Ada milczała, bo zbierało jej się na płacz, co spostrzegł Dębicki i rzekł biorąc za kapelusz:
– Na następną lekcję przyjdę, gdy panie dadzą mi znać… Ukłonił się niezgrabnie, patrząc w sufit, a gdy szedł do drzwi, Madzia zauważyła, że podnosi kolana bardzo wysoko.
– Boże, co tu się dzieje! – zawołała Ada z płaczem, tuląc się do Madzi. – I co ja teraz mam robić?
– A cóż tobie, Adziu? – odezwała się Magdalena, – przecież on do ciebie nie ma pretensji.
– Tak, ale ja znowu muszę przerwać lekcje, bo Hela śmiertelnie obraziłaby się na mnie. A to taki doskonały profesor, taki nieszczęśliwy człowiek i przyjaciel Stefka… Musimy wyjechać z Warszawy, bo ja się tu rozchoruję.
W godzinę już na całej pensji mówiono, że Dębicki zrobił impertynencję Helenie, a panna Howard głośno na korytarzu wydała kilku damom klasowym, że jest to gbur i obrzydliwa ropucha, w której pod pozorami niedołęstwa kryje się największy nieprzyjaciel kobiet.
– Trzy razy badałam go, ażeby poznać, co myśli o samodzielności kobiet, a on tylko uśmiechał się!… Za te uśmieszki zrzuciłabym go ze schodów – zapewniała panna Howard.
Zaś pani Latter spotkawszy wieczorem Madzię rzekła do niej tonem w którym czuć było gniew:
– Cóż ten safanduła już odgryzł się na naszych lekcjach, jeżeli zaczyna robić impertynencje?
Nieostrożny, nieostrożny!…
Magdalena nie odpowiedziała, choć silny rumieniec zdradził, że nie podziela zdania przełożonej. W tych kilku słowach czuła zapowiedź dymisji dla Dębickiego i pierwszy raz w życiu przyszło jej na myśl, że pani Latter nie jest sprawiedliwą. Biedny profesor może stracić posadę dlatego, że Helence nie pozwolił żartować z siebie; ale Joasia, która zrobiła skandal, jest ciągle damą klasową i nawet zaczyna podnosić głowę.
"Po co ja o tym myślę?… co mnie do tego?… – wyrzucała sobie Madzia. – I co się ze mną dzieje, że zaczynam sądzić ludzi, a nawet potępiać ich. Joasia jest dumna, może z obawy, ażeby jej kto nie robił wymówek, chociaż… niepotrzebnie szykanuje Zosię. A swoją drogą Marta miała słuszność mówiąc, że pani Latter cierpi przez dzieci… Hela nie jest dobra, kiedy Dębickiego naraża na utratę lekcyj, a matkę na niesprawiedliwość…" Obok Helenki przyszedł jej na myśl pan Kazimierz, który coraz rzadziej bywał u pani Latter, ale za to coraz częściej jego imię łączono z imieniem Joasi. Lecz w takich chwilach Madzia zasłaniała uszy przed podszeptami własnych myśli i powtarzała sobie z uporem: "To nie może być, ażeby on był w restauracji z Joasią… To wszystko plotki!… On, taki piękny, taki szlachetny…" Pomimo obaw Magdaleny, że Dębicki może stracić posadę, sprawa jego nagle poprawiła się i to w kilka dni po zajściu z Helenką. Wpłynął na to przyjazd pana Stefana Solskiego, brata Ady, o czym Madzia dowiedziała się z ust samej Helenki.
– Wiesz – zawołała panna Helena ciągnąc ją do swego pokoju. – Wiesz, jest Stefan… Dziś z rana przyjechał z zagranicy, a za tydzień… za tydzień my z Adą i jej ciotką jedziemy!… Ja jadę za granicę, ja… i już Boże Narodzenie spędzimy w Rzymie!… Czy ty słyszysz, Madziu?…
Zaczęła całować Magdalenę i tańczyć po pokoju. Nigdy nie była tak ożywioną.
