– Czas na scrabble! – zawołała Babcia.
Super, pomyślał Ben. Dziś będzie milion razy nudniej niż w zeszłym tygodniu!
Ben nie znosił tej gry. Gdyby tylko mógł, zbudowałby rakietę i wystrzelił wszystkie, kiedykolwiek wyprodukowane, plansze do scrabble w Kosmos. Babcia wyciągnęła z kredensu stare, zakurzone pudło i rozłożyła grę na pufie.
Ben westchnął.
Wydawało się, że dziesiątki lat, a nie ledwie godziny, spędził na wpatrywaniu się w swoje litery, nim przyjrzał się ułożonym do tej pory wyrazom:
MONOTONIA
PRZEDPOTOPOWY
KWAKNIĘCIE (podwójna premia słowna)
BEZCELOWY
SMRODLIWY (po konsultacji ze słownikiem)
ZMARSZCZKI
KAPUSTOFOBIA (potrójna premia słowna)
UCIECZKA
POMOC
NIENAWIDŹĘTEJGŁUPIEJGRY (tej propozycji Babcia nie dopuściła, z uwagi na fakt, iż nie był to samodzielny wyraz)
Ben miał „N”, „D” oraz „U”. Babcia dopiero co ułożyła słowo „miętówka” (zaliczając podwójną premię słowną), więc chłopiec wykorzystał „A” z końca wyrazu, dzięki czemu wyszła „nuda”.
– No, mój drogi, dochodzi ósma – oznajmiła Babcia, spoglądając na swój mały, złoty zegarek. – Karaluchy pod poduchy…
Ben jęknął w myślach. Karaluchy pod poduchy?! Nie był maluchem!
– Ale w domu mogę posiedzieć do dziewiątej! – zaprotestował. – A nawet do dziesiątej, jeśli następnego dnia nie idę rano do szkoły.
– Nie, mój drogi. Szykuj się do łóżka, proszę. – Staruszka, gdy zechciała, potrafiła być całkiem stanowcza. – I nie zapomnij umyć zębów. Za moment przyjdę i opowiem ci bajkę na dobranoc, jeśli chcesz. Zawsze lubiłeś dobranocki.
Chwilę później Ben stał już przy umywalce w łazience. To był zimny, wilgotny pokój bez okna. Od ściany odpadła część kafelków. Wisiał tam też nędzny, wystrzępiony ręczniczek, a w mydelniczce leżała pokryta pleśnią stara kostka mydła.
Ben nie znosił szczotkować zębów. Dlatego udawał, że to robi. Udawanie, że myje się zęby, jest łatwe. Nie mów rodzicom, co ci opowiadam, ale gdybyś chciał spróbować, wystarczy, że zastosujesz się do kilku praktycznych wskazówek:
Widzisz? To dziecinnie proste. Niemal tak proste jak umycie zębów.
Ben spojrzał na swoje odbicie w łazienkowym lustrze. Miał jedenaście lat, lecz był niższy, niżby sobie tego życzył, więc na chwilę stanął na palcach. Bardzo chciał dorosnąć. Jeszcze tylko kilka lat, rozmyślał, a będzie wyższy, bardziej owłosiony i pryszczaty. Zaś jego piątkowe wieczory będą wyglądały zupełnie inaczej.
Nie będzie musiał więcej zostawać u swojej nudnej, starej Babci. Zamiast tego będzie mógł robić te wszystkie ekscytujące rzeczy, którymi w piątki zajmowały się starsze dzieciaki:
Przesiadywać z paczką kumpli pod sklepem monopolowym, czekając, aż ktoś zwróci ci uwagę.
Lub przesiadywać na przystanku autobusowym z dziewczynami w dresach, żując gumę i nigdy nie wsiadać do żadnego autobusu.
Tak, czekał na niego świat pełen tajemnic i cudów.
