Nieśmiertelni. Vincent V. Severski. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Vincent V. Severski
Издательство: PDW
Серия: Czarna Seria
Жанр произведения: Зарубежные детективы
Год издания: 0
isbn: 9788382520903
Скачать книгу
lokalu konspiracyjnego i łączność operacyjna z zainstalowanego tam komputera. Dlatego praca pod obserwacją, jej wykrywanie i sposoby bezpiecznego wychodzenia spod obserwacji były absolutnym priorytetem w ich szkoleniu. W kraju takim jak Iran każdy działający tam wywiad z góry zakłada, że jego ludzie są pod kontrolą. Ale na wszystko jest sposób, trzeba tylko puścić wodze fantazji, jak mówił podczas szkolenia Konrad. I to on wpadł na rowerowy pomysł.

      Oleg ani tym bardziej Wasilij nigdy wcześniej nie uprawiali jazdy górskiej freeride, musieli więc opanować tę umiejętność i ćwiczyli z zapałem w Tatrach. By jednak nadać temu hobby więcej autentyczności, to Oleg był tym głównym, uzależnionym sportowcem. Wasilij lepiej opanował jazdę na skuterze, która w Teheranie była dosyć skutecznym sposobem walki z obserwacją. Ale najważniejszy był zjazd rowerowy i ani Oleg, ani Wasilij nie mogli nadużywać tej metody.

      – Nie boisz się, że panowie z Vevaku naskarżą na ciebie do ojca? – zapytał Wasia. – Dostaniesz lanie, jak się dowie…

      – Eeeee… – Samad przerwał mu i uśmiechnął się dwuznacznie. – Ojciec zna swoich synów i wie, że wszyscy wiernie służą islamskiej republice – dorzucił z wyraźną ironią. – Czy ja kogoś namawiam do picia whisky?

      Od początku, kiedy powstała spółka w Teheranie, MI6 wiedziało, że formalnym udziałowcem ze strony Pasdaranu będzie Samad, syn generała Harumiego, znany z niesforności teherański birbant, playboy, mistrz etykiety i kurtuazji perskiej taarof. Dlatego Oleg i Wasia wydawali się dla niego idealnymi partnerami. To była nadzwyczaj ważna i korzystna konstelacja operacyjna, bo generał odpowiadał za irański program atomowy.

      – No cóż, wasza policja nie ma alkomatów – zażartował Wasia. – Jednak w IRI to przestępstwo…

      – Ale nie prowadzenie po alkoholu… – Ironiczny uśmieszek nie schodził z twarzy Samada. – Hm… nie ma takiego przestępstwa.

      – Rzeczywiście! Nie pomyślałem, no… ale jesteś przecież wierzącym muzułmaninem.

      – Nie mówi się „wierzący muzułmanin”, bo bycie muzułmaninem to wyznanie wiary. Nie ma niewierzących muzułmanów. A ty wierzysz?

      – Ja? – zastanowił się Wasia. – Ja jestem ateistą, czyli, mówiąc inaczej, jestem niewierzący.

      – Podobno ludzie niewierzący są inteligentniejsi od wierzących. Wiedziałeś?

      – Eeeee…

      – No bo wierzący biorą wszystko na wiarę i już, a niewierzący każdą rzecz muszą sobie wytłumaczyć logicznie i więcej się nagimnastykować, żeby coś udowodnić. Nie robią nic dla jakiejś nagrody albo ze strachu przed karą. Za to wierzący… przeciwnie. To dziecinne i naiwne, nie? – Samad zaskoczył Wasię, ale nie inteligencją, bo już niejednokrotnie udowodnił, że wyrasta znacznie ponad przeciętność, tylko cynizmem, z którym dotąd się nie obnosił, zwłaszcza w słowach. W dodatku trudno było nie przyznać mu racji. – Bóg załatwia za nas wiele spraw, nie?

      – Jesteś muzułmaninem, czyli jesteś wierzący.

      – Jestem wierzący, bo jestem leniwy…

      Samad nie dokończył, bo w drzwiach stanął Oleg w czarno-żółtym obcisłym kombinezonie, z kaskiem w dłoniach i w okularach na czole.

      – To co? Jedziemy? – zapytał.

      – Uff… – westchnął głęboko Samad.

      – Którędy będziesz jechał? – włączył się Wasilij.

      – Spod Toczalu… chyba wzdłuż Welendżaku – odparł Oleg, co znaczyło, że pojedzie raczej doliną Darbandu. – Zależy, czy dużo śniegu napadało i jaka będzie droga.

      – W tym roku prawie nie ma śniegu, ale uważaj na siebie.