– Oryginalny człowiek ten Stefan – mówiła z pałającymi oczyma – brzydki, podobny do Ady, ale siedzi w nim diabeł. W głowie mi się kręci, kiedy pomyślę, że ten człowiek ma milion rubli. Ale, ale pogodziłam się dziś z Dębickim… Zrobiłam to dla Ady i dla Stefana… Co za energia w tym człowieku! Ledwie przywitał Adę, zaraz jej powiedział: "Od dziś za tydzień wyjeżdżacie panie." To samo powiedział mojej mamie, którą zawojował w kwadrans… Powiadam ci, coś nadzwyczajnego…
Istotnie, na drugi dzień przyszli na pensję tragarze i zaczęli wynosić książki Ady i jej narzędzia fizyczne, przy pakowaniu których był Dębicki. Tego samego dnia zgłosił się do pani Latter jakiś jegomość przysłany przez pana Solskiego do załatwienia formalności paszportowych dla Helenki. Damy klasowe i pensjonarki mówiły tylko o Solskim i niejedna wyglądała ze szczytu schodów na dół sądząc, że zobaczy tego pana, który jest bardzo brzydki, ale ma dużo pieniędzy i nie lubi, ażeby mu się sprzeciwiano. Madzia nawet usłyszała, jak dwie trzecioklasistki mówiły między sobą:
Widzisz, widzisz… To pewnie on!…
– Eh, nie… To ten safanduła Dębicki…
– Ludwisiu – odezwała się przechodząca około nich Magdalena – jak możesz wyrażać się tak o panu Dębickim?
– Przecież tak nazywa go pani Latter – śmiało odparła dziewczynka.
Madzia udała, że nie słyszy i prędko zbiegła ze schodów. Biegła do Ady i kiedy do niej weszła, zastała w pokoju niskiego pana, z szerokimi ramionami i dużą głową, który rozmawiał z Helą. Na widok Magdaleny Ada podniosła się z fotelu i rzekła: – Stefku… Pan z dużą głową zerwał się, bystro popatrzył Madzi w oczy i ściskając ją za rękę powiedział:
– Pani, jestem przyjacielem tych, którzy kochają moją siostrę.
Potem usiadł na krześle i zwrócił się do Heleny. Był podobny z fizjognomii do siostry, tylko miał nieduże wąsiki i różową bliznę na prawym policzku.
– Nie przekonał mnie pan – mówiła Helenka z uśmiechem, ale bojaźliwie patrząc na Solskiego, co trochę zdziwiło Madzię.
– Życie panią przekona – odpowiedział. – Piękność słusznie nazywają paszportem, który jej właścicielowi czy właścicielce wyrabia stosunki między ludźmi.
Tak, od razu. Ale potem?…
Następstwa zależą od dalszych czynów. W każdym razie świat hojniej wypłaca pięknym zasługi, wiele im wybacza i bardzo często kocha ich nawet wówczas, gdy tego nie są warci. Może być – odpowiedziała Helenka – ale ja dobrze nie rozumiem. O moim bracie na przykład mówią wszyscy, że jest przystojny; ja jednak nic mu nie wybaczam. A… zakochać się… w tak ładnym mężczyźnie jak on nie potrafiłabym. Mężczyzna powinien być energiczny, odważny… oto jego piękność.
Na te słowa Madzia zarumieniła się, Ada spuściła oczy, a Solski umilkł; lecz po wyrazie jego twarzy nie można było poznać, czy zgadza się z teoriami Helenki, które Madzi wydały się dosyć nowe, a nawet niespodziewane.
Jeszcze kilka minut rozmawiano o podróży, po czym Solski podniósł się do wyjścia. Więc nieodwołalnie wysyła nas pan we środę? – zapytała Helenka obrzucając go spojrzeniem. Czy możesz nawet pytać? – wtrąciła Ada. – Przecie widzisz, co zrobił z moją pracownią… We środę wieczornym pociągiem, jeżeli panie raczą – odpowiedział Solski i zaczął żegnać panny. Wkrótce po jego odejściu i Helenka opuściła salonik Ady, która zostawszy sam na sam z Madzią rzekła: Cóż ty na to, Madziu?
Przy tym patrzyła na nią w sposób tak smutny i dziwny, że Madzia zastanowiła się.
O czym mówisz, kochanko, czy o wyjeździe?
Ach, o wyjeździe i nie o wyjeździe… O różnych rzeczach odpowiedziała Ada. Nagle uścisnęła ją i przytuliwszy głowę do jej ramienia szepnęła: – Ty nawet nie wiesz, Madziu, jaka ty jesteś dobra, szlachetna, prosta… I powiem ci, że chyba mniej znasz świat aniżeli ja, choć dopiero zaczynam go poznawać troszeczkę…
– To tak jak ja – zawołała Madzia. I to nawet niedawno, od kilku tygodni jakoś inaczej patrzę…
– To tak jak ja…: Czy myślisz i o Joasi?…
– I o Joasi i o różnych innych rzeczach. A ty?…
– O