Ponowna więź z czystym byciem nie jest aż tak trudna. Musimy tylko pamiętać o utrzymywaniu uważności. Chwile uważności to chwile spokoju i równowagi, nawet w wirze działań. Jeśli całe twoje życie to aktywność, formalna praktyka medytacyjna posłuży jako azyl rozsądku i stabilności, jako droga do równowagi i szerszej perspektywy. Może się ona okazać sposobem, by zatrzymać obłąkańczą krzątaninę, zorganizować czas na spoczęcie w głębokim rozluźnieniu, dobrym samopoczuciu i świadomości, kim naprawdę jesteśmy. Formalna praktyka może dać nam siłę i samopoznanie, pozwalające dostrzec nasze najgłębsze potrzeby. Może też zakotwiczyć działania w obszarze czystego bycia. Wówczas przynajmniej do pewnego stopnia cierpliwość, wewnętrzna cisza, klarowność i równowaga umysłu będą widoczne w naszych działaniach, a krzątanina i presja staną się mniej uciążliwe. W rzeczywistości mogą zniknąć zupełnie, gdy zostawimy za sobą czas mierzony zegarem i zadomowimy się w choćby krótkich przebłyskach bezczasowego piękna chwili obecnej.
Medytacja jest tak naprawdę niedziałaniem. To jedyne znane mi ludzkie dążenie, które nie obejmuje usiłowań, by coś uzyskać, gdzieś się dostać, lecz raczej pogłębia trwanie tu, gdzie już jesteśmy. Na ogół jesteśmy tak rozproszeni krzątaniną, usiłowaniami, planowaniem i reagowaniem, że gdy zatrzymujemy się, by po prostu poczuć, gdzie jesteśmy, zrazu wydaje się nam to osobliwe. Choćby dlatego, że mamy skłonność do ignorowania nieustannej aktywności własnego umysłu i tego, do jakiego stopnia umysł nami kieruje. Nic dziwnego, skoro prawie nigdy nie przystajemy, by przyjrzeć się umysłowi dokładniej i zrozumieć, co się w nim dzieje. Rzadko patrzymy obiektywnie na reakcje, nawyki, lęki i pragnienia własnego umysłu.
Oswojenie się z tym „luksusem”, jakim jest czyste bycie, czyste towarzyszenie własnemu umysłowi, wymaga czasu. To trochę tak, jakbyśmy po wielu latach spotkali starego przyjaciela. Na początku, gdy dociera do nas, że nie wiemy już, kim ta osoba się stała i jak ją traktować, sytuacja może być trochę niezręczna. Odświeżenie więzi, odbudowanie wzajemnej bliskości, zabiera trochę czasu.
Jak na ironię, chociaż wszyscy mamy umysł, wygląda na to, że czasem musimy „umyśl-nie” przypomnieć sobie, kim jesteśmy. Jeśli tego nie zrobimy, impet naszej aktywności może przejąć stery naszego życia, a wtedy, zamiast zachować kontrolę, będziemy musieli się dostosować, jak gdybyśmy stali się robotami, w dodatku szalonymi. Rozpęd niepohamowanej aktywności może nas zdominować na całe lata, nawet do końca życia, a my przeoczymy fakt, że chwile umykają i że nasz czas się kończy.
Z powodu nawarstwionej presji naszych działań świadomość drogocenności chwili obecnej wymaga dość nietypowych, nawet drastycznych kroków. Właśnie dlatego codziennie przeznaczamy na formalną praktykę medytacji określony czas. To sposób na zatrzymanie się, na „umyśl-ne” przypomnienie sobie, by wzmocnić sferę czystego bycia.
Wyznaczenie czasu na czyste bycie, na niedziałanie, może z początku wydawać się nienaturalne, sztuczne. Dopóki się nie zaangażujemy w praktykę, może się wydawać kolejną pozycją na liście naszych obowiązków. „Jakbym nie miał już na głowie wszystkich tych stresujących zadań, to muszę jeszcze znaleźć czas na medytację”. Nie da się zaprzeczyć, że w pewnym sensie to prawda.
