Zerwa. Remigiusz Mróz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Remigiusz Mróz
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Komisarz Forst
Жанр произведения: Крутой детектив
Год издания: 0
isbn: 978-83-8075-483-6
Скачать книгу
spadające w przepaść. Krzyki, nieludzkie wycie, kakofonia cierpienia. Turyści poniewierani przez śmierć na skałach jak szmaciane lalki. Kości łamane jak wypalone zapałki. Rozrzucone zawartości plecaków, kawałki ubrań. W końcu zwłoki leżące w nienaturalnych pozach na ostro zakończonych kamieniach.

      Płacz, niemożność zrozumienia, zupełny surrealizm.

      Z zamyślenia wyrwał Forsta dopiero dotyk, który poczuł na dłoni. Spojrzał na Dominikę i przekonał się, że w nieuświadomionym odruchu ujęła go za rękę. Machinalnie chciał cofnąć swoją, ale się powstrzymał.

      Z Wyżniej Kondrackiej Przełęczy nie widać było rozmiaru tragedii. Przynajmniej nie w dosłownym znaczeniu. Wyrazy twarzy zgromadzonych, ich mowa ciała, śmigłowiec wiszący nad Giewontem i pusty szlak na szczyt mówiły same za siebie.

      Bestia uderzyła bez litości.

      – Jak… jak to możliwe? – odezwała się Dominika.

      Wiktor sięgnął po paczkę chesterfieldów leżących na stole, a Wadryś-Hansen jakby dopiero teraz uświadomiła sobie, że złapała go za rękę. Forst zapalił. Wiedział, że w tej chwili wszyscy muszą dojść do siebie równie szybko jak reporter przed kamerą.

      Były komisarz zaciągnął się, czytając kolejne doniesienie na pasku.

      „PIERWSZE OSOBY ZOSTAŁY PRZETRANSPORTOWANE DO SZPITALA”.

      Kolejne wieści dowodziły, że wszystkie znajdujące się w okolicy śmigłowce zostały skierowane do Zakopanego. Lotnicze Pogotowie Ratunkowe, policja, GOPR… Posiłki wysyłali wszyscy, doskonale zdając sobie sprawę, że ostatecznie siły i tak okażą się nieadekwatne do potrzeb. Pogoda wciąż nie była najlepsza, ale Wiktor przypuszczał, że pilotów niespecjalnie będzie to obchodziło.

      Pomyślał o mokrych skałach, które z pewnością sprawiły, że liczba ofiar wzrosła jeszcze bardziej. Zupełnie jakby nawet natura pomogła Bestii z Giewontu zrealizować upiorny plan.

      – Jak… – wydusiła jeszcze raz Wadryś-Hansen.

      Wiktor przytrzymał dym w płucach, a kiedy wypuścił powietrze, nie było po nim śladu.

      – Musiał nadpiłować kilka mocowań – powiedział.

      – Kiedy?

      Wszystkie pytania były właściwe, a zarazem żadne z nich nie było dobre. Sytuacja przeczyła wszelkiej logice, była wewnętrznie sprzeczna.

      – Zaraz po tym, jak zszedł z Rysów – odparł Forst. – Musiał wiedzieć, jak postąpimy. Musiał przygotować się zawczasu.

      Nie my, dodał w duchu Forst. Bestia wiedziała, jak postąpi on.

      – Trzeba… trzeba natychmiast wysłać tam naszych ludzi – odezwała się Dominika. – Zabezpieczyć wszystko, póki jeszcze…

      Urwała z nadzieją, że ktoś podejmie temat. Nikt jednak się nie odezwał.

      – Musimy zabezpieczyć ślady – dodała. – Tam są odciski palców, dowody i…

      Znów nie dokończyła i tym razem nie kontynuowała już przerwanego wątku. Każde z nich zdawało sobie sprawę, że w tej sytuacji nie ma mowy o zachowaniu zasad techniki kryminalistycznej. Nawet jeśli sprawca zostawił jakieś ślady, wszystkie zostaną zatarte przez poszkodowanych i osoby udzielające pomocy.

      Operator TVN24 w końcu zdecydował się zrobić zbliżenie, a reporter postąpił o krok w prawo. Kamera pokazała krzyż, pod którym znajdowała się grupa ludzi. Część zdawała się trwać w kompletnym marazmie. Inni krzyczeli coś, nachylając się w stronę urwiska.

