– Dobry miód. Ale chmiel nie jest teraz naszym sprzymierzeńcem – pamięć moja nie jest już taka sama, jak wcześniej, mogę coś przeoczyć.
– Jak Pan sobie życzy, Panie Sławomirze, proszę bardzo… – Komisarz od pomiarów też tylko łyknął z kubka i skoncentrował się na opowieści.
– Historia, jak już Panu mówiłem, Panie Stasiu, jest dość stara. Coś o tym wiem od ojca, coś – od jego towarzyszy ze sztandaru nadwornego, coś – od starych służących, coś jeszcze – od ludzie innych bojarów książę Bazyla, no i coś z kronik, dzięki, że czytać nauczył się dość wcześnie, za co jestem wdzięczny mojej matce, z domu Świętokrzyskiej… Wkrótce opuściła nas, nie miałem nawet dziesięciu lat, ale zrobiła dla mnie wszystko, co powinna zrobić matka, a ja wciąż zachowuję jej obraz w moim sercu.
Mój ojciec, litewski szlachcic Paweł Wierenicz, posiadał zaścianek Stachowo, który leży w dwunastu wiorstach od Pińsku. Posiadanie tego dawało mu zaledwie półtory kopy groszy rocznie pieniędzmi i czynsz, który ledwo wystarczał, by wyżywić rodzinę – dlatego był niewypowiedzianie szczęśliwy, gdy Pan Bartosz Godlewski, który pełnił przy Jego Mości, książę Bazylu funkcję starosty Kijowskiego i kierował rekrutacją do chorągwi dworskiej księcia, zaoferował mu miejsce kozackiego dziesiętnego z pensją w sześć kop groszy rocznie, stołem i mieszkaniem. Zaręczył się z moją przyszłą matką w tym roku, kiedy sejm księstwa obejmował Inflanty w skład Litwy, a wesele oni grali tuż przed rozpoczęciem wojny z Moskwą. WtedyJego Mość, książę Bazyli, nie ruszył się na Litwę, bitwa przy Czasznikach odbyła bez sztandarów rosyjskich z Kijowa i Wołynia – co, prawdę mówiąc, niczego nie zmieniło, książę Roman Sanguszko zdołał wtedy pokonać armię Oboleńskiego.
Ale to przeminiemy, tak myślę, historię tej wojny i Unii Lubelskiej, na pewno, Pani Stasiu, wie Pan. Również jak i to, że Unia ta drastycznie zmieniła całe życie województw rosyjskich – Wołyńskiego, Kijowskiego, Podolskiego, Bracławskiego – zgodnie z decyzją sejmów wojewodzkich, które przeszły pod władzę polskiego króla. Właśnie wtedy zostały wrzucone do ziemi te nasiona niezgody i bratobójstwa, które po wielu latach wyrosły do wojny i dewastacji…
Jednak, Panie, byłem nieco rozproszony. Powrócę do mojej historii.
Ojciec mój brał udział w nieszczęśliwym dla księcia Bazyla oblężeniu Czernigowa, kiedy umarła moja matka. Ojciec nie odważył się opuścić armii w czasie niebezpieczeństwa – więc ja, bardzo młody chłopczyk, musiałem pochować moją matkę. Och, Panie Stasu, broń Boże jeszcze raz doświadczyć takiego smutku, a nawet w tak młodym wieku… Po całych nocach płakałem, moja poduszka była jak rzęsa jeziorna – a po południu zarządzałem przygotowaniem do ostatniej drogi matuli, liturgii, pogrzebu, stypy… Dojrzałem bardzo wcześnie. Kiedy miałem dziesięć lat, przestałem być dzieckiem.
Komisarz od pomiarów ziemi pokiwał głową ze współczuciem.
– Widzę, Panie Sławomirze, że ciężki jest Pana los…
Szlachcic uśmiechnął się smutno.
– Nie mam zamiaru użalać się, Panie Stasiu, ale chcę opowiedzieć Panu prawdziwą historię rokoszu Nalewajki – o tym nikt Panu nie opowie, ponieważ nie pozostało się ani na Litwie, ani w Polsce, ani w Moskwie tych, którzy stawali na jego początku. Śmierć, Panie Stasiu – to jest najlepszy strażnik sekretów i tajemnic…
A więc było to tak. Po raz pierwszy spotkałem Seweryna Nalewajkę w kwietniu tysiąc pięćset osiemdziesiątego czwartego roku – za Pana zgodą policzę według kalendarza europejskiego, ponieważ moskiewski kalendarz od stworzenia świata nie bardzo jest rozpowszechniony tutaj, na pograniczu – kiedy mój ojciec zaprowadził mnie do kasztelana ostrogskiego prosić o miejsce kozaka w chorągwi dworskiej. Jeszcze właśnie nie skończyłem wtedy piętnastu lat, a mój ojciec zdecydował, że nauka wojenna – to jest najlepsze, co może wybrać dla mnie, tym bardziej, że w ten czas był on podsetnikiem, słowa jego miały wagę nawet dla wyższych bojar ostrogskich, z księciem Bazylim – do tego czasu już zmienił imię na Konstantego na cześć swojego ojca – znali się dość blisko.
