Nagle bieg jej marzeń przerywa jedna z pensjonarek zapytując z ławki:
– Proszę pani, co to jest jajko Kolumba?
Dziewczynki zaczęły się śmiać, Frania o mało nie udławiła się karmelkiem, a Malwinka zawołała:
– Maja Kociu, po co ty panią fatygujesz, kiedy ja ci to wytłomaczę…
Ponieważ Magdalena zapomniała, co znaczy owe jajko, więc schyliwszy się nad robotą słucha objaśnień Malwinki i dowiaduje się, że Kolumb był to taki pan, który odkrył Amerykę i że Malwinka ma w Ameryce bardzo bogatego stryja, który niedawno wyjechał z Warszawy i już zrobił majątek. Zadzwoniono na kolację i pensjonarki pod dowództwem dam klasowych przeszły do dwu sal, w których znajdowały się długie stoły obite ceratą, zastawione szeregami szklanek herbaty i bułeczek z szynką. Zaczęło się odsuwanie krzeseł, siadanie, żądanie cukru albo mleka, wymiana bułek między koleżankami. Damy klasowe uspakajają młodsze dziewczęta; służące w białych fartuchach krążą koło stołów z tacami bułek; w salach panuje gwar.
Nagle wszystko umilkło, krzesełka odsunęły się z łoskotem, uczennice i damy klasowe powstały i naprzód w jednej, potem w drugiej sali pochyliły się głowy jak pszenica na wietrze. Czarno ubrana, spokojna, z twarzą niby wyrzeźbioną w kamieniu, przesunęła się pani Latter, co kilka kroków lekko kłaniając się damom klasowym. Zdawała się nie patrzeć na nikogo; ale każda nauczycielka, pensjonarka czy służąca czuła na sobie jej wzrok ognisty. Już znikła, lecz w jadalniach jest tak cicho, że z korytarza doleciał jej głos, kiedy zapytała lokaja, dlaczego nie otwarto okien w piątej klasie.
"Boże! – myślała Magdalena – i to jej, takiej królowej, ja chciałam pożyczyć trzy tysiące rubli? Ja ośmieliłam się ją protegować u Ady, ja, nędzny pyłek?… Co będzie, jeżeli ona dowie się kiedy o mojej rozmowie z Adą? Naturalnie, że wypędzi mnie bez miłosierdzia… Nawet nie potrzebuje wypędzać, bo jeżeli spojrzy na mnie i zapyta: coś ty; niegodziwa, mówiła?… ja zaraz umrę…" Po kolacji uczennice przeszły do sal rekreacyjnych i zaczęły bawić się: jedna partia w ślepą babkę, druga w kotka i myszkę. Któraś z panien usiadła do fortepianu i myląc się co kilka taktów nagrała walca. Kilka dziewczynek przybiegło do Madzi prosząc, aby potańczyła z nimi za chłopca. Ale Madzia wymówiła się od zabawy; poszła do jednej z pustych sal, którą przewietrzano i stanąwszy w otwartym oknie, obryzgiwana kroplami padającego deszczu, myślała z rozpaczą: "Ja już nigdy nie będę miała rozumu! Jak ja śmiałam powiedzieć Adzie, że pani Latter potrzebuje pieniędzy?
Przecie jeżeli ona zażąda, cała Warszawa złoży jej choćby i sto tysięcy rubli… O, dlaczego pierwej nie umarłam!…" Około jedenastej wieczór, kiedy wszystkie uczennice spały pod opieką świętych obrazków, a Magdalena za swoim parawanikiem czytała przy świecy, do sypialni weszła pani Latter. Rzuciła tikiem na łóżeczka, jednej z dziewczynek poprawiła zsuniętą kołdrę, wreszcie zajrzała za szafirowy parawan.
"Pewnie mnie wypędzi" – pomyślała Magdalena czując, że jej serce bić przestało.
– Joasi jeszcze nie ma? – zapytała pani Latter półgłosem.
– Nie wiem, proszę pani.
– Dobranoc, Madziu! – rzekła przełożona tonem łaskawym i opuściła sypialnię.
