Po chwili niepokój wrócił. Nie rozumiał, dlaczego kobieta tak długo stoi koło samochodu, bał się, że za chwilę zapuka w szybę. Uzmysłowił też sobie, że nie widzi jej rąk, za to słyszy jakieś chrobotanie na dachu. Wreszcie odwróciła się i powoli ruszyła po schodach prowadzących do komendy. Meyer mógł się wyprostować. Nie przestając wpatrywać się w plecy prokuratorki, z ulgą zapalił kolejnego papierosa. Kiedy zobaczył, jak przykłada komórkę do ucha, pojął, co zatrzymało ją przy samochodzie. Po prostu położyła na dachu torebkę i szukała w niej telefonu.
Nagle Weronika odwróciła się i zaczęła schodzić po stopniach. Znów się pochylił. Jednak nie na tyle nisko, by nie widzieć jej twarzy, którą wykrzywił grymas złości. Nie patrzyła ani na auto, ani na niego. Słuchała tego, co mówiła osoba po drugiej stronie słuchawki. Pokonała kilka stopni, nacisnęła przycisk w telefonie, wrzuciła komórkę do torebki i zawróciła ku drzwiom do komendy. Meyer użył dźwigni przesuwającej oparcie do pozycji półleżącej, rozparł się wygodnie i wtedy zobaczył na tapicerce okrągłą dziureczkę, którą wypalił rozżarzonym papierosem. Na wycieraczce zaś leżał nadwęglony niedopałek czerwonego marlboro.
– O kurwa – szepnął. – Dentysta tego nie przeżyje. – A po chwili dodał: – Skoro już biorę udział w tej landrynkowej zemście Anki, to przynajmniej niech to będzie przyjemne.
Odpalił silnik, znalazł przełącznik automatycznego otwarcia dachu auto open roof i przytrzymał go. Z cichutkim bzyczeniem dach schował się do bagażnika. Kiedy auto ruszyło, poczuł orzeźwiający wiatr na twarzy i we włosach. Już po chwili nie pamiętał ani o kolorze wozu, ani o uszkodzonej tapicerce, ani o prokuratorce, przed którą się ukrywał. Pogrążony w myślach nad konfiguracją: Johann–Elwira–Klaudia zmierzał do Siewierza załatwić sprawę nocnego wypadku.
Wracając do Katowic, profiler poczuł się o wiele lepiej. Choć wcześniej wydawało mu się, że marzy tylko o spaniu, kawy i napoje pobudzające zrobiły swoje. Zbliżał się wieczór, ale wiedział, że nie zaśnie, dopóki nie poukłada wszystkiego, co zdarzyło się w ciągu ostatnich godzin. Zresztą nie mógł teraz iść spać. Czas działał na korzyść sprawcy. Wszelkie czynności operacyjne miały największą siłę na samym początku śledztwa. Zamiast więc jechać do pustego domu w Ligocie, skręcił z trasy w ulicę Górnośląską, by jak najszybciej dojechać do komendy. Na niebie zbierały się właśnie burzowe chmury. Powietrze wydawało się wilgotne i lepkie. Meyer był pewien, że zaraz zacznie błyskać i grzmieć, a z nieba lunie deszcz. Nacisnął przycisk, by zabawkowy kabriolecik ponownie zmienić w mydelniczkę. Silniczek brzęczał znajomo, lecz dach nie przemieścił się nawet o centymetr. Początkowo Meyer nie bardzo się tym przejął. Uznał, że nie można zamknąć dachu w trakcie jazdy i powinien najpierw zaparkować. Zerknął na niebo i ucieszył się, że zdążył wszystko pozytywnie załatwić przed burzą.
Pomarańczowo-niebieską elewację Komendy Wojewódzkiej Policji widać było z daleka. Monumentalna bryła usytuowana na wzgórzu i zbudowana na planie półokręgu nasuwała myśl, że jest raczej żywym stworem z betonu i szkła niż architektonicznym dziełem wybudowanym z rozmachem typowym dla lat PRL-u. Kiedy Meyer wjeżdżał landrynkowym kabrioletem na parking, funkcjonariusz w budce strażniczej zasalutował mu karnie. Nie mrugnął okiem na widok pojazdu, jakim poruszał się słynny profiler. Meyer zaparkował niedaleko głównego wejścia i zaczął batalię z dachem. Jak na ironię zerwał się wiatr i nadkomisarz poczuł gęsią skórkę. Momentalnie się ochłodziło. Nie trzeba było wiedzy meteorologa, by wiedzieć, że za chwilę lunie. Po takim upale jak dziś zapowiadało się na porządną burzę. I tak miał szczęście, że nadeszła dopiero teraz. Pośpiesznie nacisnął pstryczek zamykający dach i czekał.
