Za lekturę fragmentów i wieloletnie wsparcie dziękuję moim drogim przyjaciołom: Markecie Irglovej, Karen Allison, Eileen Kelliher, Edel O’Brien, Pauli i Tony’emu Haydenom, Sheili MacNally, Yvonne McGuinness. Szczególne podziękowania kieruję pod adresem Bredy Enright, Lauren Williams i Séamusa Kinga za ich fachowe wskazówki i mądrość. Colmowi Mac Con Iomaire dziękuję za wsparcie i biegły irlandzki. Wyrazy wdzięczności i miłości niech zechcą ponadto przyjąć wszyscy ci, którzy towarzyszyli mi przez całą drogę, czyli: Tor Cotton, Áine Berry, Siobán O’Leary, Rachel Ward, Gráinne i Paddy Fentonowie, Martin Cuthbertson, Bruce Allison, Deirdre Teahan, Eilish McVeigh, Della O’Donoghue, Lesley Devane, Michelle Flannery, Áine i John O’Connor, Joe, Izzy i Ellie Doyle’owie z bandy Claire’s, Jenn Halter Prenda, Christy Collard, Libby i Paddy Meeganowie, James Alexander-Sinclair, Maria Manuel Stocker, Catherine de Courcey, Joyce McGreevy, Joe Mullally, Gaby Smyth, Andrew Smith za zachętę, Vivienne de Courcy – za odwagę. Dziękuję drużynie z Wexford: Lindzie i Jake’owi Garnettom, Janice O’Regan Conroy, Carmel i Patrickowi Nolanom, Johnowi Pettitowi, Claudii O’Brien i całej reszcie akuszerów. Jane Powers dziękuję za to, że zachęciła nas, byśmy zwrócili się do Green Books. Gilliesowi Mackinnonowi za naszą „tycią korespondencję”, którą bardzo sobie cenię i dzięki której odkryłam miłość do pisania. Matce i ojcu, którzy dali mi wszystko, czym jestem – dziękuję Wam obojgu bez końca i zawsze. Amen.
A przede wszystkim ogromnie dziękuję mojej zielonej rodzinie, tej widzialnej i niewidzialnej. Jesteście moim sercem, moimi marzeniami i snami, powodem, dla którego istnieję.
Grá agus Ómós.
Miłość i szacunek.
Przedmowa
Ogrody Mary Reynolds nie tylko są piękne, gdy się na nie spogląda, ale też w szczególny sposób się je o d c z u w a. Wystarczy krótka przechadzka, żeby przenieść się do epoki, kiedy ludzie i natura żyli razem niczym jedna rodzina. Wciąż zresztą pamiętamy te czasy, choć jest to pamięć uśpiona, zagrzebana w nieświadomości. W swojej książce Mary w cudowny sposób prowadzi nas w to miejsce „starą, zarośniętą i zapomnianą ścieżką”. Łączy magię staroirlandzkich praktyk, święte wzory i symbole, potęgę intencji i rozsądne, ekologiczne metody gospodarowania ziemią, by tworzyć przestrzenie, w których natura może się w sposób swobodny wyrażać i wypełniać swoje przeznaczenie. W trakcie tego twórczego procesu ogrodnik czy ogrodniczka, opiekunowie ziemi, przechodzą osobistą przemianę, która pozwala im uleczyć ból związany z oddzieleniem od świata przyrody.
Niniejsza książka ma wymiar zarazem praktyczny, filozoficzny i duchowy. To poradnik, który krok po kroku pokazuje, w jaki sposób możemy przywrócić ziemi zdrowie, odkrywając jednocześnie prawdę o tym, kim jesteśmy. Mimo że Mary mieszka w klimacie umiarkowanym i czerpie z dziedzictwa irlandzkich przodków, jej podejście do projektowania ogrodów ma charakter uniwersalny i można je przenieść na każdy grunt – sprawdzi się zarówno w wielkich posiadłościach, jak i małych miejskich ogródkach. Opiera się na uważnym słuchaniu tego, czego potrzebuje i życzy sobie ziemia, i łączeniu jej pragnień z tym, czego potrzebujemy i życzymy sobie my.
Książka Mary niesie ze sobą wizję i nadzieję. Pokazuje, jak stworzyć jaśniejszą przyszłość – przyszłość, w której ludzie, natura i wszystkie inne formy życia będą współistnieć w pokoju w zdrowym i dostatnim świecie.
