Odrzucamy we własnych sercach i umysłach podobne bezeceństwa. Słyszeliśmy o człowieku podającym się za Syna Bożego – został stracony. Fałszerze ksiąg donosili o cudach rzekomo przez niego czynionych, o mnożeniu jedzenia i uzdrawianiu chorych. Niektórzy niegodziwcy chytrze opisywali to w księgach, ogłaszając swoje pismo świętym. Szatan zebrał na ziemi swój plon. Od jedenastu stuleci ludzie umierali za rzekome grzechy, lekceważąc Boga, albo bluźnili mu, kiedy stawiali pałace, wypełniając je niegodnymi wymówić jego imię. Ci niegodni kradli, zabijali i gromadzili majątek. Kultywowali dzieło Satanaela, ku jego radości. My, bogomili, garstka sprawiedliwych, skromnych i dobrych, musimy się temu przeciwstawiać.
Czy to możliwe, aby mądry brat Albert posłuchał Szatana i uwierzył w mękę na krzyżu? Może nawet przyjął chrzest w cerkwi?
– Co masz do powiedzenia, zdrajco? – spytał Filip.
Teraz brat Albert powinien powiedzieć, że nigdy nas nie zdradził, że nie modlił się do ikon w cerkwi, nie spiskował. Taka myśl nigdy by mu w głowie nie postała. Powinien wykrzyknąć, że znaleziona księga nie jest jego własnością. Ktoś wsunął mu ją do siennika. Tylko skąd miałby ją wziąć? Może zatem brat Albert naprawdę jest winny? Dopomóż mu, jedyny nasz prawdziwy i sprawiedliwy Boże. Czy dlatego przez dziesięć lat próby czyścił nocniki, gotował kotły zupy i wywoził gnojówkę, żeby potem pojechać do miasta rodzinnego i zacząć spisek? A jeśli nawet, to dlaczego wrócił? Czyżby przypuszczał, że kogokolwiek tutaj namówi do przeczytania zakazanej księgi? Na pewno nie chciał porzucić klasztoru i wrócić do domu rodzinnego. Nasze rodziny dawno o nas zapomniały.
Albert milczał i patrzył na swoje stopy. Spływały po nich strużki krwi. Rany powstały od cienkiego, przecinającego skórę bata. Tak bito za najstraszniejsze winy. Nigdy wcześniej tego nie widziałem.
– Mów, zdrajco! – Filip wymierzył Albertowi policzek.
Albert musi mieć coś na swoją obronę, musi coś powiedzieć, w przeciwnym razie poniesie karę gorszą niż bicie po goleniach. Dlaczego Filip nazywał go zdrajcą? W Albercie było tyle dobra. Pamiętam, kiedy brat Filip ciężko chorował, właśnie Albert pielęgnował go z oddaniem. Starsi bracia chcieli odseparować Filipa, tak bardzo obawiali się rozprzestrzenienia choroby. Albert zgodził się zamknąć w celi razem z nim i tam z pokorą przecinał ropiejące wrzody i oczyszczał je, aż się zabliźniły. Jak wiele wspomnień wracało do mojej pamięci. Jak wiele żalu odczuwałem.
– Bracia... – Mateusz był starcem, z jedną nogą krótszą i twarzą tak pomarszczoną, że przypominała skórkę zeschniętego winogrona. – Bracia, dowiedziono tego plugawego czynu ponad wszelką wątpliwość. Jako obrońca nie mam nic do powiedzenia. Mogę jedynie zapytać cię, nieszczęsny, czemuś zdradził.
– Nie zdradziłem – odezwał się brat Albert.
Poczułem radość, że przemówił. Powiedz im, bracie, że się mylą.
– Nie słyszę, co masz do powiedzenia – odparł brat Mateusz.
– Nie zdradziłem! – krzyknął brat Albert. – To wy zdradziliście! Zdradziliście Chrystusa, bo nie wierzycie w jego istnienie! Bóg tak nas umiłował, że zesłał jedynego Syna, aby nas zbawił.
– Milcz! – przerwał mu Filip.
