Śledztwo Setnika. Davis Bunn. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Davis Bunn
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Историческая литература
Год издания: 0
isbn: 978-83-946935-6-5
Скачать книгу
jestestwo buntowało się przeciw tej wiadomości. Z pewnością judejscy przywódcy wiedzieli, że nie mają żadnego legalnego powodu, by ukrzyżować tego człowieka.

      Młody Jakub żył dzięki Prorokowi – co do tego Alban nie miał wątpliwości. Chłopak był bardzo chory. Lekarze zrobili, co mogli, ale bez skutku, i powiedzieli, że umrze przed zmrokiem. Alban był zdesperowany. Wielu szeptało, że za bardzo się przejmował losem zwykłego służącego, zwłaszcza, że był to tylko judejski chłopak, pochwycony w bitwie z bandytami. Tak, w świetle prawa Alban był jego właścicielem. Ale gdzieś w środku wiedział, że tak naprawdę całym sercem jest za tym chłopcem. Nie miał pojęcia, dlaczego darzy tę sierotę sympatią. Jego własna rodzina niczego go nie nauczyła w sprawach miłości. A jednak wiedział, że za tego chłopca oddałby własne życie.

      Z ciemności usłyszał delikatny szept:

      – Panie?

      Odwrócił się do niższej sylwetki majaczącej w ciemności.

      – Tak, Jakubie?

      Chłopak wszedł w krąg światła.

      – Słyszałem, jak żołnierze mówili o Proroku. Czy On naprawdę nie żyje?

      Głos Albana zabrzmiał szorstko:

      – Tak mówią.

      – Ten Jezus, który mnie uzdrowił?

      – Ten sam.

      – Ale dlaczego? Czy zrobił coś złego?

      – Nie znam powodów. Ale jednego jestem pewien: On czynił tylko dobre rzeczy. Spójrz na siebie. Jesteś zdrowy i silny.

      – To dlaczego…? – głos chłopca załamał się.

      Alban dotknął ramienia Jakuba. Poczuł, jak szczupłe ciało chłopca drży. Nie miał pojęcia, co powiedzieć, by go pocieszyć. Odsunął się i znów przybrał rolę dowódcy.

      – Przygotuj się. Wkrótce ruszamy z misją.

***

      Wyruszyli w blednącym świetle księżyca, godzinę przed świtem. Alban prowadził swój oddział jadąc konno. Jego zastępca był jedynym oprócz niego jeźdźcem. Horaks prowadził straż tylną. Jakub truchtał u boku Albana, trzymając się jedną ręką jego prawego strzemienia. Chłopak miał dopiero dwanaście lat; był o wiele za młody, by brać udział w takiej operacji, ale dziś jej sukces zależał od jego wiedzy i znajomości.

      Poruszali się pośpiesznie i cicho. Zeszli do pierwszej doliny w Golan. Nocne powietrze niosło niewyraźny zapach daktylowców i drzew oliwnych. Po prawej stronie na wietrze drżał młody jęczmień.

      Alban rozejrzał się po okolicy. Wiatr w ciągu wieków wyrzeźbił w tych wąskich wąwozach dziwaczne kształty. Większość dolin tworzyła prawdziwe więzienia, które wiły się długo i nie prowadziły nigdzie indziej jak z powrotem do punktu wyjścia. Tylko kilka z nich otwierało drogę do Syrii. Na południe od nich, przez najprostszą i najszerszą dolinę, biegła droga do Damaszku. Partyjscy bandyci ostatnio stawali się coraz śmielsi – atakowali na tym bezludnym obszarze, a potem znikali w tajemnych dolinach.

      Oddział zwrócił się na północ, wchodząc do wąwozu, o którym Alban wiedział, że prowadzi donikąd. Daleko na horyzoncie świt malował mały skrawek nieba. W dole jęczał wiatr. Gdy ściany skalne się ścieśniły, Alban spytał chłopaka:

      – Jesteś pewny, że to tu wyznaczył spotkanie?

      – To jest otchłań – powiedział Jakub, szybko kiwnąwszy twierdząco głową.

