Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6. Remigiusz Mróz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Remigiusz Mróz
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Joanna Chyłka
Жанр произведения: Крутой детектив
Год издания: 0
isbn: 978-83-7976-713-7
Скачать книгу
zdrowia nie chce hodować. A o ile mnie pamięć nie myli, podczas procesu męża nikt nie stwierdził, żeby była pani niepoczytalna.

      Rozmówczyni głośno przełknęła ślinę, a Joanna stwierdziła w duchu, że kilkutygodniowa izolacja od ludzi wyszła jej na dobre. Dzięki temu nie była wobec nich tak opryskliwa jak zwykle.

      – No? – dodała. – Co pani strzeliło do głowy?

      – Cóż…

      – Musiała pani wiedzieć, że nie wezmę teraz żadnej sprawy.

      – Nie wiedziałam.

      – Zwolnienie nie zasugerowało pani, że mogę… bo ja wiem, nie pracować?

      – Zasugerowało, jednak…

      – Nie widziała pani materiałów w telewizji? Nie wie pani, jaki numer wywinął mi pewien obszczymur przed wejściem do kancelarii?

      Najwyraźniej nie wiedziała, a przynajmniej do takiego wniosku doszła Chyłka, kiedy rozmówczyni przez jakiś czas nie odpowiadała. Joanna szybko połączyła fakty. Tesarewicz i jego żona byli twardogłowymi prawicowcami, którzy zapewne szerokim łukiem omijali TVN24 i NSI. Przy odrobinie szczęścia Łucja rzeczywiście mogła nie wiedzieć, co się stało. W końcu nie był to news dnia.

      – Broniłam potencjalnego terrorysty – wyjaśniła Joanna. – W nagrodę oberwałam kwasem solnym.

      – Przykro mi – odparła kobieta, ale w jej głosie nie dało się słyszeć współczucia.

      – Mnie też, paskudna sprawa – przyznała Chyłka, rozglądając się za czymś do picia. – Ale to uświadomiło mi, żeby od obrony takich ludzi trzymać się z daleka. Chyba rozumie pani, do czego zmierzam. Pani mąż to niesławny Tatuażysta.

      Kobieta nie odpowiedziała.

      – Też mi się nie podoba, że media tak go ochrzciły – dodała adwokat. – Ale sam spieprzył sprawę. Gdyby zabijał w jednym miejscu, miałby chociaż pełny przydomek. Ja na jego miejscu wybrałabym Domaniewską. Tatuażysta z Mordoru. Niezłe, prawda? A tak, nie było dużego wyboru. „Tatuażysta spod Warszawy” brzmi raczej słabo, jakby mąż dojeżdżał z igłą do klientów.

      Łucja odchrząknęła.

      – Być może się pomyliłam – odezwała się.

      – Być może tak.

      Joanna przyznała w duchu, że ona także. Niepotrzebnie w ogóle oddzwaniała do kobiety, lepiej było zostawić jej prośbę bez odpowiedzi. Przynajmniej dopóty, dopóki nie rozwiąże własnych problemów.

      Westchnęła, a potem podniosła się i podeszła do lodówki.

      – Więc dlaczego pomyślała pani, że wezmę tę sprawę? – spytała, sięgając po butelkę z grenadyną.

      – Nie wiem. Niepotrzebnie zabieram pani…

      – Moment, moment. Skoro już ten czas mi pani zabrała, to niech się chociaż dowiem.

      Nalała sobie na dno kieliszka, dopełniła tonikiem, a potem usiadła przy stole. Łucja zapewne zastanawiała się, czy w ogóle opłaca jej się kontynuować rozmowę.

      Chyłka dopiero teraz zrozumiała powód swojego zainteresowania. Żona Tesarewicza nie była stetryczałą staruszką, której umysł powoli zachodził mgłą, a powszechnie szanowaną emerytowaną profesor socjologii. Wciąż pozostawała aktywna, udzielała wywiadów, pisała artykuły, a od czasu do czasu wygłaszała gościnne wykłady. Z prawem wprawdzie nie miała nic wspólnego, ale przecież doskonale zdawała sobie sprawę, jak mocny był materiał dowodowy przeciwko mężowi.

      – Nie jest pani w ciemię bita – podsumowała Joanna. – Musi pani mieć jakieś konkrety. A ja jestem ich ciekawa.

