Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6. Remigiusz Mróz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Remigiusz Mróz
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Joanna Chyłka
Жанр произведения: Крутой детектив
Год издания: 0
isbn: 978-83-7976-713-7
Скачать книгу
– zauważył.

      – Nie jestem dziurawą boją, Zordon, tylko łodzią podwodną. Mogę pływać bez problemu.

      – Nie po tych wodach.

      – Wręcz przeciwnie. A ty wybierzesz się w rejs ze mną.

      Zaśmiał się cicho. Sprawnie omijali niewygodny temat, który właściwie przesądzał, że Kordian nie mógł brać udziału w sprawie.

      – Nie wiem, czy pamiętasz o paragrafie…

      – Trzydziestym ósmym Regulaminu aplikacji adwokackiej i egzaminu adwokackiego? – wpadła mu w słowo. – Tak, pamiętam.

      – Jest w nim zapisane, że kto odstępuje od egzaminu, otrzymuje wynik niedostateczny.

      – Wiem, wiem. Od jakiegoś czasu staram się wykazać jego wewnętrzną sprzeczność, niezgodność z Konstytucją, Kartą Praw Podstawowych, Wielką Kartą Swobód i innymi takimi.

      – I jak ci idzie?

      – Tak samo jak tobie, kiedy wybiegłeś z egzaminu, chcąc mnie ratować.

      Odchrząknął nerwowo, przypominając sobie, w jak opłakany sposób się to zakończyło. Kiedy dotarł pod Skylight, na miejscu nie było już Chyłki ani ratowników medycznych, zostali jedynie policjanci. Karetka odwiozła Joannę do szpitala, a tłum się rozchodził. Sprawcy nie odnaleziono, choć jedna ze zgromadzonych pomogła stworzyć portret pamięciowy.

      Kariera Oryńskiego zakończyła się, zanim na dobre się rozpoczęła. Wprawdzie nadal pracował w Żelaznym & McVayu, przypuszczał jednak, że niebawem się to zmieni. Firmie nie opłacało się trzymać na liście płac niekończących aplikacji pracowników.

      – A więc postanowione – odezwała się Chyłka. – Przyjeżdżasz, a potem zabieramy się do roboty.

      – Nie mogę prowadzić spraw.

      – Nie będziesz prowadził niczego poza swoim rydwanem ognia, nie przejmuj się. Kończcie z Kormakiem tego swojego squasha i…

      – Przerzuciliśmy się na badmintona.

      Nie przeszło mu nawet przez myśl, żeby zapytać, skąd Chyłka wie, co robią. Udowodniła już, że na polu inwigilacji nie ustępuje służbom specjalnym.

      – A ja na bronienie niewinnych – oznajmiła. – Więc zasuwaj na Saską, czekam.

      Nie czekała natomiast na żadną odpowiedź. Oryński usłyszał dźwięk przerwanego połączenia, ale nie odsunął telefonu od ucha. Trwał w bezruchu przez jakiś czas.

      Zrozumiał dwie rzeczy. Po pierwsze Joanna nie odpuści, choćby miała tuż przed rozwiązaniem wygłaszać mowę końcową. Po drugie będzie to jego ostatnia sprawa w kancelarii Żelazny & McVay.

      I zanosiło się na to, że opuści firmę z hukiem. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej intrygowało go, czy to możliwe, by jedna z ofiar wciąż żyła. Ślady DNA, które odnaleziono, musiały być przekonujące, inaczej Chyłka nie podjęłaby się sprawy.

      W końcu Kordian wsunął komórkę do torby, przerzucił ją przez ramię i ruszył do szatni. Uznał, że koniec rozgrzewki. Czas brać się do roboty.

      3

      ul. Argentyńska, Saska Kępa

      Daihatsu YRV byłoby widoczne z daleka, nawet gdyby nie miało żółtej karoserii. Chyłka wypatrzyła rydwan ognia, kiedy tylko wyłonił się zza zakrętu. Uniosła rękę, a potem ruszyła przed siebie. Nie miała zamiaru tracić czasu.

      Kolebała się na boki nieco bardziej, niżby to wynikało z potrzeby, ale przedstawienie było konieczne, by Zordon nieco przyspieszył.