      Przeżyli horror, choć jednocześnie mogli uznać, że tego dnia los uśmiechnął się do nich przez łzy.

      W kadrze znów znalazł się reporter. Przyciskał słuchawkę do ucha, miał wyraźne problemy z usłyszeniem otrzymywanych informacji.

      – Ratownicy są już na miejscu – powiedział. – Udało nam się potwierdzić, że udzielają pomocy najciężej poszkodowanym.

      Forst oczami wyobraźni zobaczył TOPR-owców pędzących na złamanie karku po skałach. Widok, który zastali na miejscu, musiał przechodzić ludzkie pojęcie. Ci ludzie w swojej pracy widywali już różne, nierzadko makabryczne sceny. Z pewnością bledły w porównania z tą, którą dziś mieli przed oczami.

      – Wstępne szacunki na temat liczby ofiar niestety się potwierdzają – kontynuował dziennikarz. – To bez wątpienia najtragiczniejszy dzień w…

      Usta reportera się poruszały, ale dźwięk znikł. Dopiero po chwili zebrani zorientowali się, że to Osica wyciszył telewizor. Komendant odsunął krzesło przy stole konferencyjnym, jakby ważyło tonę. Potem opadł na nie ciężko i schował twarz w dłoniach.

      – Panie inspektorze – odezwała się Dominika. – Wysłaliśmy tam kogoś?

      Edmund trwał w bezruchu.

      – Panie inspektorze!

      Opuścił ręce i posłał Wadryś-Hansen krótkie spojrzenie, po czym na dłużej zawiesił wzrok na Forście. Skinął głową i jeszcze przez moment się nie odzywał. Potem kaszlnął cicho.

      – Posłałem tam wszystkie patrole – powiedział Osica. – Wszystkich, którzy szukali tego skurwiela…

      Forst znów głęboko się zaciągnął. Pomyślał o morfinie, której niewielki zapas zabrał ze szpitala. Wydawała się jednak zupełnie niewystarczającym środkiem, by poradzić sobie z przygniatającym poczuciem winy.

      – Najbliższa grupa była na Kondratowej, przepytywali ludzi w schronisku… Byli jednymi z pierwszych na miejscu zdarzenia.

      Pozostali zebrani usiedli przy stole. Wszyscy nagle zaczęli unikać obrazu na płaskim telewizorze, jakby choć przelotne zerknięcie miało urealnić to, co się stało. Osica przesunął paczkę chesterfieldów na środek stołu, a kiedy każdy się poczęstował, potrząsnął nią, zgniótł i wrzucił do kosza.

      – Kontaktowali się z panem? – odezwał się Wiktor.

      – Tuż przed naszą rozmową.

      Forst czekał, aż dawny przełożony powie więcej. Komendant wciąż jednak zbierał myśli. I nie on jeden.

      – Co mówili? – zabrała głos Dominika, rozglądając się za popielniczką.

      – Nie chce pani wiedzieć.

      – To prawda – przyznała. – Ale dowiem się prędzej czy później.

      – Wątpię.

      – Słucham?

      – Nie prowadzi już pani tej sprawy – odparł cicho, niemal współczująco Osica. – Warszawa już kogoś wysłała.

      Wadryś-Hansen w pierwszej chwili chciała zaoponować, ale w porę się zmitygowała. Nie musieli rozwijać tematu, by wiedziała, dlaczego w prokuraturze generalnej zapadła taka decyzja.

      Było dwóch winnych w tej sprawie. Bestia z Giewontu, wciąż znajdująca się gdzieś w górach. I były oficer policji, siedzący w tej sali konferencyjnej. A z tym drugim Dominika była stanowczo za blisko związana, przynajmniej z punktu widzenia jej przełożonych.

      – Z pewnością postawią na jakiegoś zaufanego człowieka ministra sprawiedliwości – dodał Edmund. – My w tym czasie musimy…

      – To absurd, panie inspektorze – przerwał mu Forst. – Nie będziemy czekać na urzędnika z Warszawy, kiedy liczy się każda chwila. Trzeba natychmiast skoordynować akcję ze Słowakami i…

      – Jaką akcję, na litość boską?

      – Zamknięcia