Na razie jednak, choć na dworze wciąż było jasno, a z pobliskiego parku dobiegały okrzyki grających w piłkę chłopaków, Ben musiał iść spać. W małym, twardym łóżku, w wilgotnym pokoiku, w rozsypującym się domku swojej babci.
Który cuchnął kapustą.
Nie troszeczkę.
Przeokropnie.
Ben wlazł pod kołdrę z westchnieniem ciężkim jak kamień młyński. Wtedy właśnie Babcia delikatnie otworzyła drzwi jego sypialni. Chłopiec szybko zamknął oczy i udawał, że śpi. Staruszka przyczłapała do łóżka, by postać nad nim przez chwilę.
– Chciałam opowiedzieć ci coś na dobranoc – szepnęła. Gdy był młodszy, często wymyślała dla niego różne historie: o piratach, przemytnikach i mistrzach zbrodni, ale teraz był już za duży na takie bajanki.
– Jaka szkoda, że już zasnąłeś… Cóż, chciałam tylko powiedzieć, że cię kocham. Dobranoc, mój mały Benny.
Nie znosił, gdy nazywała go „Benny”.
Ani „mały”.
Koszmar robił się coraz mroczniejszy, gdy babcia pochyliła się, aby ucałować wnuczka. Ben poczuł na policzku nieprzyjemne ukłucie jej szczeciniastego podbródka. Potem usłyszał znajome, rytmiczne kwakanie babcinego zadka, piszczącego przy każdym kroku. Wykwakała z pokoju i zamknęła za sobą drzwi.
Dosyć tego, pomyślał Ben, muszę stąd uciec!
5
Nieco Przybita
– Chrrrrrrrrrr… fffffffffffffffffff… chrrrrrrrrr… fffffffffff…
Nie, czytelniku, nie kupiłeś przez pomyłkę wydania swahili tej książki. To był dźwięk, na który Ben czekał.
Babcine chrapanie.
Wreszcie zasnęła.
– Chrrrrrrrrrr… fffffffffffffffffff… chrrrrrrrrr… fffffffffff…
Ben cichutko wymknął się z pokoju i ruszył do stojącego w korytarzu telefonu. To był jeden z tych starodawnych telefonów, mruczących niczym kot, gdy wykręcało się numer.
– Mamo…? – szepnął.
– STRASZNIE SŁABO CIĘ SŁYSZĘ! – odkrzyknęła. W tle grała głośna muzyka jazzowa. Mama i Tata znów oglądali Taniec Najsławniejszych Sław Na żywo! Na scenie! Pewnie właśnie omdlewała na widok kołyszącego biodrami Flavio Flaviolego, rozszarpującego serca tysięcy kobiet w pewnym wieku. – Co się stało? Wszystko w porządku? Czy to stare pudło wciąż na chodzie?
– Tak, nic jej nie jest, ale nie znoszę tu być. Nie możesz po mnie przyjechać? Proszę! – jęknął cicho Ben.
– Ale Flavio nie zatańczył jeszcze drugiego tańca.
– Błagam. Chcę wracać do domu. Babcia to skończona nudziara. Siedzenie z nią to jak tortury.
– Porozmawiaj z Tatą.
Ben usłyszał przytłumiony odgłos przekazywanego z rąk do rąk telefonu.
– HALO? – krzyknął Tata.
– Proszę cię, mów ciszej!
– CO?
– Ciii. Nie krzycz, bo obudzisz Babcię. Tato, czy możesz po mnie przyjechać? Błagam. Tu jest beznadziejnie.
– Nic z tego. Szansa na obejrzenie tego widowiska zdarza się tylko raz w życiu.
– Widzieliście to w zeszły piątek! – zaprotestował Ben.
– W takim razie, tylko dwa razy.
– I mówiłeś, że w przyszły piątek też będzie!
– Słuchaj, jeśli dalej będziesz tak pyskował, smarkaczu, zostaniesz u niej aż do Bożego Narodzenia. Dobranoc!
Po tych słowach Tata rozłączył się, Ben