Przerażenie ścisnęło mi gardło. Czemu Albert wypowiadał tak straszne bluźnierstwa? Nie było dla niego ratunku. W dzieciństwie wierzyłem w Chrystusa, ale od kiedy stałem się bogomiłem, poznałem prawdę. Nie było męki, która zbawia. Nie było świętej dziewicy, która urodziła syna. Nie było anioła, który zstąpił na ziemię i to zapowiedział, ani proroków, przepowiadających jego przyjście. Wreszcie nie było uświęconego ciała Chrystusa, spożywanego w imię zbawienia, ani zmartwychwstania. Żaden człowiek nie może powstać z martwych. Istniały tylko dobroć Boga, zło przynoszone przez Szatana, chciwość i okrucieństwo wyznawców Chrystusa, prześladowanie bogobojnych i zabijanie ludzi innej wiary. I my, bogomili, jako jedyni krzewiący prawdziwą wiarę.
– Przyznał się do winy! – krzyknął Filip.
Ze swoich miejsc podnieśli się Bazyli, najstarszy wiekiem i najdłużej przebywający w zgromadzeniu oraz najmądrzejszy z nas, a także sędziwy Lazar. Bazyli podszedł do Alberta.
– Bracie, Szatan cię opętał...
– To was wszystkich Szatan opętał! To wy wymazujecie dzieło Chrystusa z powierzchni ziemi. Dziełem Szatana jest to zgromadzenie, nie zaś kościoły i cerkwie budowane na jego chwałę. Męczeństwo, jakie zapewne stanie się moim udziałem...
– Zamilcz! – przerwał mu brat Lazar.
Wstrzymaliśmy oddech. Brat Lazar uniósł prawicę, ale Albert nie zamilkł.
– Zamilknę, kiedy wyrwiecie mi język...
– Przyznajesz się do wyznawania szatańskiego kultu?
– Nie przyznam, że kult Chrystusa jest dziełem Szatana. To Syn Boży jest jedynym jego spadkobiercą, to sam Bóg...
Po policzku brata Lazara płynęła łza.
– A więc spytam cię inaczej – wyszeptał. – Czy przyznajesz się do zaprzeczenia naszej wierze? Czy naprawdę nie wierzysz w to, że świat stworzyli Bóg i Satanael, że Mesjasz nie przyszedł jeszcze na ziemię, że Syn Boga nie narodził się z matki dziewicy?
– Przyznaję się do sławienia w trójcy jedynego! – wrzasnął brat Albert. – Miłuję Chrystusa, który jest Synem Bożym!
– Biada mu! – rozległy się pełne przerażenia głosy.
– Biada ci, nieszczęsny! – krzyczałem.
– Czy przyznajesz się, że chciałeś zarazić nas tym plugastwem? – ciągnął Lazar.
– Przyznaję się – powiedział cicho, ale wyraźnie brat Albert i pokiwał głową. – Zmusiliście mnie do wyznawania tej wiary, ale ona nie jest moja. Mój Bóg jest w niebie i Syna swojego jedynego...
– Milcz! – Krzyk brata Filipa przeszedł w pisk.
Wszyscy baliśmy się tych strasznych słów uparcie powtarzanych przez brata Alberta.
– Wierzę w jednego...! – powtarzał ten nieszczęśnik.
Brat Mateusz podszedł i zatkał mu usta szmatą.
– Teraz, bracia, musimy wydać wyrok – zdecydował Lazar. – My uznaliśmy go za winnego bluźnierstwa. – Na jego twarzy malował się smutek.
Brat Mateusz usiadł. Spojrzałem na brata Iwana, ale on milczał. Wreszcie odezwał się ktoś z tyłu.
– Chłosta!
Brat Eliasz pokręcił głową.
– Czy jakakolwiek chłosta wypędzi z jego duszy Szatana? Nie, bracia. Chłosta to zbyt łagodna kara. Ciało, nawet znękane, pozostaje ciałem. Rana się zabliźnia. Nie ma jednak żadnej nadziei na uzdrowienie wypełnionej jadem duszy, tym bardziej że ten nieszczęśnik nie prosi o łaskę...
– Wykluczyć go! – Z prawej strony dobiegł jękliwy głos. To brat Uriasz. Pracował z nami w kuchni jako pomywacz.
– Tak – zgodził się Eliasz. – Musimy go wykluczyć z naszej społeczności. Czyż jednak otwarcie bram i wyrzucenie go nie stanie się raczej nagrodą? Pozwoli mu wrócić do jego plugawych świątyń, gdzie przyjął chrzest i inne obrzędy?
Zamilkliśmy. Pomyślałem, że wygnanie byłoby dla niego najlepsze. Nie chciałem, aby ktoś go krzywdził. Mimo wszystko to Albert, mój brat.