W pokojach kasztelana – wówczas rangę tą zajmował Pan Jan Zakrzewski, znany wśród kozaków swoją sprawiedliwością, trzy lata przed tym straciwszy lewe oko przy Szkłowie w przegranej przez nas bitwie z wojskiem Dymitra Chworostynina – spotkaliśmy się z Nalewajką.
Bardzo dobrze pamiętam to spotkanie. Na ławce przy drzwiach do pokojów kasztelana siedział wysoki, przystojny mężczyzna w wieku koło trzydziestu lat, w szkarłatnej, obszytej kunim futrem husarce – ubraniu niezwykle rzadkim w tamtych czasach, noszonym przeważnie przez tych, którzy bywali w ziemiach tureckich lub na Węgrzech. Oni z moim ojcem dobrze się znali – co zrozumiałem po mocnym przyjaznym uścisku dłoni i szczerym uśmiechu, jakim Seweryn obdarzył mojego ojca. Z dalszej rozmowy wynikało, że Pan kasztelan zaprosił Nalewajkę aby nadać mu stanowisko setnika, dowodcy sotni kozackiej – drugiej najważniejszej rangi w chorągwi dworskiej. W trakcie rozmowy zdałem sobie również sprawę, że mój ojciec bardzo szanuje Nalewajkę – co było nieco zaskakujące, biorąc pod uwagę, że byli oni niemal równi w służbie.
Wkrótce nas zaprosił Pan Zakrzewski. Ojciec krótko ogłosił swoją prośbę, Pan kasztelan też duzo slow nie mowilł, powiedziawszy tylko: "Dobrze, nakażę pisarzowi zapisać twojego kozaka do drugiej sotni, jutro o świcie niech zjawi się w wartowni by iść do straży". Tak zaczęła się moja służba przy księciu Ostrogskim…
Wieczorem, skrajnie zniecierpliwiony, zacząłem pytać ojca o chorągwi, z nienacka upominając Nalewajkę. Ojciec nagle się zpeszył i kazał mi nie pytać o Sewerynie – mówiąc, że jakoś nie wypada obgadywać swojego dowódcy za plecami. Na co odpowiedziałem, że Nalewajko zostanie dowódcą pierwszej sotni dworskiej, która ma strzec prywatne pokoje książece, jego skarbiec oraz wartownię z zapasem prochu strzelniczego – na dodatek to będzie jeszcze tylko od jutra, natomiast ja jestem zapisany do drugiej sotni, która wystawia strażników na murach zamku, przy bramie oraz na moście, dlatego nie ma nic złego w tym, że chcę dowiedzieć się więcej o moich towarzyszy służbowych. Ojciec mój wciąż nie chciał rozmawiać o Nalewajce – po prostu kazał mi iść do łóżka, bo jutro rano mam iść do służby. Ale to jego zmieszanie zapamiętałem…
Następne sześć miesięcy upłynęło w zwykłych dla kozaków kłopotach – straży, czyszczenie i karmienie koni, rąbanie winorośli, strzelanie z fuzi i czyszczenie broni… Uczyłem się być żołnierzem, ale to jest ciężka nauka, Panie Stasiu…
Komisarz od pomiarów znów skinął głową.
– Wiem. Jak już powiedziałem, miałem okazję uczestniczyć w ruszeniu pospolitym przy wzięciu Parnawy, w wojsku Jego Mości, hetmana Chodkiewicza. Piętnaście lat temu. Wtedy mocno spraliśmy Szwedów!
Pan Sławomir gorzko westchnął.
– W tej wojnie w Kirchholmie zginął mój syn, Władysław. Nigdy nie znalazłem jego ciała… Huzarzy z jego chorągwi, których udało mi się znaleźć – powiedzieli, że mój chłopiec podczas ataku został strącony z konia przez kulę z fuzi, spadł z klifu do Dźwiny i był porwany przez strumień…
– Współczuję, Panie Sławomirze…
– Najcięższym ciężarem, Panie Stanisławie, jest trumna z ciałem syna na ramionach ojca… I nie miałem nawet czasu, aby pochować mojego chłopca…. – Szlachcic ze lzami w oczach zamilkl na kilka chwil, po czym kontynuował: – Wszelako moja historia nie jest o kłopotach oraz smutkach mojej rodziny, obiecałem przecież historię o rokoszu Nalewajki. Jednak dla tego się cofnę na początek ubiegłego stulecia –