Łagodne światło. Louis de Wohl. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Louis de Wohl
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Биографии и Мемуары
Год издания: 0
isbn: 978-83-257-0583-1
Скачать книгу
Wybieram rolę lwa. – Wypił, spojrzał z uznaniem na piękny puchar w kształcie złotej wieżyczki i mówił dalej: – I tak nie rozumiem, dlaczego Najwyższy Pasterz Boga chrześcijan mógłby mieć coś przeciw mnie. Przypomniałem mu o czasie, kiedy lew leżał obok owcy. Uważa się, że był to bardzo dobry czas, w rzeczy samej najlepszy, bo nazywają go rajem. Ale papież Grzegorz tego nie chciał. Chciał mieć tylko owce. A ja do nich nie pasuję. Prawie porzuciłem nadzieję, że on kiedykolwiek zrozumie mój punkt widzenia. Prawie: nie całkiem.

      Habsburg szybko podniósł wzrok, z przebłyskiem nadziei na brzydkiej, inteligentnej twarzy. Nie było dla niego nic straszniejszego, niż pozycja książąt i władców w świecie podzielonej lojalności. Czy to możliwe, że Fryderyk jednak się opamiętał? Ale znał aż za dobrze ten wyraz twarzy cesarza. Wypił do dna, by ukryć rozczarowanie. Może Ojciec Święty bywał trochę uparty, ale nie to było prawdziwym źródłem konfliktu. Prawdziwe źródło konfliktu tkwiło w tym, że papiestwo działało na Fryderyka jak czerwona płachta na byka, cokolwiek papież by zrobił.

      – Sądzę, że w końcu da się zmiękczyć – ciągnął Fryderyk. – Zrozumie chyba, że ekskomunikowany cesarz to na dłuższą metę kiepski interes dla jego własnego przedsiębiorstwa. Wkrótce może usłyszeć złe wieści.

      – Nie ustąpi – rzekł Eccelino. – Jedyne, co się dla niego naprawdę liczy, to Rzym i...

      – A Rzym też może nie być tak papieski, jak on sądzi – wtrącił Fryderyk. – W rzeczy samej, nowina, jaką mamy z Rzymu, jest najciekawsza w tym aspekcie.

      – Nie myślisz o zaatakowaniu Rzymu, mam nadzieję – rzekł przerażony Habsburg.

      – Może nie będzie to konieczne, mój pobożny przyjacielu.

      Selvaggia pochyliła się do przodu.

      – To wszystko pewnie brzmi dla ciebie bardzo dziwnie – powiedziała ściszonym głosem.

      Piers Rudde podniósł wzrok. Z pewnością córka cesarza nie zwracała się do niego, najmniejszego spośród wszystkich, którym pozwolono zasiąść przy tym stole. Ale patrzyła na niego, jej skośne oczy zwęziły się nieco, a na pełnych, intensywnie czerwonych wargach, błąkał się lekko kpiący uśmiech.

      Jego myśli galopowały wkoło. Co to za kraj, gdzie papież i cesarz prowadzą ze sobą wojnę! Teraz cesarz, oczywiście, choć król Sycylii, był panem i władcą całego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, nie tylko Włoch – i był bratem, szwagrem, wujkiem lub siostrzeńcem niemal wszystkich monarchów świata chrześcijańskiego – a jednak sam chełpił się, że nie jest chrześcijaninem, szydził ze wszystkiego, co chrześcijańskie, nosił szaty będące dziwną mieszaniną stylu orientalnego i zachodniego, klął się na Koran – najwyższy władca świata chrześcijańskiego, o którym mówiono, że ledwie pół tuzina ludzi na świecie może dorównać mu inteligencją.

      Piers pomyślał o dniu Wniebowzięcia, kiedy król Henryk wysłał hrabiego, a z nim Piersa Rudde, do kaplicy Najświętszej Panny z Walsingham, by ofiarowali trzy tysiące świeczek dostarczonych przez szeryfów Norfolku i Suffolku, którzy też musieli nakarmić tylu biednych ludzi, ilu zdołali znaleźć, w imieniu króla.

      Nigdy nie zapomniał widoku świątyni w Walsingham – obraz jej łagodnego majestatu przychodził mu do głowy, ilekroć dręczyły go wątpliwości, a tak czasem się zdarzało, gdy Bóg zdawał się tolerować rzeczy, których nie tolerowałby nawet najmniejszy z chrześcijańskich rycerzy, gdyby mógł je zmienić – a Bóg mógł na pewno. Pocieszająca była więc myśl o Walsingham, bo tyle piękna mogło się opierać tylko na prawdzie. Ale tutaj...

      W jego myśli wdarło się pytanie, zadane cichym, lekko kpiącym głosem córki cesarza; rozwiały się jak duchy, kiedy nadejdzie ich godzina, a on usłyszał własne słowa:

      – Tak, najszlachetniejsza pani – i nie jestem całkiem pewien, czy to jawa, czy sen.

