Emancypantki. Bolesław Prus. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Bolesław Prus
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-270-1401-6
Скачать книгу
musi się uczyć na prowincji, bo rodzicom coraz trudnej wydawać na edukację!… Może istotnie Zochna od dziś za rok będzie siedziała za pulpitem naprzeciw niej, jak te oto. Naturalnie będzie miała brązowy mundurek i czarny fartuch i będzie taka ładna jak Mania, ta szatynka z rozpuszczonymi włosami, która podparłszy ręką brodę patrzy na krąg światła rzucający się od lampy na sufit. Tylko jej siostra będzie jeszcze tak pilna jak ta blondynka, Henrysia, która zatkała sobie uszy i powtarza lekcje, ażeby nie opuścić ani wyrazu, ani przecinka. Oprócz tego Zochnę tak będą kochały jej koleżanki, jak dziś kochają Stasię, którą obsiadły ze wszystkich stron. W żadnym zaś wypadku Zochna nie będzie taka chytra jak Frania, która ciągle wydobywa z kieszeni karmelki i zajadając je zasłania sobie ręką usta, ażeby tego inne nie spostrzegły.

      Nagle bieg jej marzeń przerywa jedna z pensjonarek zapytując z ławki:

      – Proszę pani, co to jest jajko Kolumba?

      Dziewczynki zaczęły się śmiać, Frania o mało nie udławiła się karmelkiem, a Malwinka zawołała:

      – Maja Kociu, po co ty panią fatygujesz, kiedy ja ci to wytłomaczę…

      Ponieważ Magdalena zapomniała, co znaczy owe jajko, więc schyliwszy się nad robotą słucha objaśnień Malwinki i dowiaduje się, że Kolumb był to taki pan, który odkrył Amerykę i że Malwinka ma w Ameryce bardzo bogatego stryja, który niedawno wyjechał z Warszawy i już zrobił majątek. Zadzwoniono na kolację i pensjonarki pod dowództwem dam klasowych przeszły do dwu sal, w których znajdowały się długie stoły obite ceratą, zastawione szeregami szklanek herbaty i bułeczek z szynką. Zaczęło się odsuwanie krzeseł, siadanie, żądanie cukru albo mleka, wymiana bułek między koleżankami. Damy klasowe uspakajają młodsze dziewczęta; służące w białych fartuchach krążą koło stołów z tacami bułek; w salach panuje gwar.

      Nagle wszystko umilkło, krzesełka odsunęły się z łoskotem, uczennice i damy klasowe powstały i naprzód w jednej, potem w drugiej sali pochyliły się głowy jak pszenica na wietrze. Czarno ubrana, spokojna, z twarzą niby wyrzeźbioną w kamieniu, przesunęła się pani Latter, co kilka kroków lekko kłaniając się damom klasowym. Zdawała się nie patrzeć na nikogo; ale każda nauczycielka, pensjonarka czy służąca czuła na sobie jej wzrok ognisty. Już znikła, lecz w jadalniach jest tak cicho, że z korytarza doleciał jej głos, kiedy zapytała lokaja, dlaczego nie otwarto okien w piątej klasie.

      "Boże! – myślała Magdalena – i to jej, takiej królowej, ja chciałam pożyczyć trzy tysiące rubli? Ja ośmieliłam się ją protegować u Ady, ja, nędzny pyłek?… Co będzie, jeżeli ona dowie się kiedy o mojej rozmowie z Adą? Naturalnie, że wypędzi mnie bez miłosierdzia… Nawet nie potrzebuje wypędzać, bo jeżeli spojrzy na mnie i zapyta: coś ty; niegodziwa, mówiła?… ja zaraz umrę…" Po kolacji uczennice przeszły do sal rekreacyjnych i zaczęły bawić się: jedna partia w ślepą babkę, druga w kotka i myszkę. Któraś z panien usiadła do fortepianu i myląc się co kilka taktów nagrała walca. Kilka dziewczynek przybiegło do Madzi prosząc, aby potańczyła z nimi za chłopca. Ale Madzia wymówiła się od zabawy; poszła do jednej z pustych sal, którą przewietrzano i stanąwszy w otwartym oknie, obryzgiwana kroplami padającego deszczu, myślała z rozpaczą: "Ja już nigdy nie będę miała rozumu! Jak ja śmiałam powiedzieć Adzie, że pani Latter potrzebuje pieniędzy?

      Przecie jeżeli ona zażąda, cała Warszawa złoży jej choćby i sto tysięcy rubli… O, dlaczego pierwej nie umarłam!…" Około jedenastej wieczór, kiedy wszystkie uczennice spały pod opieką świętych obrazków, a Magdalena za swoim parawanikiem czytała przy świecy, do sypialni weszła pani Latter. Rzuciła tikiem na łóżeczka, jednej z dziewczynek poprawiła zsuniętą kołdrę, wreszcie zajrzała za szafirowy parawan.