      Skuteczne śledzenie Olega podczas zjazdu freeride, szczególnie zimowego, było bliskie zera, ale nie niemożliwe. Gdyby obserwacja miała solidne podejrzenia, mogłaby rzucić wystarczająco duże siły i ustalić dokładnie jego trasę przejazdu, dowiedzieć się, gdzie znika i co robi. Wystarczyłoby zamontować bikon w rowerze i śledzić jego ruchy z helikoptera, ale Oleg zawsze sprawdzał sprzęt przed jazdą i nie zdarzyło się, by nawet podjęli taką próbę. Telefony Olega i Wasilija były odpowiednio przygotowane przez M-Irka i pokazywały mało dokładne dane logowania w triangulacji BTS, a w górach sygnał i tak był słaby. Tak czy inaczej Vevak miał mnóstwo roboty z wrogiem wewnętrznym i setkami szpiegów z całego świata, więc pewnie musiał roztropnie gospodarować siłami i nie poświęcać zbyt wiele uwagi dwóm Rosjanom z Kazachstanu. Fakt, że spółka należy do Pasdaranu, też pewnie miał swoje znaczenie.

      Oleg i Wasilij opanowali kilka sposobów takiego wychodzenia spod obserwacji, by to śledzący byli przekonani, że popełnili błąd. Mieli do wyboru zagrywki prostsze i bardziej skomplikowane, ale musiała być wśród nich chociaż jedna, która dawała efekt niemal pewny. Zastosowanie tego sposobu mogło uratować im życie, toteż należało go szczególnie chronić i stosować z umiarem i sensem.

      Wykorzystanie zjazdu freeride na rowerze było autorskim pomysłem Konrada. Początkowo cały zespół powątpiewał w skuteczność tej metody, a Anglicy pozwalali sobie nawet na kąśliwe uwagi na boku. Mało kto znał jednak Teheran tak jak Konrad, a już na pewno nikt nie miał takiej fantazji. Może tylko Sara, ale ona była wtedy zawieszona. Najważniejsze, że pomysł spodobał się Olegowi, a więc siłą rzeczy również Wasilijowi.

      Safe house był usytuowany w północnej dzielnicy Saadat Abad, u podnóża ostro wznoszącego się pasma gór Elburs, które łączyły się z miastem wychodzącymi z nich dolinami i płynącymi przez nie strumieniami. Były to popularne miejsca wypoczynku teherańczyków, górskich wędrówek, uprawiania sportów letnich i zimowych. Kolejka linowa z Teheranu na Toczal pokonywała siedem i pół kilometra na wysokości dwóch tysięcy metrów. Zjazd rowerowy, jeśli nie miało się specjalnego sprzętu i odpowiedniego przygotowania, nie był łatwy i graniczył niemal z cyrkowym wyczynem. Ale w tym kryła się jego największa siła – w niepowtarzalności.

      Oleg i Wasia mieli – w zależności od pogody i pory roku – dokładnie przygotowane i przećwiczone przynajmniej kilkanaście tras zjazdu dolinami, graniami lub drogami i różne punkty wjazdu do Teheranu, który na całej swojej północnej granicy niemal natychmiast przechodził w gęsto zabudowany teren, gdzie z łatwością można było się skryć. Od każdego takiego punktu do lokalu konspiracyjnego w Saadat Abad było w linii prostej około półtora kilometra, lecz rowerzysta, klucząc po gęsto zabudowanym terenie o silnym spadku, mógł zrobić niemal wszystko. Upilnowanie go graniczyło z cudem – mówił Konrad i nie mylił się: to była chyba jedyna taka technika na świecie.

      Samad podszedł do Olega, stanął przed nim i poprawił mu okulary na czole.

      – Jedźmy, póki ulice jeszcze puste. Muszę szybko wracać, bo obiecałem Elen śniadanie do łóżka. – Był w dobrym humorze i wciąż ironizował. – A ja jestem najsmaczniejszym kąskiem. Samad Harumi! – Poklepał się po piersi.

      Pokoik przy drzwiach wejściowych do mieszkania pierwotnie przeznaczony był na garderobę, ale Oleg zaadaptował go na skład sprzętu sportowego i zamykał na dwa zamki. Jego obydwa rowery nie były czymś, co można kupić w sklepie, a w Teheranie odgrywały rolę konia trojańskiego. Dlatego darzył je uczuciem szczególnym i wydawało mu się, że gdy któregoś z nich dosiada i pędzi na nim po górskich bezdrożach, tworzą razem jeden żywy organizm.

      Rowery Olega, zimowy i letni, były czymś znacznie więcej niż nawet srebrny aston martin DB5 podrasowany przez nadętego Q. Rzeczywiście oznaczone były marką Q, ale zbudowane zostały od podstaw przez M-Irka z najlepszych na świecie włókien węglowych i szwajcarskiej mechaniki, więc ich wartość mogła się zbliżać do ceny astona martina, co podkreślał Irek pewnym siebie głosem, kiedy przekazywał sprzęt Olegowi i Wasilijowi. Natomiast Mirek jak zawsze zalecał