Larry Korn, 2016
Wprowadzenie
kologia rozumiana jako zanurzenie się człowieka w przyrodzie sprawia, że jego życie staje się prostsze. Problemy dnia codziennego znikają, zostaje tylko prawda chwili i coś, co ja nazywam boskim pierwiastkiem. W tym miejscu możemy zobaczyć siebie odbitych we wszystkim, co żyje, w każdym podmuchu wiatru, w każdej kropli deszczu; tu też możemy znaleźć spokój. Oto nasz prawdziwy dom.
A mimo to właśnie tracimy tych kilka ostatnich dzikich miejsc, które nam zostały, skrawki terenu, gdzie krążą swobodnie duchy ziemi, gdzie wciąż istnieją harmonia i równowaga, gdzie czujemy się akceptowani tacy, jacy jesteśmy. Zboczyliśmy z drogi i musimy znów ją odnaleźć.
Stara ścieżka, zarośnięta i zapomniana, niecierpliwie czeka, by zaprowadzić nas z powrotem do domu.
Natura trzyma za nas kciuki.
Przywracanie
dobrostanu
Ní féidir an dubh a chur ina gheal, ach seal.
Prawda wyjdzie na jaw.
.
leż uroku mają w sobie wrony. Ich wielkie rodziny siadywały na jesionach rosnących wokół domu w gospodarstwie moich rodziców, żeby pogawędzić i poplotkować. Krakały gardłowo całe dnie, dopóki nie nadszedł wieczór – wtedy milkły, pogrążając się w kojącej ciszy. Nie tak dawno wrony znów zaczęły pojawiać się w moich snach, pozwalając mi w końcu zrozumieć, dlaczego przestało mnie interesować projektowanie ogrodów.
Pewien sen przypomniał mi o dniach, kiedy jako dziecko spędzałam czas na łonie natury. Dzięki niemu po wielu latach pracy przy kształtowaniu krajobrazu uświadomiłam sobie, że dłużej tak nie mogę. Że temu, co robię, czegoś brakuje.
W tym śnie byłam wroną. Wznosiłam się ponad lasami i wzgórzami, gdy usłyszałam, że ktoś mnie woła. Zanurkowałam w dół w poszukiwaniu źródła głosu i puściłam się przez doliny pełne pokrytych mchem skał, prastarych lasów, łąk porośniętych trzcinami i sitowiem, wzdłuż strumieni i rzek. Jako ptak byłam wyczulona na wszystkie szczegóły, obrazy i dźwięki docierały do mnie wyraźne i ostre. Słyszałam wodę bulgoczącą i przelewającą się w potokach, cichutki szelest liści. Wokół mnie tańczył wiatr, w dole widziałam mysz przemykającą przez trawy i życie gwałtownie wzbierające w pniach drzew.
Głos wołający moje imię stał się bardziej donośny i naglący. Zdawał się dochodzić z pobliskiego lasu, ruszyłam więc w pościg wśród drzew w stronę samotnej postaci, która czekała na mnie na zwalonym pniu. Kiedy już prawie do niej dotarłam, głos nagle ucichł, a ja znieruchomiałam, unosząc się nad głową kobiety. Spoglądałam w dół na swoją ludzką postać – była niebieska, opierała się na wielkim kiju i bezczelnie się do mnie uśmiechała. Nie odezwała się ani słowem, nie musiała – wszystko było jasne. Nagle sen zaczął się cofać niczym taśma filmowa, a ja zniknęłam, jakby mnie coś wessało.
W chwili, kiedy się obudziłam, problem, który dręczył mnie od dawna, znalazł rozwiązanie. Powinnam skończyć z projektowaniem uroczych zakątków. Moje ogrody przypominały nowe szaty cesarza – coś było z nimi nie tak, ale nikt nie ośmielał się o tym wspomnieć.
Rozwiązanie niosły ziemia i przyroda. Ogrody były niczym martwe natury – stanowiły przestrzeń kontroli i manipulacji. Były ubogą wersją dziewiczych terenów – delikatnej, a mimo to mocnej skóry Matki Ziemi. Gdzieś po drodze nasze ogrody stały się jałowe.
Ogrodnictwo pociąga ludzi, bo pozwala im czuć związek z naturą. Słowa „ogród” i „przyroda” stały się niemal synonimami, choć w rzeczywistości mają