      "Pewnie mnie wypędzi" – pomyślała Magdalena czując, że jej serce bić przestało.

      – Joasi jeszcze nie ma? – zapytała pani Latter półgłosem.

      – Nie wiem, proszę pani.

      – Dobranoc, Madziu! – rzekła przełożona tonem łaskawym i opuściła sypialnię.

      "Ach, jaka ona dobra, jaka ona szlachetna!" – unosiła się w duchu Madzia myśląc z trwogą, jakby jej było okropnie znaleźć się na dworze w jednej koszuli w taki deszcz. Co naturalnie musiałoby ją spotkać, gdyby pani Latter dowiedziała się o rozmowie z Adą.

      "Jestem bezwstydna!" – szepnęła do siebie gasząc świecę. Deszcz padał coraz większy, szeleścił na dachu, bębnił w okna, skwierczał w wylotach rynien, szumiał na asfalcie podwórza.

      Niekiedy rozlegał się turkot dorożki i chlapanie kopyt końskich w wodzie płynącej całą szerokością ulicy.

      "Jak zimno musi być tym, którzy wracają do domu" – pomyślała Madzia. Przebiegły ją dreszcze, więc mocniej owinęła się w kołdrę i zasnęła. Śniło jej się, że pani Latter wcale nie gniewa się na nią, że Zochna jest już na pensji pierwszą uczennicą i że co dzień nosi pąsową kokardę za wzorowe sprawowanie. Jest zaś tak wyjątkowo pilna i grzeczna, że dla odróżnienia jej od najpilniejszych i najgrzeczniejszych uczennic pani Latter każe jej nawet sypiać z pąsową kokardą.

      Sen ów wydaje się Madzi tak niedorzecznym, że wybucha śmiechem i budzi się. Budzi się i – siada na łóżku, ponieważ w korytarzu słychać pukanie do drzwi naprzeciwko.

      Jednocześnie w sali szepcze ktoś:

      – Maniu, słyszysz?…

      – Nie mów do mnie, bo ja okropnie boję się…

      – Może to złodziej?…

      – Co ty mówisz?… Trzeba zbudzić pannę Magdalenę…

      – Ja nie śpię, dzieci – odzywa się panna Magdalena i drżącą ręką zapala światło:

      A ponieważ pukanie słychać znowu, więc szybko wdziewa pantofelki, narzuca szlafroczek i idzie ze świecą do drzwi.

      – Ach, niech pani nie chodzi na korytarz, tam muszą być zbójcy!… – mówi jedna z dziewczynek i chowa głowę pod poduszkę.

      Inne nakrywają głowę kołdrami tak starannie, że niektórym widać gołe stopy, a nawet kolana. Jedna zaczyna drżeć – już drżą wszystkie, druga zaczyna szlochać – wszystkie szlochają.

      Madzia zbiera całą energię i otwiera drzwi na korytarz; dziewczynki w płacz.

      – Kto tu? – mówi Madzie podnosząc świecę w górę.

      – Ja, czy nie widzisz?

      Dziewczynki usłyszawszy rozmowę umilkły; lecz gdy Madzia mówi do nich:

      – Uspokójcie się, dzieci, to Joasia… to panna Joanna… – zaczynają płakać i krzyczeć na cały głos.

      Madzia osłupiałym wzrokiem patrzy na Joasię. Patrzy i nie wierzy własnym oczom widząc, że piękna kremowa suknia Joasi jest zlana deszczem i zabłocona, że włosy Joasi są potargane, twarz płonie, a w oczach tlą się dziwne blaski.

      – Czego mi się przypatrujesz? – z gniewem odzywa się panna Joanna. – Od godziny nie mogę dostać się tu… musiałam przejść przez pokój lokajów, a teraz pukam, bo ten smarkacz, Zosia, drzwi przede mną zamknęła!…

      – Zosia?… – powtarza Magdalena nie wiedząc, czy ma stać na korytarzu, czy uspokajać swoje dziewczątka, które płaczą coraz głośniej.

      Wtem od schodów pada blask, rośnie, pokazuje się płomień świecy i – jakaś osoba ciemno ubrana.

      Madzia cofa się i zatrzaskując drzwi rzuca rozkrzyczanym dziewczętom dwa wyrazy:

      – Pani Latter!…

      W jednej chwili sypialnię zalega cisza… Obawa przełożonej tłumi strach przed zbójcami i zapobiega zbiorowym spazmom. W korytarzu słychać ostry głos:

      – Co