      Koń Albana spłoszył się i zarżał, gdy jakiś mężczyzna nagle pojawił się na półce skalnej nad ich głowami. Pasterz wyszczerzył zęby w uśmiechu na widok zaskoczonych żołnierzy. Alban przyjrzał się skale i zrozumiał, że to, co brał za jeszcze jeden poranny cień, tak naprawdę było jaskinią. Żołnierz stojący bezpośrednio za nim wymamrotał:

      – To miejsce jest stworzone na śmiertelną zasadzkę.

      Jakub zwrócił twarz w górę ku Albanowi i rzekł:

      – Panie, to jest ten człowiek, o którym ci mówiłem.

      Alban gestem powitał pasterza.

      – Jak cię zwą?

      – Samuel, syn Izmaela. A ciebie?

      – Jestem Alban.

      – Czy to rzymskie imię?

      – Nie. Pochodzę z Galii.

      – Nie znam tej krainy.

      – Jest daleko na północnym zachodzie, poza granicami Rzymu.

      – Ale walczysz dla Rzymu.

      – Od trzech pokoleń jesteśmy rzymską prowincją.

      Pasterz skrzywił się z pogardą dla wszelkich podbitych ludów. Alban uśmiechnął się ukradkiem. Ten człowiek był odziany w nędzne ubranie i kurz, lecz nosił się niczym książę. Tę cechę Alban dostrzegł już wśród wielu Judejczyków mieszkających z dala od miast. I była to jedna z rzeczy, którymi Rzymianie najbardziej pogardzali. Jak ci nieokrzesani wieśniacy śmieli afiszować się ze swoją niepodległością przed imperium, które podbiło niemal cały znany dotychczas świat!

      Na czarnej brodzie pasterza o twardej, ciemnej skórze i szerokich barkach zaczynały przeświecać pierwsze pasemka srebrzystej siwizny.

      – Partyjscy bandyci kradną mi owce.

      – W takim razie mamy wspólnego wroga.

      Alban obserwował, jak Samuel dokonuje oględzin rzymskiego oddziału. Jego wzrok zatrzymał się dłużej na ręce Jakuba spoczywającej spokojnie na strzemieniu Albana. Ludzie Albana stali w bezruchu tak jak ich dowódca. Pasterz najwyraźniej odnalazł to, czego szukał, bo powiedział:

      – Zostawcie konie tutaj.

      Stojący z tyłu Horaks sprzeciwił się ochrypniętym głosem:

      – Ale ten wąwóz donikąd nie prowadzi!

      Ciemne oczy pasterza zalśniły humorem:

      – Tak samo jak na tej skalnej półce był tylko cień, czyż nie?

      Alban dał znak podniesioną ręką, po czym zsunął się z siodła.

      – Chłopcze, trzymaj się blisko mnie – powiedział do Jakuba.

      Pasterz powiódł ich dalej w głąb szczeliny. Wąwóz wił się długo, aż w końcu rozgałęził się na trzy części. Wiatr nie miał tam dostępu, a słońce dochodziło jedynie przez kilka chwil w ciągu dnia, więc kamienne ściany pozostawały chłodne. Mimo to Alban pocił się obficie. To był świetny teren na zasadzkę. Kamienie lub strzały wypuszczone z góry nie pozostawią nikogo przy życiu. Pasterz bez wahania skręcił w prawą szczelinę, tak wąską, że mężczyźni musieli iść pojedynczo.

      Sto kroków dalej szczelina otwierała się, tworząc jakby płytką misę. Piaszczyste podłoże miało czerwoną barwę zachodzącego słońca i Alban czuł pod sandałami, że wciąż jest ono chłodne. Nie było tu życia. Nic tu nie rosło. Wysoko nad głowami hulał poranny wiatr.

      – Jak dotąd tylko do tego miejsca zapuścił się jakikolwiek człowiek z zewnątrz – rzekł pasterz i wskazał na Jakuba. – On mówi, że można ci zaufać. Ale to twój niewolnik i mógłbyś go zmusić, żeby powiedział, cokolwiek zechcesz.

      – Pytałeś o mnie na rynkach?

      Pasterz odparł niechętnie:

      – Moja żona pytała.

      – Co jej powiedziano?

      – Że jesteś przyjacielem Judejczyków – ton pasterza sugerował,