Znałem ludzi, którzy potrafili zażywać kokainę tylko raz w miesiącu. Ja do nich nie należałem. Do początku lat 80. byłem już kompletnie uzależniony od kokainy, alkoholu i w konsekwencji również od jedzenia. Potem stałem się też bulimikiem. Miałem na swoim sumieniu każdy z siedmiu grzechów głównych, no, może oprócz lenistwa. Bez względu na to, jak źle zaczęło to wszystko wyglądać, nigdy nie straciłem ani swojej etyki pracy, ani miłości do muzyki.
Pozostawałem jednak głuchy na wszystko inne. Widziałem, jak moi przyjaciele masowo umierają na AIDS. Chodziłem na pogrzeby. Płakałem. Byłem w depresji, czasem nawet przez wiele tygodni. To jednak nie zmieniło mojego zachowania. Tak naprawdę jedynie je pogarszało. Zażywałem jeszcze więcej narkotyków, by znieczulić się na ten rozgrywający się wokół mnie horror. Sypiałem z przypadkowymi osobami, drastycznie zwiększając szanse na to, że sam zarażę się chorobą, która zabijała bliskich mi ludzi. To niemały cud, że nigdy nie stałem się HIV-pozytywny.
Byłem straszliwie samolubny i autodestrukcyjny. Ledwo radziłem sobie sam ze sobą, więc co dopiero mówić o staniu u boku takich osób jak Elizabeth Taylor i byciu orędownikiem chorych na AIDS.
Dopiero śmierć Ryana otworzyła mi oczy i pozwoliła zmienić swoje życie.
Rozdział III
Zaczynając od nowa
Po pogrzebie Ryana wróciłem do Londynu i zaszyłem się w swoim domu, co zdążyło już stać się moim zwyczajem, jeszcze przed jego śmiercią. Doszedłem do takiego punktu, w którym nie potrafiłem rozmawiać z ludźmi, jeżeli nie miałem nosa pełnego kokainy i żołądka pełnego alkoholu. A z czasem nawet i to przestało wystarczać.
Pamiętam, jak kilka dni po pogrzebie oglądałem telewizję; emitowano program poświęcony Ryanowi oraz fragmenty ceremonii. Na ekranie zobaczyłem siebie samego w jednym z najgorszych momentów w moim życiu. Wyglądałem strasznie. Moje włosy były białe, skóra blada. Byłem otyły i opuchnięty. Wyglądałem na zmęczonego, chorego i przygnębionego starego człowieka. Patrzenie na siebie samego w tym stanie, w dodatku na pogrzebie Ryana, to było więcej, niż mogłem znieść. Nałogi zupełnie mną zawładnęły i całkowicie straciłem kontrolę nad własnym życiem. Szczerze mówiąc, wyglądałem jak grający na fortepianie późny Elvis Presley. Człowiek ruina. Nie było wątpliwości: albo się zmienię, albo umrę. Nawet ja to wiedziałem.
I desperacko pragnąłem tej zmiany. Pamiętam, jak wiele razy siedziałem zupełnie sam, piłem, zażywałem narkotyki i objadałem się, słuchając raz po raz Don’t Give Up Petera Gabriela i Kate Bush.
W tej dumnej krainie wyrośliśmy silni
Ścigano nas przez cały czas
Nauczono mnie walczyć, nauczono mnie wygrywać
Nigdy nie sądziłem, że mogę ponieść klęskę
Wydaje się, że walka dobiegła już końca
Jestem człowiekiem, którego opuściły wszystkie marzenia
Zmieniłem swoją twarz, zmieniłem swoje imię
Lecz nikt nie chce patrzeć na ciebie, gdy przegrywasz.
„Nikt nie chce patrzeć na ciebie, gdy przegrywasz”. Ten wers zawsze mnie poruszał. Słuchałem tych słów, a kiedy dochodzili do refrenu i śpiewali Don’t Give Up, zaczynałem płakać. Nie chciałem się poddawać, ale z każdym kolejnym gramem kokainy zapadałem się coraz głębiej w króliczą norę. Myślałem sobie: „Któregoś dnia z tym skończę. Na pewno. Na pewno. Nienawidzę takiego życia. Nienawidzę siebie. Nienawidzę tego, jaki się stałem”. Ale nie umiałem – albo może raczej: nie chciałem – poprosić o pomoc.
Wszyscy pragnęli sprawić, bym przestał. I dopiero teraz potrafię to naprawdę docenić. Ale wtedy doprowadzało mnie to do szału. Wiele osób cierpiało z powodu moich ówczesnych wybuchów gniewu, mojej obojętności i tego, że nie chciałem nikogo słuchać. Wiedziałem, że jestem dupkiem. Wiedziałem, że mam problem. Ale wierzyłem, błędnie, bardzo błędnie, że jestem wystarczająco inteligentny, wystarczająco bogaty i wystarczająco sławny, by nad tym wszystkim panować. Oczywiście im bardziej utwierdzałem się w tym przekonaniu, tym gorzej zaczynało to wyglądać.
Niektórzy nazywają to „wysokim dnem”. Tam właśnie lądujesz, jeśli spadniesz na kamienne dno, ale nie leżysz jeszcze w rynsztoku. Tam właśnie byłem ja. Odnosiłem sukcesy. Byłem bogaty. Miałem wtedy chłopaka, który nazywał się Hugh Williams i który bardzo mnie kochał, a ja kochałem jego. Zdobyłem szacunek i podziw wielu ludzi. To było życie, którego zawsze pragnąłem – albo przynajmniej coś koło tego. „Jak niby miałbym spaść na samo dno, skoro jestem na szczycie świata?”, mówił głos z tyłu głowy.
Ale mimo to spadłem. Narkotyki zawładnęły moim życiem, tak samo jak alkohol. I jedzenie. Mój egocentryzm ustąpił miejsca bardzo niskiej samoocenie. Nie byłem już w stanie niczego kontrolować – ani swojego zachowania, ani tego, co zażywałem, ani tego, co jadłem. Jedyne, co wiedziałem, to że się staczam. Więc jeszcze mocniej popadałem w uzależnienia. Potem przez jakiś czas było lepiej, ale niebawem znowu wszystko zaczynało się od nowa. Byłem narkomanem. Byłem bulimikiem. I zaczynało wyglądać to coraz gorzej. Każdego dnia myślałem o tym, jak bardzo pragnę się zmienić. Lecz rozczarowanie, że mi się to nie udaje, sprawiało, że brałem jeszcze więcej. To było jedno wielkie błędne koło.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.