Patrzę na niego, stojącego na tle modnego ginu, otoczonego przez rozochoconych znajomych. Śmieje się w ten sam surowy sposób co zwykle. Tak jakby uznawał tę reakcję za nieco wulgarną, ale poświęci się dla bliskich przyjaciół i wyświadczy im tę przysługę. Jest przystojny i wysportowany; ma arystokratyczne kości policzkowe, ale jednocześnie w ogóle nie jest seksowny. Przynajmniej dla mnie.
Tabitha rozładowuje wyczuwalne napięcie, wręczając mi wysoki kieliszek.
– Szampan, prawdziwy perrier jouët! – Uśmiecha się i kiwa głową w stronę swojego narzeczonego i jego dzianych kumpli. – Trzymasz dystans? Nie dziwię się. Arlo właśnie rozmawia o blockchainie z jednym ze swoich bankierów. Czym, do cholery, jest blockchain? Ktoś mi to wyjaśni?
Jesteśmy już kilka metrów od grupy stojącej przy barze. Fizycznie zmarginalizowane, symbolicznie umniejszone. Spoglądam na buzujący zachęcająco złoty alkohol. Czy powinnam czuć się winna z powodu opijania Arla, skoro tak bardzo go nie lubię? Niee… Przechylam kieliszek i wypijam całość tak szybko, że odbija mi się bąbelkami. Kieliszek drży, trzęsą mi się ręce. Zdradzam swoje paskudne lęki.
Tabitha marszczy brwi, patrząc, jak natychmiast odstawiam szkło na pobliską ladę.
– Hej, w porządku? W domu wszystko okej?
Idealny moment, żeby o tym wspomnieć. Sama mnie naprowadziła. To moja szansa, żeby wyrzucić to z siebie, podzielić się, poprosić o pomoc, opowiedzieć o asystentach. O możliwych awariach – ich lub moich. Szyderstwach. Muzyce. Całym tym głupkowatym horrorze. A jednak nie mogę. Ponieważ rozmowa natychmiast zeszłaby na prawdziwy temat – śmierć Jamiego Trewina. A przysięgałyśmy sobie nigdy o tym nie wspominać, przysięgałyśmy na życie swoje i swoich rodzin. Do tej pory dotrzymywałyśmy słowa, nie jest to więc coś, co można tak łatwo złamać. Chcę, ale nie mogę. Choćby dlatego, że Tabitha w każdej chwili może mnie wyrzucić z domu, przez co będę musiała zamieszkać przy A40 i oddychać czystym dwutlenkiem węgla.
Poza tym przez ostatni dzień czy dwa asystenci byli cicho. Odkąd dzwoniłam do mamy, nic się nie wydarzyło. To wcale nie pomaga, ponieważ zostaje jeszcze możliwość, że zaczynam mieć schizofrenię, jak mój ojciec.
To tak przerażające, że nawet nie chcę o tym myśleć.
Nigdy.
Nie. Myśl. O. Tym.
To mnie słucha. To do mnie mówi. Telewizor do mnie mówi. Tak jak podobno mówił do mojego taty. Głosy z ciemności. Wtedy byłam jeszcze zbyt młoda, żeby to zrozumieć, ale teraz już wiem. Był to jeden z pierwszych objawów choroby, która zabiła go kilka lat później.
Telewizor zaczął mówić do mojego taty tak jak asystent, Electra, zaczął mówić do mnie. Czyli jestem moim tatą? Skończę, zagazowując się w aucie?
– Jo, wszystko dobrze?
Otrząsam się. Zawiesiłam się, pewnie przez jakąś minutę nic nie powiedziałam. Mój tata miał tak samo, zanim stał się straszny. Zanim jego gilgotanie zrobiło się agresywne i zaczęłam uciekać do mamy. Zanim jego szaleństwo odebrało mi przyjaciół. Dave’a, Jenny, wielu innych, przerażonych.
Cóż, przynajmniej wyrosłam na kogoś niezależnego.
Patrząc na moją współlokatorkę, zmuszam się do uśmiechu.
– Jest okej, Tabs. Pracuję. Trochę się nudzę. Wiesz, że wróciłaś w najmroźniejszą zimę od czasów Charlesa Dickensa?
Przebiega ją dreszcz.
– Zauważyłam. W hali przylotów były pingwiny.
– No i jak było? Jak film, jak dżungla, jak wycieczka? Jak jest w Amazonii? Zawsze chciałam tam pojechać. Chryste, ale ty masz szczęście.
