Za nami wszystkimi. Marcin Dudziński. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Marcin Dudziński
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Триллеры
Год издания: 0
isbn: 9788381438964
Скачать книгу
id="ubaf59ca5-7d94-56cc-ac5c-bb02bb5d064a">

      Spis treści

      1 Okładka

      2  Strona tytułowa

      3  Spis treści

      4  Strona redakcyjna

      5  Wcześniej Edyta Profanum Alicja Stanisław Sławomir 2015 Marek Jerzy Jerzy Dorian 1977 Edyta Jerzy Sławomir 2015 Profanum Jerzy Alicja Marek Wiatr Marek Edyta Jerzy Dorian 1983 Jerzy Profanum Edyta Dorian 2002 Marek Profanum Marek Stanisław Marek Edyta Dorian 2012 Alicja Marek Edyta Alicja Sławomir Alicja Dorian Profanum Stanisław Grad

      6  Teraz i na wieki wieków Edyta Marek Stanisław Jerzy

      7  Przypisy końcowe

      Redakcja: Bartosz Szpojda

      Korekta: Jerzy Bandel, Dorota Śrutowska / Słowne Babki

      Projekt okładki: Kav Studio Pola Rusiłowicz

      Ilustracja na okładce: © Tissen / shutterstock.com

      Redaktor inicjujący: Bartłomiej Nawrocki

      Copyright © by Marcin Dudziński, 2021

      Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2021

      Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark).

      Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku.

      Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.

      Wydanie I

      ISBN 9788381438964

      Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.

      Ta książka jest fikcją literacką. Ewentualne podobieństwo postaci, zdarzeń, okoliczności nie jest zamierzone i może być jedynie przypadkowe.

      „Choćbyś wzniósł się jak orzeł,

      i choćbyś nawet między gwiazdami założył swoje gniazdo –

      stamtąd Ja strącę ciebie – wyrocznia Pana”

      – Stary Testament, Ab 4

      Let kingdom come, I’m gonna find my way

      Through this lonesome day

      – Bruce Springsteen, Lonesome Day

      Prolog

      Poniedziałek, 21 grudnia 2015

      O piątej nad ranem Chrystus był jeszcze niewidoczny. Ukryty w mroku wyciągał ręce ku północno-wschodniemu niebu.

      Śnieg całkowicie zasypał reflektory u jego stóp i ukrył pod swym grubym płaszczem wszelkie światło. Schowany w ciemności Zbawiciel nie grał roli, jaką wiele lat wcześniej mu przypisano. Miał stanowić wrota do Świętego Miasta, błogosławić nadjeżdżających z północy oraz obwieszczać miłość i braterstwo. Zasłonięty masywnym wiaduktem i kolorowymi zabudowaniami marketów skończył jako samotny syn Czarnej Madonny, która wciąż jeszcze próbowała utrzymać swój ochronny parasol nad miastem. Zmurszały postument, na którym stał, i nieczytelne, zatarte litery z jego imieniem dopełniały wizerunku zapomnianego symbolu.

      Jednak tego dnia Chrystus ponownie odegrał w Częstochowie najważniejszą rolę. Szeroko rozpostarte ramiona raz jeszcze przypomniały o krwawiącym sercu matki i nieszczęściu, jakim to miasto było od lat naznaczone.

      Tuż przed piątą rano było zupełnie ciemno i pusto. Nikt nie widział łez Jezusa, który musiał unieść ciężar zła, z jakim nie zmagał się od wieków. Czarna jak heban noc przysłoniła prawdę o tym, do czego prowadzi ludzka zemsta. Nastający niespiesznie szary dzień miał ją jednak obnażyć.

      Dwie godziny później, kiedy zmrok zelżał, a ruch na trasie przelotowej nieznacznie wzrósł, Wiesław Rytnicki i Karol Mucha szli do pracy w niedalekim markecie budowlanym. Szef wezwał ich w trybie pilnym do pomocy przy usuwaniu skutków gwałtownego gradobicia.

      – Nie powiem, trochę się spietrałem, jak wczoraj z nieba leciały te lodowe kule – powiedział Karol nieco głośniej niż zwykle. Zmrożony śnieg chrzęścił donośnie przy każdym kroku.

      – A myślisz, że ja nie?! – odparł zachrypłym głosem Wiesiek i natychmiast zaciągnął się papierosem. – Na początku to myślałem, że kurze jaja walą w parapet. Potem, jak siadł prąd, to miałem pełne gacie. Mam nadzieję, że szybko usuną awarię. Rano się myłem przy świeczce i nie chciałbym tego powtarzać.

      – Gradu w zimie to ja jeszcze nie widziałem… – Mucha pokręcił głową. – A ta temperatura! Minus dziesięć jak nic, i nie odpuszcza.

      – Minus dwanaście, sprawdzałem przed wyjściem.

      – Przynajmniej