      – Jesteś w krainie cudów – odrzekła powoli Selvaggia. – Tu wszystko jest możliwe, a niemożliwe najbardziej. – Wesołe chochliki zdawały się tańczyć w jej oczach i kącikach ust. Piers poczuł, że się czerwieni i był na siebie o to wściekły. Weźmie go za gbura, prostaka, nieprzyzwyczajonego, że rozmawia z nim wielka dama. Wziął się w garść.

      – Wydaje się, że można zrobić tylko jedno, najszlachetniejsza pani – być gotowym nawet na niemożliwe i przyjąć je tak, jak trzeba.

      – Chyba cię lubię – rzekła Selvaggia, taksując go wzrokiem, jakby był rzadkim gatunkiem pośród zwierząt jej ojca. – Może poproszę twojego seniora, by wypożyczył mi ciebie na pewien czas – mam osobistego strażnika, a taki strój świetnie by pasował do twoich jasnych włosów. Wszyscy inni są ciemni. Poczęstuj się jeszcze tymi brzoskwiniami w muszkatelu. – Ostatnie słowa wypowiedziała znacznie głośniej, podsuwając mu półmisek.

      – Jedz – powiedział cichy, nieznoszący sprzeciwu głos obok niego. – Nie podnoś oczu. Jedz.

      Posłuchał odruchowo. Wiedział, że mówi jego nowy włoski przyjaciel. Ale...

      – Co jest nie tak? – zapytał szeptem. – Co zrobiłem?

      – Święta Wenus – mruknął Włoch. – Nie wiedziałem, że chcesz umrzeć tak młodo. On pyta: „Co jest nie tak?”. Czy nie mówiłem ci, że ona zamierza poślubić Eccelino z Romano? Nie widziałeś teraz jego oczu, ale sądzę, że twój senior tak. Kwaśne winogrona dla ciebie, przyjacielu, nie brzoskwinie w muszkatelu. Teraz jeśli... – Przerwał, bo cesarz znów przemówił. Słuchał nie tylko z szacunku należnego suwerenowi. Ten człowiek, cesarz, potwór – Lucyfer, August i Justynian w jednej osobie – był najbardziej fascynującą postacią, jaką młody poeta spotkał w swoim życiu; nawet jeśli wiedział, że Fryderyk świadomie chciał wywierać takie wrażenie na ludziach, nie umniejszało to efektu.

      – Nie, nie, Pallavicini – mówił Fryderyk. – Zostawiłem straże na zewnątrz, w wiosce. Lepiej się tam zabawią z dziewkami, a ja ich tutaj nie potrzebuję. Wy mnie nie zabijecie, prawda? To niewątpliwie zadowoliłoby starego Grzegorza, ale sądzę, że macie mnie za lepszego pana z nas dwóch. A poważnie – gdzie mógłbym czuć się bezpieczniej niż wśród was, moich przyjaciół? Poza tym są Mouska i Marzoukh, moi dwaj mali hebanowi pięknisie; zawsze śpią na moim progu. Radzą sobie ze słoniami i tygrysami, to co dopiero z ludzkim intruzem.

      – Czy to prawda, że ich małe sztylety są nasączone trucizną, ojcze?

      Fryderyk uśmiechnął się do niej z czułością.

      – Nie możesz być taka ciekawa, Selvaggio. Jak to mówią ogolone głowy? – „Pierwsza ciekawość pierwszej kobiety doprowadziła świat do upadku”; a kiedy pierwszy raz poczęła, urodziła mordercę. Ale trucizna czy nie, straż czy nie, nie umrę dzisiaj w nocy; to więcej niż pewne.

      – Czy powiedział ci o tym astrolog? – zapytał zaciekawiony Eccelino.

      – Nie, to nie był Bonatti, tylko jego poprzednik, Michał Szkot – pochodził z twojego kraju, kuzynie z Kornwalii.

      – Nie całkiem – odrzekł sztywno hrabia.

      – A zatem z twojej wyspy. Ale był nie tylko astrologiem. W Toledo nauczył się więcej niż mądrości gwiazd.

      – Toledo... bastion sztuki ciemnej...

      – Chciałeś powiedzieć, bastion nauki, Habsburgu. Wiedza tajemna jest tajemna tylko dla nieuczonych – młodych dusz, niedojrzałych jeszcze do prawdziwych tajemnic wszechświata. Nie możesz ciągle mieć takiego podejścia – dobrego raczej dla wiejskiego proboszcza niż władcy. Musimy uczyć się od ludzi, nawet jeśli ich wierzenia religijne nie są ze sobą zbieżne. Możesz nisko cenić Koran, ale matematyka i astronomia, algebra i okultystyczna numerologia są wielkim bogactwem. Mój wierny Leonardo