Tą książkę poświęcam swiętej pamieci
mojego przyjaciela, Wojciecha Wojtulewicza,
prawdziwego Polaka, Słowianina, żołnierza.
Bracie, niech Ci ziemia lekką będzie!
Gościniec Janka Wrzeszczaki przy szlaku Smoleńskim w trzech wiorstach od Drogobużu, 12 listopada 1624 roku od narodzin Chrystusa, lub 7132 roku od Stworzenia Świata
– Nie, dziekuję, dobry człowieku, ale nie piję piwa. Jęczmień jest dobry dla koni, ale nie jest godne tym zbutwiałym naparem poić dobrych chrześcijan… Gdybyś chciał poczęstować, każ Jankowi iść do piwnicy po beczułkę dobrego krakowskiego miodu…
To jest inna sprawa. Miody pitne i dziadowie nasi pili, i pradziadowie, od Świętego Włodzimierza i Jarosława Mądrego, to jest naturalny nasz napój… A piwo niech sobie piją poganie Żmudskie oraz wszelkiego rodzaju Niemcy – dla nich co konie karmić, co ludziom nalewać – jeden diabeł, wybacz mi, Boże kochany, mój jęzor niewyparzony…
Dobrze! Jakby ogień przebiegł po żyłach! W tej brei i błocie, co jest tam, za oknem, kubek dobrego miodu to prawdziwa ambrozja, jak Boga kocham!
Jesteśmy tu, jak widać, na długo. Jadryca po deszczach rozlała się jak na wiosnę… Dokąd Pan jedzie, przepraszam, jak wtrącam w nie swoje sprawy? Do Moskwy… No, niedaleko stąd, w Drogobużu, przekroczy Pan Dniepr – i tyle, jest Pan już po stronie moskiewskiej po zachodzie słońca… Tylko do Drogobużu teraz nie można dostać się… Według wszystkich wskazań, trzy dni mamy tu siedzieć, nie mniej, dopóki woda w Jadrycy nie spadnie i można będzie ją przebrnąć koło klasztoru w Trójce-Lykowie… W czasie ostatniej wojny tutaj Jego Mość, hetman Chodkiewicz przejeżdzał gdy na Moskwę szedł… Nie tutaj? Pan wtedy, przepraszam, po czyjej stronie walczył? Byłem też daleko od tych miejsc, w Inflantach. Wszechmogący ocalił mnie od udziału w bratobójstwie… Pięćdziesiąt lat mi stuknęło akurat ku Rozejmu w Dewilinie – to było nadal dobre dla ruszenia pospolitego, ale dla zapisu na Raytara czas już minął…
Starszy szlachcic o siwych wąsach w niegdyś pozornym, ale teraz wyblakłym i całkowicie przenoszonym źupanie, z widoczną przyjemnością wypił resztki miodu z kubka, chrząknął, odchylił się na krześle i kontynuował swój monolog, z ledwo zauważalną ironią patrząc na swojego rozmówcę:
– Panie Stanisławie, jak rozumiem, do Moskwy Pan jedzie nie w sprawach przemysłu kupieckiego? Kupiec na granicy w czasach dzisiejszych jest rzadka bestia, rabują dużo po lasach i to całodobowo, na okrąglo, i od naszej strony, i od strony Moskwy… nie to że pieniądze – życia nie uratujesz. A Pan w tak bogatym stroju, a konie Pana, wybacz mi Pan, kosztują nie mniej niż pół kopy litewskich groszy za każdego oraz ludzi Pana, którzy teraz na podwórku – z bronią, oprawioną w srebro… Nie w sprawach handlowych jest Pan tutaj…
Siedzący naprzeciwko leciwego szlachcica odęty człowiek, ubrany w bogaty, lazurowy kontusz, zdobiony gornostajem przy kołnierzu i obszyty szkarłatnym aksamitem, skinął głową.
– Tak, Panie Sławomirze, nie w sprawach handlowych. Muszę udać się do Moskwy, do Izby Majątkowej, żeby granicy posiadłości dawnych właścicieli, które przed wojną były za Moskwą, wnieść do rejestru – które obecnie są nasze, a które wciąż jest pisane za Moskwą… Jestem komisarzem od pomiarów ziemi. Koło Drogobużu po wyjeździe szlachty moskiewskiej pozostały posesję, nie wpisane do rejestrów, zaraz po rozejmie one zostały zapomniane, darowali ich sobie z powodu ich ubóstwa i zaściankowości, a teraz, po pięciu latach, przypomnieli o nich w Wilnie. Najwyższy czas, gdy tuż tuż śnieg spadnie, kamienie graniczne w ogóle nie da się odnalezc; do puszczańskiej dziczy lub w bagno z powodu takiej pogody zawrócić – z palcem w nosie… – ze złością rzucił ten, do którego starszy rozmówca mowił "Pan Stanisław".
Szlachcic wzruszył ramionami.