Chichocze.
– Owady.
– Słucham?
– To właśnie jest Amazonia, kochanie. Robale. Nie widzisz żadnych dzikich zwierząt, bo dżungla jest za gęsta, stoisz przed ścianą niekończącej się zieleni. Ale wszędzie, Boże, wszędzie widzisz owady. Komary wielkości myszołowów, mordercze stonogi, pająki, które… no, które ociekają jadem.
– Okej…
– Mrówki raz dosłownie zaatakowały mój plecak. Poważnie. Chyba próbowały go zjeść. Od jadu zostało na nim mnóstwo białych śladów. No i w nocy to jedyne, co słyszysz.
– Co?
– Robale! Krzyczą. One naprawdę krzyczą. – Kończy swój kieliszek. – Są jeszcze gigantyczne szczury. Lois znienawidziła to wszystko. Powiedziała, że następnym razem robimy Grenlandię. Cokolwiek, gdzie nie ma owadów.
Lois to jej prezenterka. Gwiazda przyrodniczego serialu dokumentalnego, którego Tabitha jest współproducentką.
– W zasadzie jedyną interesującą rzeczą było to, jak tapir wpadł do basenu.
Wpatruję się w nią z szeroko otwartymi oczami. Tabitha zawsze przywozi ze sobą opowieści z najrozmaitszych przygód. Kiedyś chętnie razem wyjeżdżałyśmy – z samymi plecakami przemierzałyśmy Boliwię i Kolumbię, oganiałyśmy się od natrętnych tantrycznych masażystów w Indiach. Potem jednak życie nam o sobie przypomniało i musiałyśmy spoważnieć. Ja przestałam podróżować, a ona uczestniczy w wyjazdach z pracy i po powrocie dzieli się ze mną różnymi historiami. Tego wieczoru przydałaby mi się jakaś niezła – tak dla odwrócenia uwagi od tego, co działo się w mieszkaniu. I w mojej głowie.
– Miałaś basen? Myślałam, że to było coś w rodzaju księżniczki w dziczy otoczonej przez piranie. Czy nie taki był pomysł?
Tabitha przytakuje, chichocząc.
– No tak, tak. Ale pod sam koniec tak bardzo znudziły nam się namioty i bąble, że poszłyśmy do jakiegoś hotelu niedaleko Iquitos, który akurat miał basen. Tyle że ktoś postanowił zbudować go na samym skraju dżungli. W pewnym momencie spomiędzy drzew wylazł tapir, który najpierw próbował się napić, a potem wpadł do basenu. Biedny musiał się wystraszyć, bo zrobił ogromną kupę do wody i nikt nie wiedział, jak ją wyciągnąć. Zdarzyło ci się kiedyś pływać w basenie pełnym tapirzej sraki? Nic przyjemnego.
Wybucham głośnym śmiechem. Może trochę za głośnym – wolałabym nie zdradzić się ze swoimi obawami. Z drugiej strony tak dobrze mieć ją z powrotem. Moją starą przyjaciółkę. Prawdziwą przyjaciółkę. Brakowało mi tego.
Na chwilę kulturalnie dołączamy do Arla, ale ponieważ bankierzy nadal gadają o kryptowalutach, wymieniamy porozumiewawcze spojrzenia. Tabitha całuje narzeczonego w policzek i mówi:
– Idę zapalić, skarbie. Nie inwestuj za dużo w Aetherieum, bo się zepsuje.
Ten prawie jej nie zauważa, a Tabitha wyjaśnia półgłosem:
– Na patio są ogrzewacze.
Z nieskrywaną ulgą idę za nią do ogrodu. Przez rozpalone do czerwoności ogrzewacze praktycznie nie czujemy siarczystego mrozu. Zapatrzona w nie mówię:
– Największy wynalazek od czasów…
– Facebooka? – wtrąca Tabitha.
Uśmiecha się figlarnie. Znacząco.
– Nie, proszę. Proszę, nie. – Wzdycham bezradnie. – Boże, Tabby, naprawdę próbuję się z nim dogadać, ale… on jest tak bardzo z nie mojej bajki. To znaczy, ty jesteś już wystarczająco burżujska, ale on to w zasadzie poziom królowej. Pewnie nawet na nią patrzy z góry, bo używa plastikowych pojemników.
– Taaa… – przeciąga rozbawionym głosem. – I w dodatku myśli, że specjalnie