Gdy jednak zrozumiemy znaczenie wzmacniania sfery czystego istnienia w naszym życiu, gdy dostrzeżemy potrzebę uspokojenia serca i umysłu oraz odnalezienia równowagi wewnętrznej, niezbędnych do stawienia czoła życiowym zawirowaniom, nasze poświęcenie, by nadać praktyce priorytet i znaleźć w sobie dyscyplinę, będzie się rozwijać naturalnie. Wygospodarowanie czasu na medytację staje się coraz łatwiejsze. W końcu, gdy już odkryjemy, że jest ona pożywką dla naszych najgłębszych i najcenniejszych pokładów, z pewnością znajdziemy sposób. Pewnego dnia może nawet złapiemy się na tym, że chcemy medytować, więc z niecierpliwością czekamy na porę formalnej praktyki w rozkładzie dnia.
* * *
Filarem formalnej praktyki medytacji jest „medytacja na siedząco”, którą czasem nazywamy po prostu „siedzeniem”. Wszyscy wiemy, jak się siedzi, podobnie jak wszyscy wiemy, jak się oddycha. W siedzeniu nie ma nic specjalnego. Jednak uważne siedzenie różni się tak samo od zwykłego siedzenia, jak uważne oddychanie od zwykłego oddychania. Różnica polega oczywiście na angażowaniu świadomości.
Zgodnie z sugestią z rozdziału 2, aby praktykować siedzenie, organizujemy sobie odrębny czas i miejsce na to „niedziałanie”. Świadomie przyjmujemy czujną i zrelaksowaną postawę ciała, by mieć względną wygodę podczas trwania w bezruchu. Siedząc w ten sposób, pozostajemy w stanie spokojnej akceptacji chwili obecnej, starając się zaniechać poszukiwania jakichkolwiek treści, którymi moglibyśmy ją wypełnić. Próbowaliśmy już takiego podejścia w różnych wariantach ćwiczeń obserwacji oddechu.
Bardzo pomocne jest przyjęcie wyprostowanej, „godnej” postawy, z głową, szyją i plecami utrzymywanymi pionowo, w jednej linii. W takiej pozycji możemy swobodnie oddychać. Jednocześnie stanowi ona fizyczny odpowiednik wewnętrznej postawy niezależności, samoakceptacji i bacznej uwagi, którą rozwijamy.
Medytację na siedząco praktykujemy zwykle na krześle albo na podłodze. Krzesło powinno mieć proste oparcie, a nasze stopy powinny spoczywać na podłodze. Zalecamy, by nie opierać pleców, by odsunąć się od oparcia, bo kręgosłup powinien być wyprostowany (zob. rys. 2 A). Jeśli musimy się oprzeć, to trudno – jest to dopuszczalne. Jeśli postanowimy siedzieć na podłodze, użyjmy solidnej, niezbyt miękkiej poduszki o grubości od ośmiu do piętnastu centymetrów (świetnie sprawdza się złożony na pół jasiek; można też kupić specjalną poduszkę medytacyjną zwaną zafu).
Jeśli siedzimy na podłodze, możemy wybrać jedną z kilku pozycji, ze skrzyżowanymi nogami albo w klęku. Sam najczęściej siedzę w tzw. pozycji birmańskiej (zob. rys. 2 B), która polega na przyciągnięciu jednej pięty blisko ciała i ułożeniu drugiej nogi z przodu. W zależności od tego, jak giętkie są nasze biodra, kolana i kostki, kolana mogą, ale nie muszą dotykać podłogi. Trochę wygodniej siedzi się, gdy kolana spoczywają na podłodze. Niektórzy siedzą w pozycji klęczącej, układając poduszkę między stopami (zob. rys. 2 C), albo na specjalnie zaprojektowanej ławeczce.
Siedzenie na podłodze daje krzepiące poczucie „zakorzenienia” czy „uziemienia” i całkowitej „samowystarczalności” postawy medytacyjnej. Jednak aby medytować, wcale nie trzeba siedzieć na podłodze czy ze skrzyżowanymi nogami. Niektórzy nasi pacjenci wolą siedzieć na podłodze, ale większość wybiera krzesła z prostymi oparciami. Ostatecznie nie chodzi o to, na czym siedzimy, lecz o to, czy naprawdę staramy się rzetelnie praktykować.
Niezależnie od tego, czy siedzimy na podłodze, czy na krześle, postawa ma w praktyce ogromne znaczenie. Jej rola polega na zewnętrznym wsparciu dla pielęgnowania wewnętrznej postawy godności, cierpliwości, przytomności i samoakceptacji. Główne elementy postawy, o których powinniśmy pamiętać, to wyprostowane plecy, szyja oraz uniesiona głowa, utrzymywane w jednej