– A po co z nimi rozmawiać, z bojarami w Moskwie? Vae victis, jak to się mówi. Zabrać wszystkie posesję, które wywołują wątpliwości i zapomnić. Moskwa jest teraz słaba, młody car i dwór ledwo nie głodują. Teraz nie mają ambicji, swoje by ocalić, patrz Panie, granica między nami na wschód od Dniepru poszła jak za księcia Kazimierza Jagiellończyka. Królewicz Władysław, niech go Bóg błogosławi – rosyjski car, choćby tylko w nazewnictwie, Rzeczpospolita Dniepr trzyma u samego źródła! Odgryźliśmy taki kęs od Moskwy, że nawet Turcy są zazdrośni! – i chociaż było to powiedziane na pokaz patetycznie, doświadczone ucho zauważyło by w tej przemowie jawną ironię. Starszy szlachcic jakby sondował swojego adwersarza – i ten to zrozumiał.
Milcząc nalał do kubka szlachcica miodu, hojnie, po sam brzeg – i cicho rzekł:
– Jak to zrobić, byśmy nie udławili się tym kęskiem…– a następnie spojrzawszy na zasłonięte mleczno-żółtawą miką okienko, wzdechnąwszy, dodał: – Deszcz zaczął się nasilać. Widać z tego – macie rację, będziemy tu tkwić nie mniej, niż trzy dni. I nie ma jak dotrzeć do Bielskiego traktu – gościniec jest całkowicie nieprzejezdny… Czy zapytać Janka o suszoną rybę, albo pieczoną gęś, lub coś jeszcze bardziej sytego, panie Sławomirze? – zwrócił się do swego rozmówcy.
– Dziękuję panie Stanisławie, nie mam w zwyczaju się obżerać. A porozmawiać z mądrym człowiekiem za kuflem – zawsze jestem rad, patrzysz, coś przydatnego dla siebie pozyskasz… Czyli mówi Pan – majątki szlachty moskiewskiej w Wilnie zdecydowali pociąć na wołoki? Jako pomóc Panu podskarbiemu Krzysztofowi Naruszewiczowi aby skarbiec napełnić mógł?
Komisarz dosadnie machnął ręką.
– Głupstwo panie Sławomirze, głupstwo – i nic więcej. Cały ten aneks, który odszedł do Rzeczypospolitej, a raczej do Księstwa po Rozejmie w Dywilinie jest pustą ziemią. Ale sam to Pan widzi, dwór Janka – to jest jedyne miejsce mieszkalne na cały dzień drogi pomiędzy Jarcewem a Dorogobużem… Miejscowe szlachectwo poszło do Moskwy, car im, jako poszkodowanym, wyciął majątki za Wołgą, gdzie ziemie są bardziej żyzne, a połowy ryb i polowania bogatsze. A tu…. Wioseczki jakie są – rozorane wojną i głodem czasów Godunowa, pańszczyźnianych chłopów, proszę Pana, raczej nie ma, a te, które są – i tak dążą za progi Dnieprowskie, do Siczy, udzielić się…. Ziemie tutejsze – glina a piasek, polowania słabe, odłów ryb… Toteż i sam Pan widzi jakież tu połowy, ani sterletów, ani łososia, ani miętusa, sam chudy szczupak i ościsty leszcz w więcierze wpadają, rzadko kiedy suma sieci przyniosą. A na Wołdze nie to, że miętus – bieługa na trzy pudy i jesiotr na arszyn jest normalną sprawą. Nie mówiąc już o towarze czerwonym: soból, kuna, lis oraz też ten srebrny – idą w Moskwie po groszu praskim za ogon, a w futrach z wiewórki w zimie chodzą zwykłe mieszczanki…. Futro z gronostaja w Moskwie – cenione jest tylko na kopę groszy litewskich! Słyszałem w Smoleńsku, że obecnie carowi przysięgli takie ziemie na wschód słońca, gdzie soboli – jak wróbli i kawek na Litwie, a za dzierżawe plemiona tamtejsze płacą gronostajem i kuną… Tak więc daremnie mówi Pan, że Moskwa tkwi w żebractwie i głodzie – za dwadzieścia, może trzydzieści lat i ten aneks zwrócimy Moskwie, i Połock ze Mścisławem oraz Witebskiem….
Szlachcic uśmiechał się spod wąsa.
– Niebezpieczne słowa wypowiadasz, Panie Stanisławie. Księstwo i Korona dziś jest w zenicie swej mocy! Nie kuną i sobolem jesteśmy silni, lecz duchem szlacheckim, zawoła książe – dziesięć tysięcy szabli wnet stanie do ruszenia pospolitego! – przy tym szlachcic dość zauwazalnie podstępnie się uśmiechnął.
Komisarz parsknął sceptycznie.
– A chociaż i dwadzieścia. Uzbierać – to on je uzbiera, a czym karmić będzie? Nie stać go opłacić teraz nawet Rajtarskich chorągwii i półków, tych istniejących. Wie Pan, ile ziem książęcych w wyniku wojny poszło do magnatów i szlachty? Z czego ma wojsku płacić – po szelągu dziennie dla każdego Rajtara? Teraz w skarbnicach książęcych są tylko myszy – a i te zdychają z głodu… A car moskiewski cały dochód z futer zbiera do skarbca… Z miasta Archangielska codziennie w nawigację po trzy-cztery statki do Anglii i do Amsterdamu odpływają! A z powrotem wioza i miedź w blachach, i proch strzelniczy, i srebro sztabkami, i jedwab oraz aksamity,