– No już, ruszaj się – zamruczał.
Znajome brzęczenie ponownie okazało się bezskuteczne. Meyer czuł, że narasta w nim złość. Nie mógł uwierzyć, że ma takiego pecha. Już słyszał lament Anki, jakim go poczęstuje na widok wypielęgnowanej jasnej tapicerki pełnej czarnych zacieków. Przycisnął auto open roof ponownie i spiął się w sobie, jakby jego skupienie mogło pomóc w uruchomieniu dachu.
– Zaskocz, skurwysynu! – podniósł głos. Uderzył ręką w kierownicę i zaczął wrzeszczeć na całe gardło: – Liczę do trzech. Raz… No już, dawaj, ostatnia szansa. Dwa… Zamykaj się, bo rozpierdolę ci tę różową facjatę! Trzy!
Dach ani drgnął, choć silniczek wciąż wydawał jednostajny odgłos.
– Zaciął się, pierdolony. Teraz wziął i się zaciął. Właśnie teraz – powtarzał. – Jebana różowa podróba.
Zrezygnowany westchnął ciężko i przechylił głowę do tyłu. Nie było ostrzeżenia, żadnych pojedynczych kropli. Z nieba gwałtownie lunęły strugi wody. Rozległ się głośny hałas. Ciężkie krople bębniły o karoserię. Woda zalewała wypielęgnowane jasne siedzenia. Moczyła dokumenty, lała się po plecach. Po chwili włosy miał całkiem mokre. Było mu zimno, ale nie zamierzał się poddać. Spróbował się uspokoić i zwrócił się do auta:
– Okay, nie polubiliśmy się. Ale nie zawsze zdarza się miłość od pierwszego wejrzenia. Spróbujemy jeszcze raz. Ale teraz… – Nabrał powietrza i nacisnął guziczek. – Proszę cię, bądź grzeczny… Ty skurwielu! – Wyskoczył z auta, krzycząc. – Zamykaj tę pieprzoną mydelnicę!
Bezsilnie opadł na siedzenie. Otworzył skrytkę i zaczął szukać instrukcji. Czuł się jak idiota. Nie wiedział, co zrobić. Męska duma nie pozwalała poprosić kogoś o pomoc. Wyciągnął liczne książeczki i przeglądał je w pośpiechu. Wreszcie znalazł jakąś instrukcję z obrazkami. Nie miał jednak możliwości ani czasu na jej studiowanie. Z nieba płynęły strugi wody i zalewały mu oczy.
– Skąd ona wzięła tego strucla!
Wcisnął mokre książeczki do schowka. Nie zwracał uwagi na ich ułożenie ani na to, że gniecie i moczy większość przedmiotów w skrytce. Odpalił silnik i podjechał w to samo miejsce, z którego ruszał po południu. Pod sam nos oficera dyżurnego. Wiedział, że o jego nowym wozie jutro będzie mówić cała komenda, a także o tym, że nie potrafi zamknąć dachu w kabriolecie. Ale nie miał wyboru. Tylko główne wejście do komendy miało zadaszenie, więc właśnie tam ustawił landrynę. To było jedyne wyjście, by uratować wóz Anki przed całkowitym zalaniem. Postarał się jedynie tak zaparkować, by zostawić miejsce radiowozom, które ewentualnie podjadą w nocy.
– Chrzań się! – mruknął, zatrzaskując drzwi.
Kliknął alarm, choć do otwartego kabrioletu mógł wsiąść teraz każdy, kto chciał. Nie odwracając się, biegiem ruszył po schodach w górę. Z ulgą stwierdził, że na zmianie jest inny funkcjonariusz. Ten, widząc wściekłego profilera, bez słowa komentarza otworzył mu drzwi. Meyer nie musiał szukać swojej karty chipowej.
Komenda o tej porze była wyludniona. Większość świateł wygaszono, więc wnętrze sprawiało wrażenie bardziej przygnębiającego, niż było w rzeczywistości. Przeszklonym korytarzem oświetlonym zielonkawym światłem jednostajnie brzęczących jarzeniówek Meyer dotarł do wind. Znał doskonale każde