      – W takim razie obawiam się, że pani ciekawość pozostanie niezaspokojona.

      Niespodziewanie rozłączyła się, zanim Chyłka zdążyła zareagować. Cóż, właściwie prawniczka nie powinna liczyć na nic innego po tym, jak obcesowo potraktowała potencjalną klientkę. Co jakiś czas pierwsze rozmowy kończyły się właśnie w taki sposób. Za dzień lub dwa Łucja wszystko przemyśli, zadzwoni do niej i przedstawi wszystkie szczegóły.

      Rankiem, po kilku godzinach snu, Chyłka przekonała się, że tym razem tak się nie stanie.

      Ciało Łucji Tesarewicz znaleziono w jej mieszkaniu. Nie odkryto żadnych śladów włamania ani tropów świadczących o tym, by doszło do zabójstwa. Wszystko wskazywało na naturalną śmierć.

      A mimo to Chyłka wiedziała, że to nie może być przypadek.

      2

      ul. Zawodzie, Mokotów

      Kordian Oryński wygrał dwa pierwsze sety, a w trzecim było osiemnaście do czternastu dla niego, kiedy zadzwonił telefon. Jeden z kawałków Iron Maiden był przypisany tylko do jednej osoby.

      Młody prawnik odbił lotkę i zerknął w kierunku komórki leżącej na ławeczce przy korcie. Tyle wystarczyło, by skrót zrobiony przez przeciwnika pozostał bez odpowiedzi. Lotka wróciła na połowę kortu Kordiana i spadła tuż za siatką.

      – Piętnaście osiemnaście – rzucił chudzielec stojący po drugiej stronie. – Jeszcze przerżniesz.

      Oryński trwał w bezruchu, patrząc na wibrujący telefon.

      – Mówiłem, że lepiej byś zrobił, zostając przy squashu – ciągnął Kormak. – I to nie tylko dlatego, że na Jerozolimskich mieliśmy karnet.

      Prawnik obrócił rakietę w dłoni i przez moment się zastanawiał. Może wybrała numer przez przypadek? Nie miał od niej żadnych wieści od kilku tygodni i nie było powodu, żeby odzywała się teraz.

      – Zordon?

      Oryński spojrzał na przyjaciela.

      – Rzuciłem ci wyzwanie – dodał chudzielec. – Przydałaby się choćby licha riposta.

      – Chyłka dzwoni.

      – Co?

      Najwyraźniej dopiero teraz usłyszał pierwsze riffy The Evil That Men Do.

      Kormak zważył lotkę w dłoni, odrzucił ją na bok, a potem zbliżył się do siatki. Złapał za nią i spojrzał z niedowierzaniem na Oryńskiego.

      – Ustawiłeś sobie na nią specjalny dzwonek?

      – Adekwatny.

      – Tak się robiło w gimnazjum, stary. I to tylko po to, żeby wiedzieć, kiedy dzwonią rodzice.

      Kordian zignorował uwagę i ruszył w stronę ławki, odnosząc wrażenie, że każdy kolejny krok jest okupiony coraz większym wysiłkiem. Kiedy w końcu podniósł telefon, ten przestał dzwonić. Oryński nabrał tchu i kliknął nieodebrane połączenie.

      Kormak stanął obok.

      – Powiedziałbym, żebyś się pospieszył, bo czas nam ucieka, ale ona i tak wyrzuci z siebie wszystko najszybciej, jak się da, a potem się rozłączy.

      Trudno było temu zaprzeczyć. Oryński przyłożył komórkę do ucha i czekał, niepewny, co usłyszy. W normalnych okolicznościach mógłby spodziewać się kąśliwej uwagi, ironicznego komentarza albo innego przejawu „chyłkowatości”. Te jednak do zwyczajnych nie należały. Zbliżyli się do siebie, poszli o jeden krok za daleko, a klamka w ich relacjach zapadła. W ostatniej chwili los jednak wsunął stopę między drzwi, uniemożliwiając ich ostateczne zamknięcie.

      Być może decyzja o zerwaniu kontaktu była najlepszą, jaką mogli podjąć.

      Kordian nerwowo czekał, aż Chyłka odbierze, a każdy kolejny sygnał