      Pod względem ogólnych przypadłości związanych z pasożytem mogła uznać się za szczęściarę. Geny odziedziczyła po matce, a ta dobrze zniosła obydwie ciąże. Podobnie jak Chyłka nie utyła zbytnio, a obawiać się o późniejsze rozstępy musiała tylko trochę.

      Mimo to Joanna nie mogła się doczekać, kiedy pozbędzie się zbiornika balastowego i marynarza, którego miała na pokładzie.

      Oryński zatrzymał się obok niej i szybko sięgnął do drzwiczek. Powstrzymała go uniesioną dłonią, a drugą złapała klamkę.

      – Siedź, Zordon – rzuciła. – Potrafię jeszcze sama otworzyć sobie drzwi.

      – Na pewno?

      Spojrzała na niego pytająco, zajmując fotel pasażera. Mogła ukryć oparzenia po kwasie pod chustą lub za wysokim kołnierzem, ale nie miała zamiaru. Ślady zostaną na całe życie, prędzej czy później każdy i tak je zobaczy.

      – Mam wątpliwości, bo kilka razy próbowałem dostać się do twojego mieszkania i…

      – Będziemy to wałkować?

      – Tak. Niczym Wałkuski tematy amerykańskie.

      – W takim razie przygotuj sobie monolog.

      Włączył światła awaryjne, wbijając wzrok przed siebie.

      – Moglibyśmy chociaż prześliznąć się po temacie – zauważył.

      – Po co?

      – Oczyścimy atmosferę.

      – Nie licz na to. Już ci mówiłam, że darmozjad za punkt honoru postawił sobie zwiększanie efektu cieplarnianego.

      – Mam na myśli…

      – Wiem, co masz na myśli – ucięła. – I jedź.

      – Dokąd?

      – Do Skylight.

      Zerknął na jej szyję, przelotnie, jakby obawiał się, że jego spojrzenie uwydatni blizny. Chyłka czekała w milczeniu, aż Kordian sam przekona się, że nie jest tak źle, jak początkowo się na to zanosiło.

      Większość kwasu trafiła na ubranie, napastnik zdołał oparzyć jedynie niewielki pasek tuż pod lewym uchem. Niewielki z obiektywnego punktu widzenia – zaraz po zdarzeniu Chyłka odnosiła wrażenie, że blizna zajmie pół szyi.

      – Już? – spytała w końcu.

      Kordian wyłączył awaryjki, a potem w swym niezbyt dynamicznym stylu ruszył naprzód. Znów na moment zamilkli, patrząc na drogę przed nimi.

      – Powinniśmy chociaż rozstrzygnąć fundamentalne sprawy – zauważył, kiedy zjeżdżali z mostu Łazienkowskiego na Armii Ludowej.

      Chyłka powiodła wzrokiem po mieniących się na zielono drzewach po obu stronach dwupasmówki, a potem zawiesiła spojrzenie na ledwo widocznym wieżowcu przy rondzie Jazdy Polskiej. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak przez ostatnie tygodnie brakowało jej miejskiego zgiełku i warszawskiej panoramy.

      – Wszystkie najważniejsze kwestie już ustaliliśmy – odezwała się. – Zgłosiła się do mnie po pomoc kobieta, którą normalnie bym olała. Raczyła jednak umrzeć, więc przyjrzałam się sprawie i postanowiłam bronić jej męża.

      – A on o tym wie?

      – Jeszcze nie.

      – Tak myślałem – odbąknął Kordian. – Poza tym miałem na myśli nas, nie sprawę.

      – My jesteśmy jak kompromis aborcyjny, Zordon. Trwa status quo i jeśli którakolwiek ze stron go naruszy, druga wyjdzie na ulice.

      – Nie bardzo – zaoponował. – Bo przypominam sobie pewne zajście w mojej kawalerce, które…

      – Nazywasz to zajściem? Postarałbyś się trochę, wymyśliłbyś coś romantycznego. Coś w deseń wezbranej fali namiętności, tsunami rozpalonych pocałunków i tak dalej.

      – Skończyłoby