Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6. Remigiusz Mróz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Remigiusz Mróz
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Joanna Chyłka
Жанр произведения: Крутой детектив
Год издания: 0
isbn: 978-83-7976-713-7
Скачать книгу
awnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2017

      Redaktor prowadząca: Monika Długa

      Redakcja: Karolina Borowiec

      Korekta: Magdalena Owczarzak

      Projekt okładki: Mariusz Banachowicz

      Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

      Fotografie na okładce:

      www.shutterstock.com/indira’s work

      www.shutterstock.com/Nejron Photo

      Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

      Wydanie elektroniczne 2017

      ISBN 978-83-7976-713-7

      CZWARTA STRONA

      Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

      ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

      tel.: 61 853-99-10

      fax: 61 853-80-75

      [email protected]

      www.czwartastrona.pl

      Dla Moniki, matki chrzestnej całej tej serii

      Alienus dolus nocere alteri non debet.

      Nikogo nie powinien obciążać cudzy podstęp.

      Rozdział 1

      Sigma

      1

      ul. Argentyńska, Saska Kępa

      Po przebudzeniu nie pamiętała snów – i może dlatego wolała je od rzeczywistości. Jeszcze niedawno Joanna Chyłka wychodziła z założenia, że sen jest mitrężeniem czasu i przykrą koniecznością, której należy za wszelką cenę unikać. Od kiedy jednak wściekły tłum napadł na nią pod kancelarią i jeden z zebranych oblał ją kwasem, wszystko się zmieniło.

      Uciekała w sen, bo tylko w ten sposób mogła odnaleźć nieco spokoju. I jeśli życie było książką, a sny obrazami, które ją ilustrują, to Chyłka od pewnego czasu przerzucała jedynie puste kartki.

      Przebudzała się co jakiś czas i właściwie nie mogła przypomnieć sobie, kiedy ostatnio przespała całą noc. Najczęściej nie sprawdzała godziny, nie miała ku temu powodu – od wielu tygodni była na zwolnieniu i ani myślała wracać do pracy. Raz po raz zastanawiała się nawet, czy kiedykolwiek pojawi się jeszcze w biurowcu Skylight.

      Teraz jednak podniosła komórkę i spojrzała na potłuczoną szybkę. Mogła ją wymienić, ale w jakiś sposób wydawało się to niewłaściwe. Razem z ekranem pękło bowiem znacznie więcej.

      Zobaczywszy, że dochodzi czwarta nad ranem, Joanna obróciła się na wznak i wbiła wzrok w sufit. Szeroko otwarte oczy i ani śladu snu kazały jej sądzić, że tej nocy nie ma co liczyć na wytchnienie.

      Podniosła się ociężale, a potem usiadła przed laptopem w kuchni. Sprawdziła skrzynkę mailową i wiadomości w social mediach. Nikt nie próbował się z nią skontaktować, a ona się temu nie dziwiła. Odsunęła wszystkich, budując wokół siebie wysoki mur z zasiekami. Uznała, że samotność to jedyne lekarstwo, które może jej pomóc.

      Niechętnie spojrzała na stos tradycyjnej korespondencji na stole. Przypuszczała, że przynajmniej kilka najbliższych osób mogło próbować skontaktować się z nią w ten sposób. Nie, właściwie jedna. Pozostałe trudno było nazywać najbliższymi.

      Nie włączając światła, sięgnęła po pierwszą kopertę i rozerwała ją. Położyła list na klawiaturze macbooka, by ekran robił za lampkę. Jaskrawy blask ją oślepiał, ale przebiegła wzrokiem tekst.

      Spodziewała się różnych wiadomości, lecz nie takiej. Przez moment się zastanawiała, patrząc na podpis na końcu listu. Znała nazwisko kobiety, która do niej napisała. Zresztą kojarzył je każdy, bez względu na to, czy interesował się opozycjonistami z czasów PRL-u, czy nie.

      Jakiś czas temu taka prośba byłaby normalką. Klienci ustawiali się do niej w kolejce, a ona mogła wybierać, którą sprawę wziąć. Choć bywało i tak, że to sprawy wybierały ją.

      Tej z pewnością by nie wzięła.

