotali.
Podeszła bliżej. Mogła mieć dwadzieścia, dwadzieścia dwa lata. Duże zmysłowe usta mocno podkreśliła czerwoną szminką. Czarny makijaż położyła niemal na całych powiekach, z wyjątkiem wewnętrznych kącików oczu obrysowanych srebrnym kolorem.
– Lalunia – gwizdnął z podziwem ten z tyłu.
– I na kilometr widać, że bez stanika.
To nie był kilometr, najwyżej pięć metrów. Po chwili – cztery, trzy, dwa.
– Sama się prosi – orzekł mężczyzna siedzący za kierownicą.
Mimo późnej pory i zupełnej pustki panującej już przed dworcem Łódź Kaliska kobieta nieroztropnie zbliżała się do czarnego samochodu.
Kierowca uchylił szybę.
– Podwieźć panią?
Spojrzała niezdecydowana na mężczyznę siedzącego z tyłu.
– Chłopak miał po mnie przyjechać, ale coś go nie ma – wyjaśniła. – Chyba pojadę taksówką.
– Ja jestem taksówkarzem – uspokoił ją kierowca bmw. – Ale dziś już po pracy. A ten z tyłu to szwagier. Podrzucimy panią. Jak ma pani na imię? Może Magda? Znałem jedną Magdę, podobna była do pani.
– Lena.
– O, moja żona też tak ma. To serdecznie zapraszam.
– No nie wiem – wahała się jeszcze.
– Przesiądę się do przodu, żeby była pani spokojniejsza – zaproponował siedzący z tyłu mężczyzna. Wysiadał z wozu i gestem ręki zaprosił dziewczynę do środka.
– Chyba nie powinnam – powiedziała.
Słowa te padły bez przekonania, ale stojący na chodniku mężczyzna nie czekał na ostateczną decyzję. Objął kobietę ramieniem, tak jakby dobrze się znali, i coś jej szeptał do ucha. Potem pchnął na tylne siedzenie auta, wsiadł za nią i zatrzasnął drzwiczki. Bmw cicho ruszyło z miejsca, początkowo bez świateł, by nie zwrócić niczyjej uwagi. Jeszcze wyciągnęła rękę w kierunku klamki, ale kierowca był szybszy. Krótki metaliczny odgłos przesuwającej się zapadki świadczył o tym, że właśnie nacisnął przycisk ryglujący drzwi od wewnątrz.
Niby