Nabór. Vincent V. Severski. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Vincent V. Severski
Издательство: PDW
Серия: Zamęt
Жанр произведения: Шпионские детективы
Год издания: 0
isbn: 9788381433846
Скачать книгу
nie zmieniło. Deszcz wciąż padał, więc Luka wziął od Haniego torbę i zaczęli biec w stronę volvo. Minęli samochody braci Juriciów, które stały w ciemności równo obok siebie, i Luka pomyślał, że wyglądają, jakby też zostały zabite.

      Wsiedli do samochodu. Luka, nie włączając świateł, wytoczył się powoli z parkingu. Przejechał dwieście metrów i zatrzymał się na poboczu. Wyciągnął smartfon, ale nie było żadnej nowej wiadomości.

      – To co się stało, że tak nagle… – znów zaczął dopytywać się Hani.

      – Zamknij się, do jasnej cholery! – wrzasnął Luka, aż Hani zamarł. – Zmiana planów – dodał nieco spokojniejszym tonem. – Nie musisz się tym interesować. To na mnie spoczywa odpowiedzialność, rozumiesz?

      – Rozumiem – odparł cicho Hani.

      Luka ruszył ostro, aż zarzuciło tyłem samochodu. Dopiero teraz poczuł, że napięcie go opuszcza. Dociskał gaz, chciał jak najszybciej się oddalić od hostelu Mostar. Po kilku minutach wjechali na autostradę A2 i minęli tablicę z napisem Wiedeń 368 km.

      – Jedziemy do Wiednia? – zapytał nieśmiało Hani.

      – Tak – odpowiedział Luka. – Przepraszam. Nie chciałem na ciebie krzyknąć, ale mam sporo do przemyślenia i trochę mnie to denerwuje. Wszystko jest już w porządku. Nasza misja idzie jak trzeba. Trochę zmian, ale… – Uśmiechnął się do Haniego. – Mogę zapalić?

      – Jasne! – odparł zadowolony Hani. – Wiesz… ja też zapalę. Dasz?

      – Pewnie! – Z bocznej kieszeni kurtki Luka wyłuskał paczkę papierosów i podał ją Haniemu razem z zapalniczką. – Paliłeś?

      – Tak… kiedyś… jeszcze na studiach.

      Hani niepewnie włożył papierosa do ust, jakby miał dmuchać balon. Przypalił sobie, po czym wciągnął dym, by go natychmiast wypuścić.

      – Tak… – wydusił z siebie przez zaciśnięte gardło. – Dawno, dawno nie paliłem.

      Luka od razu się zorientował, że Hani fantazjuje.

      – Lepiej nie pal, bo zrobi ci się niedobrze. – Wyjął papierosa z jego ręki i wyrzucił przez okno.

      Hani nie protestował.

      – Będę musiał do toalety.

      – Dobrze. Pilne?

      – Nooo… jeszcze nie.

      Przestało padać i Luka jechał ponad sto dwadzieścia. Czuł, że oczy same mu się zamykają. Wypity alkohol i stres zaczęły robić swoje, mimo to myśli goniły jak szalone. Na szczęście Hani zamilkł i zaczął przysypiać.

      W samochodzie było ciepło, więc Luka uchylił okno. Wciąż czuł słodki zapach krwi. Znał go bardzo dobrze, bo spędził w Syrii wystarczająco dużo czasu, by się z nim oswoić, ale drażnił go wtedy, gdy sam tę krew upuszczał. Tak było i teraz. Petar Jurić miał dużo krwi, gęstej i tłustej, a Josip wprost przeciwnie – miał jasną i rzadką. Kiedy został pchnięty w serce, na jego koszuli pojawiła się tylko plama. Trochę to było dziwne, ale Luka nie takie rzeczy widział na wojnie z ISIS.

      Ten uporczywy zapach przypomniał mu, że wciąż nie wie, co ma dalej robić. Było oczywiste, że musi jak najszybciej wyjechać z Zagrzebia i Chorwacji, dotrzeć do Wiednia i wyczyścić swoje mieszkanie. Teheran wciąż milczał, ale nie było w tym jeszcze nic niepokojącego. Luka głowił się, co powinien teraz napisać. Musiał to zrobić, bo nie było nic ważniejszego niż operacja „Thunder”, ale musiał też przedstawić jakieś wnioski i propozycje. Przećwiczył różne warianty na wypadek nieprzewidzianych wydarzeń, ale przede wszystkim miał dużą swobodę postępowania. Nigdy nie wpadł i uchodził za jednego z najsprawniejszych operatorów wywiadu Sił Ghods. Generał Harumi ufał mu bardziej niż któremukolwiek innemu oficerowi i zlecał najtrudniejsze zadania. Tym razem była to najważniejsza operacja od powstania Republiki Islamskiej, bo mogła zadecydować o jej losach. Luka czuł, że odpowiedzialność za powodzenie akcji spoczywa teraz na nim.

