Nieśmiertelni. Vincent V. Severski. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Vincent V. Severski
Издательство: PDW
Серия: Czarna Seria
Жанр произведения: Зарубежные детективы
Год издания: 0
isbn: 9788382520903
Скачать книгу
taboretu, po którym mógłbym przejść…

      Przyjrzał się ciału uważniej i zauważył, że chłopak zaciska w dłoni uchwyt od dzbanka do kawy. Kawałki szkła w kałuży tłumaczyły jej rozmiar.

      Kawa zmieszana z krwią – pomyślał, a serce biło mu tak szybko, że przez moment obawiał się, że zemdleje.

      Cofnął się o krok i wtedy dostrzegł w głębi korytarza, w odległości jakichś dziesięciu metrów, wystające z pokoju po prawej stopy w sportowym obuwiu.

      – Drugie ciało – powiedział na głos i wyciągnął krótkofalówkę, by wezwać pomoc.

      Na drzwiach od szafy wisiały dwie garsonki. Pierwsza klasyczna wieczorowa jednorzędówka z tafty ze spodniami w kolorze ciemnostalowym, druga czarna jedwabna dwurzędówka z sukienką o wyrazistym dekolcie. Obok wisiały dwie białe jedwabne bluzki z żabotami i mankietami. Na podłodze stały trzy pary butów wieczorowych na obcasie, dwie granatowe i jedna ciemnozielona. Wszystko rozmiaru 38.

      A powinno być 40… co najmniej – pomyślała ze smutkiem Sara, siedząc na fotelu w rogu pokoju, z ręcznikiem zawiniętym na mokrych włosach.

      – Tylko buty pasują – powiedziała na głos i spojrzała na czarną garsonkę.

      Ostatni raz miałam ją na spotkaniu u premiera po sprawie Safira… Nic dziwnego, że nawet taki zbój jak on zakochał się w Zuzi. W końcu miała wtedy rozmiar 38. A teraz przez tego Radeczka nie mam co na siebie włożyć. Boże drogi!

      Westchnęła głęboko i powoli wstała z fotela. Podeszła do szafy, żeby włożyć zielone buty na szpilkach. Stanęła przed lustrem i zrzuciła szlafrok. Została nago, tylko w ręczniku i butach. Przez chwilę dokładnie lustrowała swoje ciało, dotknęła piersi i zjechała dłońmi na brzuch.

      – Bo ja wiem… – powiedziała i pokręciła głową ni to ze zdziwieniem, ni to z niedowierzaniem.

      Stanęła bokiem i dotknęła pośladków.

      Eeee… nie jest tak źle – pomyślała i uśmiechnęła się do siebie. Nooo… wysoki obcas trochę wyszczupla, ale i tak… Radkowi się przecież podoba… Tylko czy mnie to wystarcza?

      Spojrzała na zegar. Było piętnaście po szóstej. O siódmej miał po nią przyjechać Marcin.

      Właściwie to od razu powinnam była odmówić udziału w kolacji z George’em i zająć się przygotowaniami do świąt. Może jeszcze zdążę zadzwonić i jakoś się wykręcę.

      Rozejrzała się w poszukiwaniu telefonu.

      W końcu Gordon doskonale wie o mojej sprawie, a taki lord jak on nawet nie zapyta, czy coś się zmieniło.

      Kiedy tylko o tym pomyślała, znów poczuła zimny kamień w brzuchu, choć doskonale wiedziała, że kto jak kto, ale George doskonale rozumiał jej ból, bo całą sprawę Stepanowycza uważał za typowy polski idiotyzm, mimo że wspomniał o tym tylko raz. Wiedziała też, że jak przystało na oficera zaprzyjaźnionej służby, nie powinien komentować spraw wewnętrznych Agencji ani tym bardziej polskiego porządku. Mógłby powiedzieć o jedno słowo za dużo i miałby problem. A jednak rozgoryczenie sprawiało jej chwilami fizyczny ból i przysłaniało racjonalną ocenę. Zdawało jej się nawet, że wszyscy dookoła nieudolnie skrywają swoją satysfakcję z cierpienia, jakiego doznawała.

      Czterdzieści pięć minut… – pomyślała z niepokojem, spojrzała na siebie w lustrze i zdjęła z głowy ręcznik.

      – Trochę mało czasu? – zapytała z lekką ironią, puściła do siebie oko i zaraz dorzuciła: – Poczekają. – Podniosła szlafrok i poszła do łazienki.