      Tadeusz Tesarewicz był legendą Solidarności, przesiedział kilka lat w komunistycznych więzieniach, był internowany, a Służba Bezpieczeństwa swego czasu otoczyła go całym wianuszkiem tajnych współpracowników. Mimo to do tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego roku robił wszystko, by obalić niedemokratyczny ustrój.

      Sposób, w jaki walczył, zawsze był dla Chyłki godny podziwu. Problem polegał na tym, że walka Tesarewicza nie skończyła się wraz ze zwycięstwem nad komunistycznymi władzami. Prowadził ją dalej, niestety – sam ze sobą.

      Rezultat był makabryczny. Cztery ofiary, cztery zmasakrowane ciała, które odnaleziono na obrzeżach Warszawy. Wszystkie te osoby zostały seksualnie wykorzystane przed śmiercią, wszystkie miały amatorskie tatuaże wykonane post mortem.

      A teraz jego żona chciała, by to Chyłka podjęła się obrony zwyrodnialca. Joanna pokręciła głową, a potem odłożyła list i spojrzała na ekran laptopa. Zaczęła bez celu wałęsać się po internecie, sądząc, że zaraz zapomni o propozycji kobiety.

      Nowe dowody. Pewnie, każdy skazaniec odsiadujący dożywocie prędzej czy później zaczynał ich szukać. A jeśli nie mógł ich znaleźć, jego bliscy robili wszystko, by je stworzyć, licząc na wznowienie postępowania.

      Tak było i w tym wypadku. Żona Tesarewicza z pewnością nie dotarła do niczego przełomowego. Sprawa została dogłębnie zbadana, materiał dowodowy był nie do podważenia. Żaden rozsądny adwokat nie podejmie się ponownej obrony byłego opozycjonisty, bo będzie stał na z góry przegranej pozycji.

      A mimo to coś nie dawało Chyłce spokoju. Co chwilę spoglądała na złożoną kartkę papieru, starając się stwierdzić, co jej nie gra. W końcu westchnęła, otworzyła list, a potem sięgnęła po telefon.

      Popękana szybka utrudniała wybranie numeru i Chyłka uświadomiła sobie, że po raz pierwszy, od kiedy wyszła ze szpitala, staje przed takim problemem. Dotychczas obsługa telefonu wiązała się jedynie z odrzucaniem połączeń lub wyciszaniem dzwonków.

      Przypuszczała, że kobieta o tej porze nie odbierze. Stało się jednak inaczej, zupełnie jakby Łucja Tesarewicz czekała z komórką w dłoni.

      – Tak? – rozległ się głos w słuchawce.

      – Wspomina pani każdą swoją kretyńską decyzję, czy jak?

      Joannie odpowiedziało milczenie.

      – Halo? – upomniała się o uwagę Chyłka.

      – Tak, jestem… tylko nie bardzo rozumiem, co pani…

      – Ja zazwyczaj tak spędzam te noce, kiedy nie mam spania. Mówię swojemu mózgowi: czas się wyciszyć i wyłączyć, a on odpowiada mi: hola señora, przeanalizuj najpierw każde potknięcie, które w życiu zaliczyłaś.

      – Ależ… – Łucja na moment urwała i nabrała tchu. – Kim pani jest?

      – Dla jednych zbawieniem, dla innych przekleństwem.

      Rozmówczyni znów zamilkła.

      – Joanna Chyłka.

      Mechanicznie chciała dodać „z kancelarii Żelazny & McVay”, ale coś ją powstrzymało. Być może fakt, że sama nie wiedziała, czy nadal powinna wymachiwać tym sztandarem.

      – Jezus Maria…

      – Nie, naprawdę Chyłka.

      – Nie liczyłam, że pani zadzwoni.

      – Gdyby pani nie liczyła, nie wysłałaby pani listu.

      Łucja nie odpowiadała, zbita z tropu bezpośredniością. Po tylu latach w zawodzie Joannę nadal zaskakiwało, jak konsternująca dla klientów potrafi być zwykła logika.

      – Usiłowałam wcześniej skontaktować się z panią przez kancelarię.

      – Mhm.

      – Ale