      Hani zasnął, mimo że jeszcze niedawno chciał iść do toalety. Głowa opadła mu na pierś, a okulary zsunęły się na czubek nosa i za chwilę mogły spaść. Luka zdjął je delikatnie i położył w skrytce.

      Senność w końcu mu przeszła, więc pędził tak szybko, jak mógł. Nawet się nie zorientował, kiedy wjechał do Słowenii na autostradę A1 i dotarł do punktu granicznego Spielfeld.

      Minęła północ.

      Strażnik graniczny na widok volvo z wiedeńskimi numerami i austriackiego paszportu w dłoni tylko machnął ręką i Luka przejechał ze śpiącym Hanim na drugą stronę.

      Znał tę trasę niemal na pamięć i wiedział, że po dwóch kilometrach będzie most na Murze, a wcześniej zjazd do miasteczka Spielfeld.

      To powinno być dobre miejsce – pomyślał. Rzeka się przyda.

      Po lewej stronie autostrady, nad Murą, były duże magazyny i samo miasteczko. Po prawej stronie gęsty las. Luka wrzucił kierunkowskaz i skręcił w prawo. Ślimakiem przejechał pod autostradą i znalazł się po jej lewej stronie. Uznał, że przejazd na prawą musi być gdzieś z tyłu, i postanowił się cofnąć. I rzeczywiście, natrafił na niego kilkaset metrów dalej. Hani wciąż twardo spał. Luka był z tego zadowolony i starał się tak prowadzić, by go nie obudzić, bo znów musiałby odpowiadać na jego uciążliwe pytania.

      Hani jednak się obudził. Znalazł okulary i z zaciekawieniem zaczął się rozglądać.

      – Gdzie jesteśmy… jakieś pola… las…

      – Musieliśmy na chwilę zjechać z trasy, ale jesteśmy już w Austrii – odparł Luka.

      – Dlaczego musieliśmy? – zapytał Hani i zaraz dodał ściszonym głosem: – Muszę się odlać. Pilnie!

      Luka zatrzymał samochód na szutrowej drodze między sadem po prawej stronie i lasem po lewej. Wiedział, że dwieście metrów dalej, za ścianą wysokich drzew, musi być rzeka.

      Hani wysiadł i odszedł kilka metrów na bok. Było ciemno, tylko reflektory samochodu oświetlały drogę i nagi sad. Luka też wysiadł, obszedł samochód i zapalił papierosa. Czekał na Haniego.

      – Oj… oj… – doszedł go głos Haniego. – Myślałem, że mnie rozerwie… Uff… Skąd w człowieku tyle płynów?

      – Piłeś piwo! – zawołał Luka. – Jest bardzo moczopędne.

      Hani odwrócił się i niepewnie zaczął iść w stronę samochodu.

      – Uważaj na rów – rzucił Luka.

      – Tak, tak… wiem… – Hani potknął się i podparł ręką.

      Wyszedł na drogę. Stanął obok Luki, który puszczał dym z papierosa, i rozglądając się, spytał nieco zaniepokojony:

      – Po co tu zjechaliśmy?

      – Musieliśmy. Tam się zatrzymamy na noc. – Luka wskazał ręką światełko w oddali.

      Hani odwrócił się i wtedy Luka przystawił mu pistolet z tyłu głowy i strzelił. Siła dziewięciomilimetrowego pocisku niemal wyrzuciła drobnego mężczyznę w powietrze i nim echo wystrzału ucichło, Hani leżał już w przydrożnym rowie, z szeroko rozłożonymi ramionami.

      – Niestety, nie miałem wyboru, drogi przyjacielu – wyszeptał Luka i rzucił papierosa. – Wypełniła się twoja misja męczennika, twój dżihad.

      Podszedł do bagażnika i odszukał plastikową reklamówkę sklepu Aldi,