      Przed domem na ulicy Wilczy Dół stał touareg, a w nim od kilkunastu minut siedział Marcin. W lewej dłoni trzymał iPhone’a, a jego kciuk wisiał nieruchomo, wycelowany w klawisz z napisem „Szefowa”. Czekał, aż na zegarze telefonu pojawi się liczba 19, dwie kropki i liczba 15. Co chwila rzucał wzrokiem na drzwi wejściowe, licząc, że pojawi się w nich Sara i nie będzie musiał znów do niej dzwonić. Kiedy zrobił to po raz drugi, była wyjątkowo nieprzyjemna, dlatego postanowił, że teraz zabawi się po prostu w głuchy telefon, co, jak uważał, powinno dać efekt rozżarzonej szpilki.

      Powinna zrozumieć, że jest już bardzo późno – myślał podenerwowany. A premier to w końcu premier, nawet jeśli znów ma nogę w gipsie.

      Gdy tylko Konrad powiedział mu, że ma odebrać Sarę z domu punktualnie o dziewiętnastej i przywieźć ją na kolację do pałacyku na Foksal nie później niż przed dziewiętnastą trzydzieści – dodając z emfazą, że premier i minister Tadek nigdy się nie spóźniają, choć nie było to prawdą – Marcin aż nadto dobrze się zorientował, co kryje się za tymi słowami. Wizyta George’a Gordona tuż przed świętami, długa narada w krypcie, zapach prochu zmieszanego z kardamonem unoszący się w Agencji i na koniec Konrad naładowany emocjami – wszystko to razem świadczyło, że wkrótce zacznie się jakaś nowa, ostra robota. Marcin takie historie wyczuwał na kilometr. A kiedy Konrad polecił mu przywieźć Sarę na spotkanie, w którym uczestniczyć będą premier i minister spraw zagranicznych, to było już jasne, że Sara wraca do roboty, bo bez niej żadna akcja na serio nie ma sensu. Przynajmniej dla mnie – pomyślał Marcin i spojrzał na telefon. Było piętnaście po siódmej i jego kciuk opadł twardo na napis „Szefowa”.

      W tym samym momencie z bramy wyszła Sara w czarnym płaszczu i bordowym szalu zarzuconym na ramiona. Stąpając ostrożnie po oblodzonym chodniku, z coraz większym trudem posuwała się do przodu i nerwowo szukała czegoś w torebce. Marcin rozłączył się szybko, bo pomyślał, że jeśli jeszcze chwilę dłużej będzie szukała telefonu, z pewnością się przewróci, i równocześnie dotarło do niego: No kurde! Szefowa nie umie chodzić na szpilkach. Jak Boga kocham! Ale… ja pier… babeczka z niej na sto dwadzieścia dwa!

      – Co tak patrzysz? – To były jej pierwsze słowa, które od razu zlały się z suchym trzaśnięciem drzwi samochodu i miłym zefirem aromatu Escentric Molecules, których Sara użyła tego dnia dopiero po raz drugi w życiu. – Coś nie tak? Zamknij usta, bo wyglądasz jak bejbi bez smoka, i ruszaj, chłopie… ruszaj!

      Marcin puścił więc gwałtownie sprzęgło i wcisnął gaz, aż rzuciło samochodem do przodu. Z poślizgiem skręcił w Mielczarskiego i za chwilę byli już na Wąwozowej.

      Prowadził, jakby był w transie, ale prowadził dobrze, bez typowej dla siebie nonszalancji, fanfaronady i szpanu. Wiózł Sarę na spotkanie, które powinno odmienić jej los, a więc i los Konrada, co z pewnością przełożyłoby się też na jego przyszłość i przy okazji całego Wydziału Q. Nie mogło być teraz ważniejszej rzeczy. Rozmarzył się na dobre. Nie miał najmniejszego pojęcia, o jaką sprawę może chodzić, ale czuł, że coś się dzieje, coś superekstra z zapachem chili i palonej kawy, jak mówił w takich sytuacjach.

      Sara w ogóle nie reagowała na jego wyczyny drogowe. Wyglądała przez boczną szybę, jakby nic jej nie obchodziło. Pociągała z elektronicznego papierosa, puszczając dymek przed siebie.

      – Gdzie jedziesz, chłopie?! – wykrzyknęła nagle i odwróciła się do tyłu. – To spotkanie nie jest w Stajni? – zapytała, mocno zdziwiona, kiedy Marcin minął ulicę Płaskowickiej.

      Od razu zrozumiał, że Sara nie wie, dokąd jedzie.

      Stajnia rzeczywiście była ulubionym lokalem Konrada i Gordona, ale z pewnością nie byłoby to dobre miejsce na spotkanie premiera z kontrolerem MI6. Marcin przez moment nie potrafił zrozumieć, dlaczego Konrad nie powiedział Sarze, z kim i gdzie się spotka.

      Tym razem szef zaskoczył i mnie, i Sarę. A sądziłem, że potrafię czytać w jego myślach. Muszę jeszcze nad sobą popracować.

      – Jedziemy do pałacyku MSZ