"Ach, jaka ona dobra, jaka ona szlachetna!" – unosiła się w duchu Madzia myśląc z trwogą, jakby jej było okropnie znaleźć się na dworze w jednej koszuli w taki deszcz. Co naturalnie musiałoby ją spotkać, gdyby pani Latter dowiedziała się o rozmowie z Adą.
"Jestem bezwstydna!" – szepnęła do siebie gasząc świecę. Deszcz padał coraz większy, szeleścił na dachu, bębnił w okna, skwierczał w wylotach rynien, szumiał na asfalcie podwórza.
Niekiedy rozlegał się turkot dorożki i chlapanie kopyt końskich w wodzie płynącej całą szerokością ulicy.
"Jak zimno musi być tym, którzy wracają do domu" – pomyślała Madzia. Przebiegły ją dreszcze, więc mocniej owinęła się w kołdrę i zasnęła. Śniło jej się, że pani Latter wcale nie gniewa się na nią, że Zochna jest już na pensji pierwszą uczennicą i że co dzień nosi pąsową kokardę za wzorowe sprawowanie. Jest zaś tak wyjątkowo pilna i grzeczna, że dla odróżnienia jej od najpilniejszych i najgrzeczniejszych uczennic pani Latter każe jej nawet sypiać z pąsową kokardą.
Sen ów wydaje się Madzi tak niedorzecznym, że wybucha śmiechem i budzi się. Budzi się i – siada na łóżku, ponieważ w korytarzu słychać pukanie do drzwi naprzeciwko.
Jednocześnie w sali szepcze ktoś:
– Maniu, słyszysz?…
– Nie mów do mnie, bo ja okropnie boję się…
– Może to złodziej?…
– Co ty mówisz?… Trzeba zbudzić pannę Magdalenę…
– Ja nie śpię, dzieci – odzywa się panna Magdalena i drżącą ręką zapala światło:
A ponieważ pukanie słychać znowu, więc szybko wdziewa pantofelki, narzuca szlafroczek i idzie ze świecą do drzwi.
– Ach, niech pani nie chodzi na korytarz, tam muszą być zbójcy!… – mówi jedna z dziewczynek i chowa głowę pod poduszkę.
Inne nakrywają głowę kołdrami tak starannie, że niektórym widać gołe stopy, a nawet kolana. Jedna zaczyna drżeć – już drżą wszystkie, druga zaczyna szlochać – wszystkie szlochają.
Madzia zbiera całą energię i otwiera drzwi na korytarz; dziewczynki w płacz.
– Kto tu? – mówi Madzie podnosząc świecę w górę.
– Ja, czy nie widzisz?
Dziewczynki usłyszawszy rozmowę umilkły; lecz gdy Madzia mówi do nich:
– Uspokójcie się, dzieci, to Joasia… to panna Joanna… – zaczynają płakać i krzyczeć na cały głos.
Madzia osłupiałym wzrokiem patrzy na Joasię. Patrzy i nie wierzy własnym oczom widząc, że piękna kremowa suknia Joasi jest zlana deszczem i zabłocona, że włosy Joasi są potargane, twarz płonie, a w oczach tlą się dziwne blaski.
– Czego mi się przypatrujesz? – z gniewem odzywa się panna Joanna. – Od godziny nie mogę dostać się tu… musiałam przejść przez pokój lokajów, a teraz pukam, bo ten smarkacz, Zosia, drzwi przede mną zamknęła!…
– Zosia?… – powtarza Magdalena nie wiedząc, czy ma stać na korytarzu, czy uspokajać swoje dziewczątka, które płaczą coraz głośniej.
Wtem od schodów pada blask, rośnie, pokazuje się płomień świecy i – jakaś osoba ciemno ubrana.
Madzia cofa się i zatrzaskując drzwi rzuca rozkrzyczanym dziewczętom dwa wyrazy:
– Pani Latter!…
W jednej chwili sypialnię zalega cisza… Obawa przełożonej tłumi strach przed zbójcami i zapobiega zbiorowym spazmom. W korytarzu słychać ostry głos:
– Co